[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Demon natychmiast zapukał, tak mocno, że zadrżały drzwi, a zasuwka jęknęła.
 Odejdz  nakazała pani Dai. Potem zwróciła się do Tommy ego: 
Tylko osiemnaście minut, potem już spokój.
 Siadaj, Tuong  powiedziała pani Phan.  Przez ciebie wszyscy nerwowi.
Tommy nie mógł oderwać wzroku od drzwi wejściowych, dopóki jego uwagi nie
przyciągnął jakiś ruch przy jednym z bocznych okien. Przez szybę zaglądał grubas o
oczach węża.
 Nie mamy nawet broni  martwił się Tommy.
 Nie potrzebować broń  powiedziała jego matka.  Mieć Quy Trang
Dai. Ty siedzieć i być cierpliwym.
Samarytanin podszedł do okna po drugiej stronie drzwi i spojrzał wygłodniałym
wzrokiem na Tommy ego. Zastukał kłykciem w szybę.
 Nie mamy broni  powtórzył Tommy, zwracając się do Del.
 Mamy przecież panią Dai  odparła Del.  Zawsze możesz chwycić ją
za kostki u nóg i użyć zamiast maczugi.
Quy Trang Dai pogroziła palcem Samarytaninowi i powiedziała:
 Ja cię stworzyć, i mówić ci odejdz, więc idz sobie.
Demon odwrócił się od okna. Jego kroki zagrzmiały głucho na ganku, a potem na
schodkach.
 No  stwierdziła pani Phan.  Teraz ty usiądz, Tuong, i zachowuj się.
Tommy usiadł na sofie. Drżał.
 Naprawdę odszedł?
 Nie  powiedziała pani Dai.  Teraz chodzić dookoła domu i patrzeć,
czyja nie zapomniała zamknąć drzwi i okna.
Tommy znów się zerwał na równe nogi.
 A mogła pani zostawić?
 Nie. Ja nie głupia.
 Już zrobiła pani jeden poważny błąd  przypomniał jej Tommy.
 Tuong!  syknęła pani Phan, poruszona jego brakiem grzeczności.
 No cóż  stwierdził Tommy  zrobiła go. Zrobiła jeden cholernie duży
błąd, więc dlaczego nie miałaby zrobić jeszcze jednego?
 Jeden błąd, a mam przepraszać całe życie?  pani Dai zasznurowała usta.
Czując się tak, jakby pod wpływem ciśnienia wywołanego strachem miała mu
eksplodować czaszka, Tommy chwycił się obiema rękami za głowę.
 To szaleństwo. To nie może się dziać naprawdę.
 To dziać się  zapewniła go pani Dai.
 To musi być koszmarny sen.
 On nie jest na to przygotowany. Nie ogląda Z archiwum X  poinformowała Del
panią Dai.
 Ty nie oglądać Z archiwum X?  spytała ze zdumieniem pani Dai.
Potrząsając z niezadowoleniem głową, matka Phan stwierdziła:
 Pewnie oglądać głupie filmy o detektywach, zamiast dobry program
edukacyjny.
Gdzieś z daleka dobiegł odgłos pukania w okna i poruszania gałkami u drzwi.
Scootie wtulił się w Del, która głaskała go i uspokajała.
 Duży mieć deszcz, hę?  zauważyła pani Dai.
 I tak wcześnie -. odparła pani Phan.
 Przypominać mi deszcz w dżungli, taki duży.
 Potrzebować deszcz po suszy w zeszły rok.
 W tym roku żadna susza.
 Pani Dai  zwróciła się do kobiety Del  czy rolnicy w pani wiosce
znajdowali kiedykolwiek wycięte w zbożu koła, niewytłumaczalne wzory
odciśnięte na polach? Albo wielkie koliste zagłębienia świadczące o tym, że
na poletkach ryżowych mogło coś wylądować?
Pochylając się do przodu, matka Phan zwróciła się do pani Dai:
 Tuong nie chcieć uwierzyć w demon stukający w okno pod jego nosem, ufać, że to
zły sen, ale nie wątpić, że Wielka Stopa prawdziwa.
 Wielka Stopa?  spytała pani Dai i przycisnęła dłoń do ust, by stłumić
chichot.
Samarytanin znów wchodził po schodach na ganek. Ukazał się w oknie na lewo od
drzwi. Oczy miał grozne i fosforyzujące. Pani Dai spojrzała na zegarek.
 Wyglądać dobrze.
Tommy stał w napięciu, trzęsąc się ze strachu.
 Tak przykro przez Mai  zwróciła się do matki Tommy ego pani Dai.
 Złamać serce matki  przyznała pani Phan.
 Będzie żałować  prorokowała pani Dai.
 Tak się starać wychować ją dobrze.
 Ona słaba, magik sprytny.
 Tuong dawać zły przykład siostrze  wyjaśniła pani Phan.
 Serce boleć dla ciebie  wyznała pani Dai.
Czując ogromne, wręcz wibrujące napięcie, Tommy spytał:
 Czy możemy pomówić o tym pózniej, jeśli w ogóle będzie jeszcze jakieś pózniej?
Bestia przy oknie wydała z siebie przerazliwy, płaczliwy wrzask, który bardziej
przypominał elektroniczny dzwięk niż ludzki głos.
Pani Dai wstała ze swojego fotela i zwróciła się w stronę okna, po czym oparła się
dłońmi o biodra i powiedziała:
 Przestań, ty niedobra istota. Ty budzić sąsiadów.
Istota zamilkła, ale patrzyła na panią Dai niemal z taką samą nienawiścią, jak na
Tommy ego.
Nagle księżycowa twarz grubasa rozszczepiła się pośrodku, od brody do linii
włosów, tak jak w Newport Beach, kiedy bestia wspięła się na pokład jachtu. Połówki
oblicza rozsunęły się na boki, dzięki czemu zielone oczy wybałuszały się teraz po
obu stronach czaszki, a z ziejącej dziury w środku twarzy wystrzeliła wiązka
cienkich, wieloczłonowych, czarnych wypustek, które wiły się wokół ssącej jamy
pełnej ostrych zębów. Kiedy bestia przycisnęła twarz do okna, macki przesuwały się
niespokojnie po szybie.
 Ty mnie nie przestraszyć  stwierdziła pogardliwie pani Dai.  Zapiąć
twarz i odejść.
Wijące się wypustki zniknęły w głębi czaszki, a rozdarte oblicze zamieniło się z
powrotem w twarz grubasa o zielonych oczach demona.
 Ty widzieć  zwróciła się matka do Tommy ego, wciąż siedząc z zadowoleniem i
trzymając na kolanach torebkę, a na torebce dłonie.  Nie potrzebować broń, kiedy
mieć Quy Trang Dai.
 Niesamowite  przyznała Del.
Stojący przy oknie Samarytanin, którego frustracja była niemal wyczuwalna, wydał z
siebie błagalne, pełne tęsknoty zawodzenie.
Pani Dai postąpiła trzy kroki w stronę okna, migocząc światełkami przy butach, i
zaczęła machać na bestię wierzchem dłoni.
 Szuu  rzuciła niecierpliwie.  Szuu, szuu.
Tego Samarytanin nie mógł już znieść i walnął pięścią w okno. Kiedy kawałki
stłuczonej szyby rozsypały się po podłodze salonu, pani Dai cofnęła się o trzy kroki,
wpadając przy tym na swój fotel, i powiedziała:  To nie być dobre.
 To nie być dobre?  niemal wrzasnął Tommy.  Co pani przez to rozumie?
 Chodzi jej chyba o to, że zrezygnowaliśmy z ostatniej filiżanki herbaty, jaką
mieliśmy jeszcze szansę wypić  wyjaśniła Del, podnosząc się z sofy.
Matka Tommy ego wstała ze swojego fotela. Przemówiła szybko po wietnamsku do
pani Quy Trang Dai.
Nie spuszczając oczu z demona stojącego przy oknie, pani Dai odpowiedziała w
rodzimym języku.
Przyjmując w końcu zatroskany wyraz twarzy, matka Tommy ego stwierdziła:
 Och, chłopcze.
Ton, jakim jego matka wypowiedziała te dwa słowa, podziałał na Tommy ego tak
samo, jak podziałałby lodowaty palec przesuwający się wzdłuż jego kręgosłupa.
Samarytanin przy oknie wydawał się z początku zaszokowany własną śmiałością.
Było to, w końcu, święte dominium fryzjerki czarownicy, która przywołała go z piekła
czy z jakiegokolwiek innego miejsca, z którego
czarownicy zamieszkujący okolice rzeki Xan przywoływali takie istoty. Przyglądał się
ze zdumieniem kilku ostro zakończonym kawałkom szkła, które wciąż sterczały z
ramy okiennej, zastanawiając się niewątpliwie, dlaczego nie został natychmiast
odesłany do cuchnących siarką komnat podziemnego świata.
Pani Dai spojrzała na zegarek.
Tommy zrobił to samo.
tik-tak.
Na wpół warcząc, na wpół popiskując, Samarytanin wszedł przez wybite okno do
salonu.
 Lepiej stanąć razem  doradziła pani Dai.
Tommy, Del i Scootie wyszli zza stolika do kawy i przyłączyli się do pani Phan i pani
Dai. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •