[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zetknięcia się z Persickami zachował w sercu parali\ujący strach przed ka\dym mundurem
partyjnym.
Od tej chwili drętwiały jego dusza i ciało, gdy stykał się z ludzmi z partii.
Parę kopnięć w \ebra obudziło go z omdlenia, parę uderzeń w plecy kazało mu się ruszyć.
Dreptał więc przed swoim dręczycielem, zalękniony jak zbity pies, do mieszkania \ony. Ale
drzwi były zamknięte: listonosz Ewa Kluge, która w nocy zwątpiła w swojego syna, a przez
to i o swoim \yciu, udała się na zwykły obchód z listem do syna Maksa w kieszeni, ale ze
znikomym ładunkiem nadziei i wiary w sercu. Oddawała pocztę jak przez wiele lat, było to
jednak lepsze ni\ gdyby bezczynnie siedziała w domu, zdana na pastwę ponurych myśli.
Gdy Persicke przekonał się, \e kobiety rzeczywiście nie ma w domu, zadzwonił do sąsiednich
drzwi, przypadkowo do drzwi tej samej pani Gesch, która poprzedniego wieczora kłamstwem
ułatwiła Ennowi wejście do mieszkania \ony. Persicke po prostu wepchnął ten obraz nędzy i
rozpaczy w ramiona pani Gesch i powiedział: - No! Niech się pani troszczy o tego draba, tu
chyba jest jego miejsce! - I poszedł.
Pani Gesch postanowiła sobie nigdy więcej nie wtrącać się w sprawy Kługów. Ale tak wielka
była potęga esesmana i strach ka\dego Niemca przed nim, \e przyjęła Klugego bez sprzeciwu
do swego mieszkania, posadziła go przy stole kuchennym i postawiła przed nim kawę i chleb,
jej mą\ poszedł ju\ do pracy. Pani Gesch widziała, jak bardzo wycieńczony jest mały Kluge,
zorientowała się te\ z jego twarzy, podartej koszuli i plam na płaszczu, \e były to ślady
długotrwałego bicia. Poniewa\ jednak esesman przekazał Klugego jej właśnie, nie wa\yła się
zadać ani jednego pytania. Co więcej, wolałaby go wyrzucić na schody, ni\ usłyszeć
sprawozdanie o jego przygodach. Nie chciała nic wiedzieć. Jeśli nic nie wiedziała, nie mogła
te\ nic powiedzieć, nie mogła się wygadać, a więc nie mogła sprowadzić na siebie
nieszczęścia.
Kluge jadł \ując powoli chleb i pił kawę. Przy tym ciekły mu po twarzy wielkie łzy bólu i
wyczerpania. Geschowa w milczeniu od czasu do czasu badawczo spoglądała na niego z
boku. Potem, gdy nareszcie skończył, zapytała: - No, a gdzie pan teraz chce pójść? Pańska
\ona pana nie przyjmie, przecie\ pan wie o tym.
Nie odpowiadał, patrząc tylko tępo przed siebie.
- A u mnie te\ pan nie mo\e zostać. Po pierwsze Gustaw na to nie pozwoli, a poza tym nie
mam ochoty zamykać wszystkiego przed panem. Dokąd więc pan pójdzie?
Znów nie odpowiedział.
Geschowa powiedziała gorączkowo: - Wysadzę więc pana za drzwi, na schody! I to zaraz, z
miejsca! Albo...
Odezwał się z trudem: - Tutti - stara przyjaciółka... i znowu zapłakał.
- O Bo\e, co za szmata! - powiedziała Geschowa z pogardą - od razu się tak rozmazywać, jak
coś nawali! A więc Tutti - jak\e ona się nazywa naprawdę i gdzie mieszka?
Po dłu\szym wypytywaniu i grozbach dowiedziała się, \e Enno Kluge nie zna właściwego
nazwiska Tutti, wierzy jednak, \e znajdzie jej mieszkanie.
- No więc! - powiada Geschowa. - Ale w takim stanie nie mo\e pan sam pójść, ka\dy
policjant pana zatrzyma. Zaprowadzę pana. A jeśli adres nie będzie się zgadza], zostawię
pana na ulicy. Nie mam czasu na długie szukanie. Muszę pracować.
śebrał: - Przedtem chwilę pospać!
L Zdecydowała się po krótkim namyśle. - Ale nie dłu\ej ni\ godzinkę! ] Punktualnie za
godzinę odjazd! Niech się pan poło\y tam na kanapie, przykryję pana.
Jeszcze nie zdą\yła podejść do niego z kołdrą, kiedy ju\ mocno zasnął.
Stary radca sądowy Fromm osobiście otworzył pani Rosenthal. l Zaprowadził ją i posadził w
fotelu w swoim gabinecie, którego ściany były od góry do dołu zastawione ksią\kami. Paliła
się lampa, otwarta ksią\ka le\ała na stole. Starszy pan przyniósł teraz tacę z dzbanuszkiem 1
herbaty i fili\anką, z cukrem i dwoma cienkimi kromkami chleba l i powiedział do
przera\onej kobiety: - Proszę, niech pani przedtem zje śniadanie, pani Rosenthal, potem
porozmawiamy! - A gdy chciała wtrącić przynajmniej słowo podziękowania, dodał
przyjaznie: - Proszę, ] niech pani naprawdę przedtem zje. Niech się pani czuje jak u siebie w
domu... I ja zrobię to samo!
Wziął ksią\kę le\ącą obok lampy i zaczai czytać, przy czym lewą ręką zupełnie machinalnie
gładził białą brodę. Zdawało się, \e zapomniał o swym gościu. "
Powoli wystraszonej starej śydówce wróciło nieco otuchy. Od miesięcy \yła w strachu i
nieładzie, wśród spakowanych rzeczy, stale w oczekiwaniu brutalnej napaści. Od miesięcy nie
Strona 21
Kazdy_umiera_w_samotnosci_-_Hans_Fallada_(11103)
znała ani domu, ani] spokoju, ani ciszy, ani zadowolenia. A teraz siedziała u tego starszego
pana, którego chyba nigdy przedtem nie spotkała na schodach, a \el ścian patrzyły na nią
jasno- i ciemnobrązowe, liczne w skórę oprawione tomy ksią\ek. W pokoju przy oknie stało
wielkie mahoniowe biurko, meble takie, jakie sama posiadała w pierwszym okresie swego
mał\eństwa, a nieco zdeptany, ale puszysty dywan le\ał na podłodze. A w dodatku jeszcze ten
starszy, czytający pan, który bez przerwy gładzi swoją bródkę, dokładnie taką bródkę, jaką
miało wielu śydów, i nosi długi szlafrok, przypominający nieco chałat jej ojca.
Wydawało się jej, \e za jakimś magicznym zaklęciem zginął nagle cały ten świat brudu, krwi
i łez, a ona \yje znowu w czasach, kiedy byli jeszcze szanowanymi, powa\anymi ludzmi, a
nie robactwem, które ka\dy miał obowiązek tępić.
Machinalnie przygładziła włosy, twarz mimo woli przybrała inny wyraz. Jednak był jeszcze
pokój na świecie, nawet tutaj, w Berlinie.
- Jestem panu bardzo wdzięczna, panie radco sądowy - powiedziała. Nawet głos jej brzmiał
inaczej, mocniej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]