[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nowo, tak odmienny tylko dlatego, że pojawiła się w nim znowu Lucinda.
Jedyna kobieta, której pragnął. Jedyna, którą kiedykolwiek kochał.
Uśmiechnął się. Wczoraj odrzuciła jego propozycję małżeństwa, ale był
pewien, że dzisiaj zdoła ją przekonać. Był pewien, że go kocha. Owszem, przyczynił
jej wiele cierpienia, więc musi od początku zapracować na jej zaufanie, ale to akurat
wydało mu się najbardziej podniecającym i szczytnym wyzwaniem, jakie mógł
sobie wyobrazić. Czuł, jak serce wzbiera mu dumą, nadzieją oraz szczęściem. W
kącie szopy, gdzie na noc zamknął konia, znalazł wiązkę siana. Skromne śniadanie
nie wywarło żadnego wrażenia na klaczy, ale przyjęła je łaskawie ze wzgardliwym
prychnięciem. Daniel rozbił lód pokrywający wodę w korycie, poklepał klaczkę,
wziął woreczek z chlebem, szynką, cydrem i wrócił do sań. Podniósł budę i
znieruchomiał. Sanie były puste, Lucinda zniknęła. Nie mogła uciec, pomyślał. Nie
po tym, co się zdarzyło w nocy. To niemożliwe.
Dopiero po chwili przypomniał sobie, jak mu przedkładała, że powinien ją
zostawić, a ona już przekona wszystkich o swej niewinności, bo wszak przymusił ją,
by razem wydostali się z aresztu. A więc uczyniła tak, jak mówiła?
Ledwie to pomyślał, zobaczył ostre cięcie nożem przez całą szerokość budy.
Wyskoczył z sań. Zwieży śnieg był zdeptany, można było na nim widzieć odciski
stóp, pewnie ślady walki. Obrócił się gwałtownie. Wokół pusto, cicho, nikogo jak
okiem sięgnąć. Piękny słoneczny poranek, jakby świat naigrywał się z Daniela.
Serce ścisnęło mu przerażenie. Jakim był idiotą, by dopuszczać myśl, że Lucinda
uciekła od niego. Jeszcze większym idiotą okazał się, zostawiając ją samą. Czuł się
57
S
R
taki szczęśliwy, że stracił czujność, oślepł, ogłuchł na wszystko inne poza swoją
miłością. Tymczasem John Norton, bo to on musiał być, obserwował go cały czas,
czekał... Aż wreszcie porwał Lucindę, wiedząc, że w ten sposób najlepiej zemści się
na swoim wrogu.
Ale zemsta nie kończyła się na tym, bo oto Daniel usłyszał nadjeżdżających
konnych. Zbliżał się Owen Chance z niewielkim oddziałem. Jeszcze chwila i
zbrojna grupa otoczyła sanie. Chance miał w dłoni pistolet, pozostali wycelowali w
Daniela gotowe do strzału muszkiety. Nie mógł uciekać, nie mógł żadnym
sposobem śpieszyć na pomoc Lucindzie. To już koniec.
- Danielu de Lanceyu, aresztuję cię w imieniu króla - przemówił Chance,
zeskakując z konia. - Gdzie pani Melville? Co z nią zrobiłeś, łajdaku?
- Norton ją porwał. - Dwóch żołnierzy pochwyciło go pod ramiona i brutalnie
obaliło na kolana, skrępowali mu ręce łańcuchem, ale nie zważał na to. - Na litość
boską! - zawołał do Owena. - Musimy ją znalezć. Jechać za Nortonem, ścigać go.
- Jeśli jest tak, jak mówisz, na pewno ją znajdziemy - stwierdził obojętnie.
- Człowieku, nic nie rozumiesz! - zagrzmiał Daniel targany rozpaczą.
Chance odwrócił się, a żołnierze podnieśli Daniela z klęczek. Zamierzali
przymocować łańcuch, którym go skrępowali, do siodła, i powlec go tak do aresztu
w Woodbridge.
- Norton ucieknie. Z pewnością kieruje się na swój statek. Trzeba go
powstrzymać! - wołał Daniel. - Zgwałci ją i zamorduje, zanim zaczniecie jej szukać.
To ludzie Nortona przez ostatnie pół roku panoszyli się na wybrzeżu. Na litość
boską...
Owen wreszcie się odwrócił i spojrzał na Daniela. Zdawał się rozważać jego
słowa. Na moment wróciła nadzieja, ale Chance tylko pokręcił głową z tym samym
nieporuszonym wyrazem twarzy.
- Znajdziemy ją - powtórzył.
58
S
R
Sytuacja z każdą chwilą stawała się bardziej beznadziejna. Być może już było
za pózno na pościg. Mógł błagać, skamleć, Owen nie pozwoli mu ratować Lucindy.
Być może w ogóle nie wierzył w wersję Daniela, widząc w jego opowieści jedynie
podstęp dający pojmanemu sposobność do ucieczki. Miał wreszcie swoją zdobycz,
słynnego pirata, na którego bezskutecznie polował tyle lat, przełykając upokorzenia,
znosząc kolejne porażki. Nie wypuści go teraz.
- Proszę - próbował jeszcze Daniel, rozkładając ręce, na ile pozwoliły
łańcuchy. - Klnę się na wszystko, że oddam się sprawiedliwości, kiedy tylko ją
znajdę i upewnię się, że jest bezpieczna.
Chance zaśmiał się.
- Mam wierzyć słowu pirata i zdrajcy, de Lancey? Zabierajcie go - zwrócił się
do swoich ludzi.
Ruszyli powoli, ale nie posunęli się nawet sto jardów, gdy nadjechał galopem
samotny jezdziec. Wstrzymał konia wprawnym ruchem i zeskoczył z konia. Nie
jezdziec jednak to był, lecz młoda dziewczyna z rozwianym włosem.
- Panna Saltire? - zdumiał się Owen. - Co pani, na Boga, tu robi?
- Uprowadzili Lucindę! - zawołała, chwytając go za ramię. - John Norton ją
pojmał i żąda okupu. Musisz coś zrobić, Owenie.
W duszy Daniela nadzieja walczyła z rozpaczą. Jeśli Norton żąda okupu za
Lucindę, jest szansa, że nie uczyni jej krzywdy. Lecz szansa to znikoma, bo Daniel
zbyt dobrze znał sztuczki starego łotra. Zgwałci ją, zszarga, a kiedy już dostanie
okup, rzuci nieszczęsną jej bliskim niczym połeć zepsutego mięsa. Daniel bał się o
jej los, a przy tym ogarniała go biała furia i gorycz, że nie może pomóc.
- Na Boga, Chance! - krzyknął. - Nie marnuj czasu, ruszajmy ją odbić.
- Musisz jej pomóc, Chance - wtórowała mu Stacey. - Lucinda jest moją
najdroższą przyjaciółką. Nie możemy jej zostawić na łasce okrutnika.
- Wezwę posiłki - powiedział Owen.
- Nie ma czasu - sprzeciwił się Daniel.
59
S
R
Chance spojrzał na bladą twarz Eustachii, na Daniela.
- De Lancey, skąd mam wiedzieć, że nie jesteś w zmowie z Nortonem, i że to
nie jakiś podstęp?
- Nie możesz tego wiedzieć. - Mimo mrozu pot spływał Danielowi po plecach.
- Wiedz jednak, że ją kocham. Jeśli potrafisz to zrozumieć, błagam, pomóż. Zaległo
długie milczenie.
- Wezmiemy Defiance". - Podszedł do Daniela. - Odnajdziesz i uwolnisz
panią Melville, a potem oddasz się w ręce sprawiedliwości. Taką zawieramy
umowę.
- Przysięgam na wszystko, że ci nie ucieknę.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, w końcu Owen polecił:
- Zdejmijcie mu łańcuch. - W ciemnych oczach błysnęła iskierka rozbawienia.
- Nigdy nie sądziłem, że zrobię coś podobnego.
- Och, dziękuję. - Rozpromieniona Eustachia z tej wielkiej radości pocałowała
Owena w policzek, a on pochwycił pannę w ramiona i oddał pocałunek z całą
namiętnością.
%7łołnierze powściągali uśmiechy, a Daniel niecierpliwość, która gnała go już
na poszukiwanie.
- Będzie na to czas pózniej - burknął.
Stacey obróciła się ku niemu z uśmiechem i powiedziała:
- Powodzenia, odbijcie ją.
Ciągle oszołomiony pocałunkiem Chance wypuścił wreszcie pannę z objęć.
- Na co czekamy? - rzucił.
Lucinda czuła się strasznie, ale w jakiś przewrotny sposób była losowi za to
wdzięczna. Kiedy tylko postawiła stopę na statku Nortona, zdjęła ją choroba morska
i chyba tylko to ją uratowało. Norton, zrazu ogarnięty uczuciem triumfu, że oto ma
w swoich rękach kochankę de Lanceya", jak ją nazywał, patrzył z jawnym
60
S
R
niesmakiem na paroksyzmy nudności, w końcu zamknął Lucindę w maleńkiej
kajucie i zostawił samą sobie.
- Nie łudz się, że de Lancey cię znajdzie - powiedział jeszcze z szyderczym
uśmiechem. - Zawiadomiłem straż przybrzeżną i już na pewno go pojmali. Jak
przestaniesz wreszcie rzygać, moi chłopcy zabawią się z tobą, a ja zainkasuję
pieniądze i wtedy będziesz mogła wrócić do domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]