[ Pobierz całość w formacie PDF ]

leżącego ponad dwa kilometry na zachód.
Myślę, że formalnie to Random powinien odprawić nabożeństwo, ponieważ
będąc królem, automatycznie stawał się najwyższym kapłanem. Odczytał jednak
tylko początkowe i końcowe wersety Odejścia Książąt z Księgi Jednorożca, po
czym ustąpił miejsca Gerardowi, jako że z Gerardem właśnie Caine przyjaznił się
bardziej niż z kimkolwiek innym. I tak potężny głos Gerarda huczał w małym,
kamiennym budynku, recytując długie fragmenty dotyczące morza i zmienności.
Podobno sam Dworkin spisał tę księgę, zanim popadł w szaleństwo, a pewne ustę-
py pochodziły wprost od Jednorożca. Nie wiem. Nie było mnie przy tym. Mówi
się też, że pochodzimy od Dworkin i Jednorożca, co przywołuje na myśl dość nie-
zwykłe obrazy. Ale początki niemal każdej historii roztapiają się w mitach. Kto
wie? Jeszcze mnie wtedy nie było.
 . . . I wszystkie rzeczy powracają do morza  mówił Gerard.
Rozejrzałem się. Oprócz rodziny zjawiło się czterdzieści czy pięćdziesiąt
osób, głównie szlachta z miasta, kilku kupców, z którymi Caine się przyjaznił,
przedstawiciele krain z przyległych cieni, gdzie Caine bywał w państwowych
i osobistych sprawach, i oczywiście Vinta Bayle.
Bill też chciał być obecny i stał teraz po mojej lewej ręce. Martin zajmował
miejsce po prawej. Nie było Fiony ani Bleysa. Bleys nie przybył tłumacząc się ra-
102
ną, a Fiona po prostu zniknęła. Rankiem Random nie potrafił jej odszukać. Julian
wyszedł w połowie ceremonii, by sprawdzić rozstawione wzdłuż brzegu warty.
Ktoś zauważył, że potencjalny zamachowiec zebrałby niezłe plony, gdy tak wielu
z nas zgromadzi się w jednym miejscu: W rezultacie gajowi Juliana, z krótki-
mi mieczami, sztyletami i łukami albo lancami, stali w strategicznie wybranych
punktach w całej okolicy. A od czasu do czasu słyszeliśmy szczekanie jednego
z piekielnych psów, któremu natychmiast odpowiadały inne  posępne, niepo-
kojące odgłosy, kontrapunktujące fale, wiatr i refleksje o przemijaniu. Gdzież ona
mogła się podziać, myślałem. Fiona. . . Lęk przed zasadzką: Czy może jej nie-
obecność ma związek z wczorajszą nocą? I Benedykt. . . przesłał wyrazy żalu,
wspominając o jakiejś niespodziewanej sprawie, która uniemożliwi mu przybycie
na czas.
Llewella zwyczajnie się nie pokazała i była nieosiągalna dla Atutów. Flora
stała z przodu, nieco po lewej.
Wyraznie zdawała sobie sprawę, że w ciemnych kolorach też wygląda ślicznie.
Może ją krzywdzę, ale sprawiała wrażenie raczej zalotnej niż pogrążonej w zadu-
mie.
Po nabożeństwie wyszliśmy na zewnątrz. Czterech marynarzy niosło trumnę,
a my uformowaliśmy kondukt, który miał odprowadzić Caine a do groty i sarko-
fagu.
Grupa żołnierzy Juliana towarzyszyła nam jako zbrojna eskorta.
Po drodze Bill szturchnął mnie i skinął głową w górę, w stronę Kolviru. Spoj-
rzałem tam. Jakaś postać w czarnym płaszczu z kapturem stała na półce w cieniu
skalnego występu. Bill przysunął się bliżej, bym mógł go słyszeć wśród muzyki
kobz i skrzypiec.
 Czy to część ceremonii?  zapytał.
 Nic o tym nie wiem  odparłem.
Wyszedłem z szeregu i przesunąłem się naprzód. Za około minutę powinniśmy
przejść bezpośrednio pod obcym przybyszem.
Zrównałem się z Randomem i chwyciłem go za ramię. Obejrzał się, a ja wska-
załem palcem w górę. Przystanął i spojrzał, mrużąc oczy.
Prawą dłonią sięgnął do piersi, gdzie  jak zwykle przy oficjalnych okazjach
 wisiał Klejnot Wszechmocy.
Natychmiast wzmógł się wiatr.
 Stać!  krzyknął.  Zatrzymać kondukt! Niech nikt nie rusza się z miej-
sca!
Postać przesunęła się lekko, odwracając głowę, jak gdyby patrzyła na Ran-
doma. Na niebie, niby w trickowym filmie, pojawiła się chmura i rosła ponad
Kolvirem. Spod palców Randoma sączył się czerwony, pulsujący blask.
Nagle postać spojrzała w górę, błyskawicznie wsunęła rękę pod płaszcz i wy-
jęła ją zaraz, by wykonać szybki ruch, jakby coś rzucała. Mały czarny obiekt
103
zawisł na moment w powietrzu i zaczął spadać.
 Wszyscy na ziemię!  krzyknął Gerard.
Padliśmy. Tylko Random nie drgnął nawet. Stał nieruchomo i patrzył. Z chmu-
ry strzeliła błyskawica i uderzyła w ścianę urwiska.
Grom rozległ się niemal równocześnie z eksplozją.
Byliśmy za daleko. Bomba wybuchła wysoko w powietrzu, zanim do nas do-
leciała. . . choć pewnie spadłaby nam na głowy, gdybyśmy nie zatrzymując się
przeszli pod półką. Kiedy czarne płatki przestały skakać mi przed oczami, raz
jeszcze spojrzałem na urwisko. Ciemna postać zniknęła.
 Dostałeś go?  zwróciłem się do Randoma.
Wzruszył ramionami i opuścił dłoń. Pulsowanie Klejnotu przygasło.
 Wstawać wszyscy!  polecił.  Kończmy ten pogrzeb.
Tak uczyniliśmy. Nic więcej się nie zdarzyło i ceremonia potoczyła się zgod-
nie z planem.
Moje myśli, jak pewnie myśli wszystkich obecnych, rozgrywały rodzinne sza-
rady już wtedy, gdy trumna kryła się w sarkofagu. Czy napastnik mógł być któ-
rymś z nieobecnych krewnych? A jeśli tak, to którym? Jakie motywy mogły nim
powodować? A właściwie, gdzie oni teraz są? I jakie mają alibi? Czy w grę może
wchodzić koalicja? Czy może zamachowcem był ktoś z zewnątrz? Jeśli tak, to
w jaki sposób dostał się do naszych rezerw materiałów wybuchowych? A może je
importował? Albo ktoś z miejscowych odkrył właściwą formułę? Jeśli to ktoś ob-
cy, to skąd pochodził i jaki miał motyw? Czyżby ktoś z nas sprowadził tu zabójcę?
Po co?
Kiedy przechodziliśmy obok grobu, pomyślałem przelotnie o Cainie, choć ra-
czej jako elemencie łamigłówki niż konkretnym człowieku. Nie znałem go zbyt
dobrze. Z drugiej strony, jak mówiono mi wcześniej, nie był osobą, z którą łatwo
się zaprzyjaznić. Twardy, cyniczny, czasem okrutny, zyskał przez lata wielu wro-
gów i chyba nawet był z tego dumny. W stosunku do mnie zawsze zachowywał
się przyzwoicie, choć trzeba pamiętać, że nigdy nie stanęliśmy przeciwko sobie.
Dlatego moje uczucia wobec niego nie były tak wyraznie określone, jak wobec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •