[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tam dopiero znalezli schronienie. Zatrzymali się pod olbrzymim dębem. Ich
zdyszane oddechy były jedynym dzwiękiem wypełniającym pokrytą grubą warstwą
mchu polanę.
- Poświęciła życie - odezwał się wreszcie Thomas.
- Dla niego.
Pierwszy raz w życiu Caroline ujrzała potęgę miłości, gotowej poświęcić
wszystko dla ukochanego.
Pięć lat pózniej wiedziała, że gdyby była na miejscu Lilly, zrobiłaby dokładnie
to samo, aby go ocalić!
149
S
R
Thornton wypił więcej, niż mu się to zdarzało od dłuższego czasu. Siedział w
bibliotece i nie potrafił przestać rozmyślać o Caroline. Nie kocha go. Powiedziała
mu to prosto w oczy. Hrabina Ross była w błędzie.
Paląca brandy spływała w dół przełyku. Lubił to uczucie. Duchy przeszłości
traciły twarze, ich obecność stawała się łatwiejsza do zniesienia. Roztapiały się w
ciszy.
Jak tu cicho. Tylko cienie słały się u stóp.
Wstał z fotela i chwiejnym krokiem, przesuwając dłoń wzdłuż ściany dla
zachowania równowagi, podszedł do okna.
Prawie noc. Kolejna. I jeszcze jedna.
Tak bardzo chciał ją mieć przy sobie, blisko, żeby broniła go przed nocnymi
koszmarami, które zjawiały się jak na zawołanie po północy.
Znów czuł, jak Lilly przywiera do niego, składając na jego wargach pocałunek
lekki niczym muśnięcie motyla. W jej zachowaniu nie było nic, co można było
odczytać jako ostrzeżenie. Chyba że tak należało potraktować spłoszone spojrzenie
szarozielonych oczu. Nie była do końca szczera. Ukrywała przed nim swój strach.
Pogrążał się w żalu, pot perlił mu się na czole, wracały drgawki, z trudem chwytał
powietrze.
Wtedy ukazywały się inne obrazy, głęboko pogrzebane w świadomości. Był
małym, szczęśliwym chłopcem, a mury siedziby rodu Penborne rozbrzmiewały
radością jego mieszkańców. Kiedy to było? Jeszcze przed Eton. Przed wyjazdem do
Europy. Zanim kawałek roztopionego ołowiu pokancerował skórę jego twarzy.
Nareszcie Caroline. Zwiatło w ciemnościach, płomień w popiele, na jaki
wypaliło się jego życie. Czuwała nad nim, żeby nikt go nie skrzywdził.
Odstawił butelkę na półkę z książkami. Melancholia była niewdzięcznym
kompanem do kieliszka. Niestety, dzisiejszego wieczoru po prostu zalał robaka.
Caroline wróciła do malowania. Zanim zdążył zobaczyć, co malowała, zakryła
płótno. Jeszcze jeden sekret. Nawet się jej specjalnie nie dziwił.
150
S
R
- Ta dama to jedna wielka tajemnica - szepnął.
Pokocha go kiedyś? Musi go pokochać, bo jeśli nie, będzie zgubiony.
Gałka u drzwi obróciła się powoli, skrzypnięciu zawiasów towarzyszyło
przekleństwo. Thornton.
Oparł się o futrynę. Miał trudności z utrzymaniem równowagi. Był pijany.
Wszedł do środka. Nawet z dala Caroline czuła zapach brandy i widziała, jak drżą
mu dłonie, którymi sięgnął po świecę wciąż jeszcze jasno palącą się na półce nad
kominkiem.
Podszedł do sztalug i uniósł zakrywające portret płótno. Usłyszała jego
głęboki wdech.
- Po co przyszedłeś? - szepnęła.
- %7łeby cię... przeprosić.
- Za co?
- Za wszystko.
- W takim razie będziesz długo przepraszał - odparła ze śmiechem.
Zbliżył się do łóżka i usiadł. Palcem przytkniętym do ust nakazał jej
milczenie, bo Alexander poruszył się w kołysce.
- Ciii...
Postawił świecę na stoliku i patrzył przez chwilę na jej chybotliwy płomień.
- Chciałbym... żeby ta Ross... miała rację.
Powiedział to jakby nie swoim głosem.
- Robiłem różne rzeczy... złe rzeczy... które nie spodobałyby ci się, ale Anglia
ich potrzebowała. Przy tobie... czuję się... dobry... i gdy usłyszałem to, co
powiedziała ta Ross... myślałem... miałem nadzieję...
Niepewność biła z jego twarzy, w głębi oczu czaiło się cierpienie. Wciąż
gnębiły go koszmary wojenne. Wyczuła, że nie bardzo wiedział, co przed chwilą
wyraził. Postanowiła zaryzykować i wypowiedzieć słowa, które on być może zapo-
mni jeszcze przed nastaniem świtu, ale których potrzebował właśnie w tej chwili.
151
S
R
- Kocham cię. Tak po prostu.
Poweselał. Spoważniał jednak, gdy ustami zaczął szukać jej warg.
- Kochaj mnie, najdroższa.
- Kocham.
Porzuciła wszelką ostrożność, nie chowała się za osłoną kobiecej pasywności.
Rozwarła usta i językiem odszukała jego język. Blisko, bliżej. Z trudem łapała
oddech.
Czas stanął w miejscu.
Dryfowała zawieszona pomiędzy stanem nagłego olśnienia a w pełni realnym,
wibrującym w jej ciele aktem stopienia się w jedno jej duszy z jego duszą.
Ich pierwszy pocałunek! Pękły wszelkie tamy. Pragnęła więcej. Nie będzie
ostrożna, lecz barbarzyńska, szalona, wolna.
Wziął ją gwałtownie, pospiesznie, jakby bał się, że nie zdąży, zanim ona
ochłonie i odejdzie. Znowu spotkały się ich usta.
- O Boże! - wyjąkał, gdy w końcu rozdzielili się i otaczający ich świat
ponownie przybrał rozpoznawalne kształty. - O Boże - powtórzył i opadł bez siły na
pościel.
Szeroko rozwarte oczy lśniły zdumieniem i niedowierzaniem dopóty, dopóki
nie ogarnął go sen, dobrotliwy i kojący, bo oddawał się mu z lekką duszą, z nadzieją
i ulgą. Wypita brandy też zrobiła swoje.
Starannie otulony, obudził się z bólem głowy i we własnym łóżku. Zasłony
były szczelnie zaciągnięte. Był bez butów.
James? Henry? Nie. Pamiętał, że był u Caroline. Widział swój portret.
Naprawdę tak wygląda? Szczery, otwarty. Niezbyt to do niego podobne. Poruszył
głową i jęknął. Podłożył pod szyję poduszkę. Zawrót głowy ustąpił.
Jak zwykle siedział wieczorem w bibliotece i tam dopadły go wspomnienia,
które łagodziła brandy. Potem było światło świecy, otaczające złotą aureolą lśniące
blond włosy.
152
S
R
 Kocham cię". Powiedziała to. Był tego pewien. Czy odpowiedział jej tak
samo? Kłamstwo, mistyfikacja, podstęp, a raczej ich skuteczność, były miernikiem
jego sukcesów w życiu. Nagle zapragnął położyć temu kres.
 Kocham cię". Nie było śladu oszustwa w ciemnoniebieskich oczach, gdy
przybliżał twarz do jej twarzy.
- Boże, dopomóż.
Dawno się nie modlił. Poczuł się wzmocniony na duchu. Nie jest sam.
Wszedł Henry ze szklanką czegoś, co jego zdaniem miało pomóc na ból
głowy. Thornton przyjął to z wdzięcznością.
- Gdzie jest pani Weatherby?
- Była tu przed chwilą ze swoim synkiem i pytała o waszą wysokość.
- Z moim synem - poprawił lokaja książę i zauważył błysk zainteresowania w
oczach służącego.
- Państwo Ross wyjechali zaraz po świcie. Zostawili list z podziękowaniem
dla waszej wysokości. Leży na biurku - poinformował Henry i zabrał się do
odsłaniania okien.
Thornton uśmiechnął się z ulgą. Rossowie wyjechali, ból głowy mija, w
uszach dzwięczą mu słowa Caroline St Clair.  Kocham cię".
- Mógłbyś odnalezć panią Weatherby i poprosić ją, żeby przyszła?
- Tutaj?
- Tutaj, Henry.
Zjawiła się po dziesięciu minutach, ale sama.
- Mam nadzieję, że dobrze się czujesz - powiedziała Caroline.
Takiego powitania się nie spodziewał. Była lekko spłoszona. Poczuł przypływ
uczuć opiekuńczych, co wytrąciło go z równowagi. Na prawym rękawie niebieskiej
sukni zauważył plamę czerwonej farby. Coś mu się przypomniało.
- Namalowałaś mój portret.
- Jest jeszcze nieskończony...
153
S
R
- Podoba mi się.
Uśmiechnęła się. Nagle wyszło za chmur słońce i opromieniło złotym
blaskiem jasne włosy Caroline. Wyglądała niczym anioł.
Po raz pierwszy poczuł się w jej obecności niepewnie jak mały chłopiec w
towarzystwie dziewczynki.
- Inne rzeczy też pamiętam...
Spojrzała na niego bez słowa.
- Coś zbiłem.
- Szklankę. Nieważne.
- Jeśli powiedziałem coś, co mogło cię urazić, przepraszam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •