[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To jakby ty, Hicks. - Hudson wyszczerzył do kaprala zęby. Hicks zareagował jak to Hicks:
tolerancyjnym uśmiechem.
Ripley zachowała powagę. Nic, co miało związek z acherońskimi bestiami, nie mogło jej
rozbawić. Ale ona je widziała, na własne oczy, natomiast żołnierze wciąż nie byli do końca
przekonani, czy Ripley nie opisuje przypadkiem czegoś, co istniało tylko w jej wyobrazni. Musi
być bardzo cierpliwa. A przy nich to rzecz niełatwa.
- Embrion, ta druga forma, przebywa w ciele ofiary przez kilka godzin - mówiła dalej. -
Dojrzewa. Pózniej... - Musiała przełknąć ślinę, walcząc z nagłą suchością w gardle. - Pózniej
wydobywa się na zewnątrz. Zrzuca skórę. Błyskawicznie rośnie. Osobnik już rozwinięty przechodzi
szybko przez kilka stadiów pośrednich, aż w końcu staje się...
Tym razem przerwała jej Vasquez.
- Wszystko to cacy, ale mnie interesuje tylko jedno.
- Tak?
- Gdzie one są. - Skierowała palec w pustą przestrzeń między Ripley i drzwiami, odwiodła
kciuk i zastrzeliła wyimaginowanego intruza. Ot, taka skromna demonstracja okrutnej
krwiożerczości.
Jej kumple zareagowali pełnymi aprobaty okrzykami i gwizdami.
- Taa jest, Vasquez! Brawo! - Drake jak zwykle wpadł w nie ukrywany zachwyt. Vasquez
nadano przydomek Morderczyni". Pasował do niej jak ulał.
Skinęła głową.
- Zawsze do usług - rzuciła szorstko. - Zawsze do usług.
Hudson odchylił się w krześle, pieszcząc jakąś strzelbę o niezwykle długiej i wąskiej lufie.
- Czy ktoś tu mówił o obcych"? - spytał. - Ona na pewno nie wiedziała, o co chodzi, i myślała,
że chodzi o nielegalnych obcych", imigrantów. Dlatego się czym prędzej zaciągnęła.
Vasquez zrobiła wymowny gest palcem.
- Wiesz co, Hudson? Ja cię pierdolę.
- Taa? Jakoś nie zauważyłem. Ale zawsze do usług, zawsze do usług - odrzekł, przedrzezniając
koleżankę.
- Czy aby nie przeszkadzam w rozmowie, panie Hudson? - Głos Ripley był lodowaty jak
pancerz Sulaco. - Wiem, że większość z was traktuje tę ekspedycję jak kolejną akcję policyjną.
Zapewniam państwa, że tak nie jest. Widziałam to stworzenie. Widziałam skutki jego działalności.
Jeśli się na nie natkniecie, gwarantuję, że nie będzie wam do śmiechu.
Hudson zamilkł, szczerząc głupawo zęby.
Ripley przeniosła wzrok na Vasquez.
- Mam nadzieję, że wszystko pójdzie tak łatwo, jak to sobie wyobrażacie, szeregowy. Mam
szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie, naprawdę.
Ich oczy spotkały się. .Ani jedna, ani druga nie odwróciła wzroku.
Milczenie przerwał Burke. Stanąwszy między Ripley i Vasquez, zwrócił się do żołnierzy:
- To na razie wystarczy. Proponuję, żeby wszyscy spokojnie przestudiowali zawartość
dyskietek, które Ripley zechciała nam przygotować. Zawierają szereg dodatkowych wiadomości
podstawowych oraz spekulatywną, lecz bardzo szczegółową wizję graficzną, skompilowaną przez
komputery ostatniej generacji. Sądzę, że to was zaciekawi. I jestem pewien, że na jakiś czas
przykuje waszą uwagę. - Skończył i oddał głos Gormanowi.
Porucznik był pełen werwy i animuszu, mówił jak prawdziwy dowódca, choć na takiego nie
wyglądał.
- Pani Ripley, panie Burke, dziękuję państwu. - Potoczył wzrokiem po murze obojętnych
twarzy. - Są jakieś pytania? - Ktoś z tyłu podniósł niedbale rękę. - Słucham, Hudson?
Hudson przyglądał się z uwagę swoim paznokciom.
- Czy można się jeszcze z tej imprezy wypisać?
Gorman spiorunował go spojrzeniem, ale zacisnął usta i powstrzymał się od wypowiedzenia
pierwszej myśli, jaka przyszła mu do głowy. Jeszcze raz podziękował Ripley, która usiadła z ulgą
na krześle.
- No dobrze - kontynuował. - Chcę, żeby cała akcja przebiegła sprawnie i regulaminowo. Do
ósmej trzydzieści musicie zapoznać się ze wszystkimi szczegółami analizy taktycznej, jasne?
Ten i ów jęknął, ale na tym się skończyło. Nikt nie zaprotestował ostrzej. Przecież nie
spodziewali się niczego innego.
- Załadunek sprzętu bojowego, sprawdzanie i mocowanie broni, przygotowanie promu, to nam
zajmie siedem godzin. Chcę, żeby wszystko i wszyscy byli gotowi na czas. Odpoczywaliście przez
trzy tygodnie. Teraz do roboty.
5.
Sulaco wyglądał jak gigantyczna stalowa muszla unosząca się w bezmiarze czarnego oceanu.
Gdy statek wszedł na zaplanowaną orbitę, wzdłuż pokiereszowanego kadłuba bezgłośnie zapłonęły
niebieskawe światełka. Na mostku czuwał Bishop. Nie spuszczał wzroku z instrumentów i
wskazników, nie pozwolił sobie nawet na mrugnięcie okiem. Od czasu do czasu muskał palcami
gałkę jakiegoś potencjometru czy też serią błyskawicznych uderzeń w klawiaturę wprowadzał do
systemu nowe polecenia. Jednak głównie tylko obserwował, a komputery Sulaco same radziły sobie
z parkowaniem statku na właściwej orbicie. Automatyka, dzięki której podróże międzygwiezdne
stały się możliwe, znacznie zredukowała rolę Homo sapiens, nadając człowiekowi status
ostatecznego systemu zabezpieczenia. Ludzi zastępowały teraz syntetyki w rodzaju Bishopa.
Badanie kosmosu stało się więc profesją dla biernych pasażerów.
Kiedy strzałki wskazników i mierników ustawiły się w odpowiedniej pozycji, Bishop obrócił
głowę w stronę najbliższego mikrofonu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]