[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dowie, że był tak zgnieciony.
Lilly nie miała pojęcia, jak wyglądają randki z Charliem, ale jednego była pewna:
świetnie naprawiał samochody. Jego profesjonalizm wręcz ją zaskoczył. Charlie dotrzymał
umowy, teraz kolej na nią.
- Fajna. Fajniejsza, niż się spodziewałem - stwierdził Benny. - Nie wiedziałem, że
przyprowadzisz na wesele taką laskę.
- Ja też nie wiedziałem - mruknął pod nosem Charlie - Czyli to będzie wasza pierwsza
randka? Czemu nigdy o niej nie wspomniałeś? - dociekał Benny.
Charlie wzruszył ramionami i otworzył okno.
- Dopiero niedawno się poznaliśmy. - A po tym, jak go potraktowała, nie miał
najmniejszej ochoty poznawać jej lepiej. Gdyby nie była taka ładna, pewnie nawet
zaproponowałby anulowanie umowy. Znał ją ze szkoły, już dawno zwrócił na nią uwagę, jak
chyba każdy. Była popularna, spotykała się z różnymi chłopakami. Charlie nigdy nie
przypuszczał, że będzie mógł z nią porozmawiać, a co dopiero umówić się na randkę!
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi z nią pogadać? - Benny zatrzymał się na czerwonym
świetle.
- Och... ona jest trochę nieśmiała. - Charlie uprzątnął jakieś kasety i puszki po
napojach, walające się pod nogami. W samochodzie było tyle śmieci, że ledwo się zmieścił. -
Benny, jak możesz wytrzymać w tym bajzlu? Dlaczego tego nie sprzątniesz?
Benny skręcił w lewo i wjechał w ulicę, przy której mieszkał Charlie.
- Nie wyglądała na nieśmiałą, kiedy tak do nas machała. Wiesz co, wydaje mi się, że
skądś ją znam. Czy ona nie jest...
- Tak, jest cheerleaderką - uciął Charlie. - One dużo machają.
- Charlie Roark umawia się z cheerleaderką! - Benny pokręcił głową. - No to już
wszystko widziałem.
- Na razie się tak bardzo nie umawiam... - zaczął ostrożnie Charlie, ale natychmiast
przypomniał sobie o zakładzie. Jeśli chciał wygrać, jego randka z Lilly musiała wyglądać na
poważną.
- Naprawdę? A myślałem...
- Chodziło mi o to, że właśnie to wesele będzie naszą pierwszą randką.
Benny zatrzymał samochód przed domem Charliego.
- Dzięki, że mnie podrzuciłeś, Benji. - Charlie otworzył drzwi.
- Nie nazywaj mnie tak. I zabierz te swoje hipisowskie kasety. - Rzucił w stronę
Charliego kilka taśm. Charlie złapał jedną, dwie upuścił. - Niezle łapiesz.
- Na razie - powiedział Charlie. - Benji.
- Jak się udała wasza wycieczka? - Lilly wzięła od mamy niewielki worek marynarski
i zaniosła do salonu.
- Było cudownie - odparła matka. - Ale podróż mnie wykończyła. - Opadła na miękki
fotel stojący przy kominku. Pani Cameron miała ciemne, długie do ramion włosy. Ubrana
była w szary sweter i czarne dżinsy. - Następnym razem polecimy samolotem.
- Następnym razem to oni przyjadą do nas. Teraz ich kolej - wtrącił się ojciec.
Postawił przed - schodami walizki i usiadł na sofie, obok córki. Ojciec miał czterdzieści sześć
lat i robił wszystko, żeby się nie starzeć. Choć włosy zaczęły mu rzednąć, wciąż ubierał się w
lewisy i flanelowe koszule, jak połowa chłopaków ze szkoły Lilly. - A ty, Lilly, jak spędziłaś
weekend?
Posunęła się na sofie.
- Nic ciekawego. - Sięgając po leżące w miseczce na stole orzeszki starała się
opanować drżenie rąk. Zagryzła orzeszka..
- Lilly, ręce ci się trzęsą - zauważyła pani Cameron.
- Naprawdę? Och... jestem po prostu zmęczona. - Próbowała się uśmiechnąć. Czuła, że
zaraz wszystko się wyda. Nigdy dotąd nie musiała niczego ukrywać przed rodzicami, a
przynajmniej niczego tak poważnego. Ta sytuacja wywoływała w niej okropny niepokój.
- Szkoda, że odwołano paradę - powiedział ojciec. - Co robiłaś przez cały dzień?
Podobno pogoda była fatalna.
- Och, tak - odparta nerwowo Lilly. - Pogoda była beznadziejna. Cały dzień padało.
Wybrałam się na spacer i przemokłam do nitki. - Kurtka! Lilly nagle przypomniała sobie, że
zostawiła kurtkę i nowy sweterek na tylnym siedzeniu w garbusie. Na pewno były tam, kiedy
Charlie odholował samochód do warsztatu. - Pewnie chcecie się czegoś napić? Na co macie
ochotę? - Poderwała się z sofy. - Może być sok pomarańczowy?
- Chętnie. Jasne, może być sok - powiedziała mama, Wyciągając przed siebie nogi.
Lilly poszła do kuchni po szklanki. Przez chwilę przysłuchiwała się rozmawiającym
rodzicom, po czym cicho otworzyła drzwi do garażu, weszła do środka, ostrożnie otworzyła
drzwi Groszka i sięgnęła po kurtkę i torbę z zakupami. Potem kucnęła przed maską i jeszcze
raz, dla pewności, pogładziła zderzak. Ani śladu po stłuczce, nic poza zadrapaniami
typowymi dla trzydziestoletniego samochodu. Odetchnęła z ulgą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]