[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak u owcy, co w sposób zadziwiający kontrastowało z obliczem, które poza tym było
tak przerażające, jakby wyjęto je z koszmarnego snu.
Ogromny człowiek-bestia usiadł na płaskim kamieniu  jak sądzę tronie  leżącym
tuż przed wejściem do jaskini. Z łokciami opartymi o kolana i głową spoczywającą na
dłoniach przyglądał mi się uważnie swym jedynym, pełnym owczej łagodności okiem,
słuchając jednocześnie relacji o tym, jak mnie pojmano.
 Jesteś wrogiem  brzmiało wstępne twierdzenie Gr-gr-gr.  Należysz do
plemienia Hooji.
Acha, więc znali Hooje i był on ich wrogiem! Dobrze!
 Jestem wrogiem Hooji  odpowiedziałem.  Ukradł moją małżonkę, a ja
przybyłem tutaj, by ją odebrać i ukarać złodzieja.
 Jakim sposobem chciałeś tego dokonać w pojedynkę?
 Nie wiem  odpowiedziałem  jednak próbowałbym, gdybyście mnie nie
pojmali. Co zamierzacie ze mną zrobić?
 Będziesz dla nas pracował.
 Nie zabijecie mnie?  spytałem.
 Zabijamy tylko w obronie własnej  odpowiedział  i wtedy, gdy chcemy kogoś
ukarać. Zabijamy tych, którzy nas chcą zabić i tych, którzy zle postępują. Gdybyśmy
wiedzieli na pewno, że jesteś jednym z ludzi Hooji, zabilibyśmy cię, gdyż wszyscy ludzie
Hooji są zli. Ty jednak twierdzisz, że jesteś jego wrogiem. Być może to kłamstwo, ale
dopóki się nie upewnimy, że skłamałeś, nie zabijemy cię. Będziesz pracował.
 Jeżeli tak nienawidzicie Hooji  powiedziałem  dlaczego nie pozwolicie mi,
który podzielam waszą nienawiść, pójść i ukarać go?
Przez pewien czas Gr-gr-gr siedział nieruchomo, zatopiony w myślach. Potem
podniósł głowę i zwrócił się do moich strażników.
 Zaprowadzcie go do pracy  rozkazał.
Zabrzmiało to jak ostateczna decyzja. Jakby chcąc jeszcze podkreślić jej
nieodwołalność, odwrócił się i wszedł do swej jaskini. Strażnicy poprowadzili mnie
w głąb płaskowyżu, gdzie zobaczyłem niewielką depresje czy też dolinkę, z gorącym
zródełkiem tryskającym na jednym z jej końców.
Widok, który roztoczył się przed moimi oczyma był najbardziej zaskakującym,
jaki kiedykolwiek oglądałem. Dolinka, która miała powierzchnie może kilkuset
akrów, podzielona była na liczne poletka, na których pracowało, posługując się
prymitywnymi narzędziami lub nawet w ogóle bez narzędzi, gołymi rękami, wielu
z tych dzikich, pierwotnych ludzi. To było rolnictwo  pierwsze z jakim zetknąłem się
na Pellucidarze.
66
Polecono mi uprawiać zagon melonów. Nigdy nie byłem farmerem, ani też nie
lubiłem tego rodzaju pracy i muszę wyznać, że podczas tej godziny czy roku, które przy
niej spędziłem, czas dłużył mi się jak nigdy dotąd. Nie wiem, oczywiście, ile to naprawdę
trwało, ale na pewno za długo.
Istoty, które pracowały wokół mnie były prostoduszne i nastawione niemal
przyjaznie. Jedna z nich okazała się być synem Gr-gr-gr, który złamał jakiś pomniejszy
plemienny zakaz i odpracowywał w polu swoją karę. Powiedział mi, że jego plemię
zamieszkiwało to wzgórze od niepamiętnych czasów i że podobne do nich plemiona
zamieszkują szczyty wielu innych wzgórz. Nie toczyli wojen i zawsze żyli w przyjazni
i harmonii, a jedyne zagrożenie stanowiły większe drapieżniki. Było tak aż do chwili
pojawienia się pod wodzą kreatury, zwanej Hooja, istot, należących do tego gatunku.
Zaczęły one napadać i zabijać tych, którzy schodzili ze swych naturalnych fortec, by
odwiedzić krewnych czy przyjaciół na innych wzgórzach.
Teraz jeszcze się go obawiali, ale któregoś dnia zbiorą się razem, napadną na Hooje
i jego bandę i wszystkich wybiją do nogi. Wyjaśniłem mu, że jestem wrogiem Hooji
i prosiłem, bym mógł, gdy będą już gotowi do wyprawy, iść razem z nimi lub, co by
było jeszcze lepsze, by mi pozwolili wyruszyć wcześniej i dowiedzieć się wszystkiego
o wiosce, w której Hooja mieszkał. W ten sposób ich atak będzie miał większe szansę
powodzenia.
Wydało się, że moja propozycja zrobiła na synu Gr-gr-gr duże wrażenie. Obiecał mi,
że gdy skończy się jego praca na polu, porozmawia o tym z ojcem.
Niedługo potem do miejsca, w którym pracowaliśmy przyszedł Gr-gr-gr i syn
opowiedział mu o mojej propozycji. Jednak stary pan najwyrazniej nie był w dobrym
humorze, gdyż odepchnął młodzieńca, a mnie poinformował, iż jest przekonany, że
skłamałem i w rzeczywistości jestem jednym z ludzi Hooji.
 W związku z tym  zakończył  zabijemy cię natychmiast po tym, jak skończysz
prace przy melonach. Pośpiesz się więc.
I rzeczywiście się pospieszyłem. Z zapałem wziąłem się za pielęgnacje chwastów,
które rosły między melonami  tam, gdzie wyrastał jeden niewielki i chory, sadziłem
dwa zdrowe. Gdy znajdowałem jakieś szczególnie obiecujące chwasty, rosnące poza
moim polem melonów, natychmiast starannie je wykopywałem i przesadzałem.
Wydawało się, iż nikt nie zauważy mojej przewrotności. Zawsze widziano mnie pilnie
pracującego na zagonie melonów, a ponieważ czas jest dla mieszkańców Pellucidaru
pojęciem zupełnie nieznanym  nawet dla ludzi, a tym bardziej dla gatunków niższych
 mógłbym dzięki temu fortelowi żyć jeszcze bardzo długo, gdyby nie zdarzyło się coś,
co na zawsze uwolniło mnie od grządek z melonami.
Rozdział IX
Pojawiają się ludzie Hooji
Zbudowałem sobie z kamieni i darni niewielkie schronienie, gdzie mogłem się
wczołgać i spać, nie zwracając uwagi na nieustanny upał i promienie stojącego w zenicie
słońca. Zawsze, gdy byłem głodny lub zmęczony, udawałem się do mojej niewielkiej
chatki.
Moi ciemiężyciele nigdy nie wyrazili co do niej najmniejszych zastrzeżeń. Prawdę
mówiąc, byli dla mnie bardzo dobrzy, nie pamiętam również żadnego zdarzenia
świadczącego o tym, że pozostawieni samym sobie, są czymś innym niż istotami
prostymi i uprzejmymi. Ich budzące strach rozmiary, ogromna siła, potężne kły
i przerażający wygląd są cechami niezbędnymi, by pomyślnie radzić sobie w ciągłej
walce o przetrwanie. I rzeczywiście potrafią, jeżeli zmusza ich do tego konieczność,
robić z tych atrybutów właściwy użytek. Jedyne mięso, jakie spożywają, pochodzi
ze zwierząt roślinożernych i ptaków. W czasie polowań na ogromnego maga jeden
mężczyzna, uzbrojony tylko w linę z łyka, potrafi złapać i zabić największego byka ze
stada.
No więc, jak to właśnie powiedziałem, posiadałem na skraju pola melonów niewielki
szałas. Gdy pewnego razu odpoczywałem w nim po pracy, usłyszałem wielki zgiełk,
dobiegający od strony odległej o ćwierć mili wioski.
Chwilę pózniej na pole przybiegł mężczyzna, krzycząc coś w podnieceniu. Wyszedłem
z szałasu, by się dowiedzieć co jest przyczyną tego zamieszania, gdyż monotonne życie
na polu melonów sprawiło, iż rozbudziła się we mnie ciekawość, cecha, od której zwykle
jestem zadziwiająco wolny.
Inni robotnicy również pobiegli na spotkanie posłańca, który szybko pozbył się
ciężaru niesionych wiadomości i równie szybko zawrócił i pospieszył z powrotem do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •