[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dałem jej to, czego chciała. Co w tym strasznego? Bonnie nie próbowała nawet
uciekać. Wiedziała, że to nie ma sensu. Był szybszy i silniejszy. I potrafił latać. Poza tym
dostrzegła w jego oczach bezlitosny błysk. Oni dwoje nie byli po prostu Damonem i Bonnie.
Byli drapieżnikiem i ofiarą.
Wrócili do Jima i Obaasan - nie, do chłopaka i dziewczyny, których nigdy wcześniej
nie widziała. Zdążyła jeszcze dostrzec ich przemianę. Ciało Jima skurczyło się, a jego włosy
stały się czarne, ale nie to było najbardziej uderzające - końcówki tych czarnych włosów
miały barwę karmazynu, jakby stanęły w płomieniach. Jego złote oczy uśmiechały się
przewrotnie.
Obaasan tymczasem urosła i odmłodniała. Była piękną dziewczyną, Bonnie musiała to
przyznać. Miała wspaniałe śliwkowo czarne oczy i jedwabiste włosy sięgające prawie do
pasa. Podobnie jak u jej brata kończyły się na czerwono - ale ich czerwień była jaśniejsza;
szkarłat raczej niż karmazyn. Ubrana była w koronkową czarną bluzkę, która ujawniała jej
delikatną budowę. I, oczywiście, czarne skórzane biodrówki oraz wyglądające na bardzo
drogie sandały na obcasach. Paznokcie pomalowała na taki sam kolor, jaki miały czubki jej
włosów.
- Moje wnuki...? - zapytała niepewnie doktor Alpert?
- Nie mają z tym nic wspólnego - odpowiedział czarującym tonem chłopiec o
dziwnych oczach. - Dopóki będą się trzymać od wszystkiego z daleka, nic im nie grozi.
To samobójstwo albo próba samobójstwa. Chyba - mówił policyjnemu dyspozytorowi
Tyrone, niemal płacząc. - Ten chłopak chyba nazywał się Jim. Chodził ze mną do szkoły. Nie,
to nie miało nic wspólnego z narkotykami. Przyszedłem zająć się moją siostrą Jayneelą.
Opiekowała się tą małą. Proszę zobaczyć. Chłopak odgryzł sobie palce. A kiedy wszedłem,
powiedział:  Zawsze będę cię kochał, Eleno , wziął ołówek i... nie wiem, czy żyje, czy już
nie. Ale na górze jest starsza pani, która na pewno jest martwa. Nie oddycha.
- Kim wy jesteście? - zapytał Matt, przyglądając się uważnie dziwnemu chłopcu.
- Jestem...
- I co do diabła tu robicie?
- Jestem piekielny Shinichi - odpowiedział chłopiec, podnosząc głos, wyraznie
zirytowany, że mu się przerywa. Matt patrzył tylko na niego. - Jestem kitsune, lisołakiem, że
tak powiem, który narobił całego tego zamieszania w waszym mieście, idioto. Przemierzyłem
pół świata, żeby to zrobić, więc miałem nadzieję, że już przynajmniej zdążyłeś o mnie
usłyszeć. A to moja kochana siostrzyczka Misao. Jesteśmy blizniętami.
- Możecie być nawet trojaczkami. Elena mówiła, że stoi za tym ktoś oprócz Damona.
To samo mówił wcześniej Stefano... hej, co zrobiliście Stefano? Co zrobiliście Elenie?!
Podczas gdy dwa samce wpatrywały się w siebie nawzajem, miotając iskry na
wszystkie strony - w przypadku Shinichiego niemal dosłownie - Meredith posłała
porozumiewawcze spojrzenia Bonnie, doktor Alpert i pani Flowers. Następnie skinęła głową
w stronę Matta i położyła dłoń na piersi.
Była jedyną kobietą w towarzystwie wystarczająco silną, by go powstrzymać, chociaż
doktor Alpert dała znak, że jej pomoże. Chłopcy zaczęli już krzyczeć na siebie, Misao
chichotała, a Damon opierał się leniwie o drzwi, z zamkniętymi oczami. Wtedy ruszyły. Nie
potrzebowały żadnego sygnału. Pobiegły razem w milczącym porozumieniu. Meredith i
doktor Alpert chwyciły Matta pod ramiona i po prostu podniosły go. W tej samej chwili
Isobel całkiem nieoczekiwanie wskoczyła na Shinichiego z gardłowym okrzykiem. Chociaż
niespodziewany, ten atak zdecydowanie był im na rękę, uznała Bonnie. Matt wciąż krzyczał i
próbował się wyrwać, żeby wyładować frustrację na Shinichim, ale nie udało mu się uwolnić.
Znów uciekali przez Stary Las. Nawet pani Flowers nie zostawała z tyłu. Większość z
nich trzymała w dłoniach latarki.
To był cud. Nawet Damon ich nie doścignął. Musieli teraz być bardzo cicho i
spróbować wydostać się z lasu, nie przyciągając niczyjej uwagi. Może uda im się wrócić do
prawdziwego pensjonatu. Wtedy mogliby zastanowić się, jak ocalić Elenę przed Damonem i
jego przyjaciółmi. W końcu Matt również przyznał, że walka wręcz z trzema
nadprzyrodzonymi istotami nie ma za dużo sensu.
Bonnie żałowała tylko, że nie mogli zabrać Isobel ze sobą.
- Cóż, i tak musimy pójść do prawdziwego pensjonatu - powiedział Damon, gdy
Misao w końcu obezwładniła Isobel. - Tam będzie czekać Caroline.
Misao wyglądała na zdziwioną.
- Caroline? Po co nam Caroline?
- To część zabawy, prawda? - odpowiedział Damon najbardziej czarującym,
uwodzicielskim głosem. Shinichi natychmiast rozchmurzył się i uśmiechnął szeroko.
- Ta dziewczyna - to jej używałaś jako nosicielki, tak? - Zwrócił się do siostry, której
uśmiech wydawał się nieco wymuszony.
- Tak, ale...
- Im więcej nas, tym weselej - rzucił Damon, coraz radośniejszy z minuty na minutę.
Wydawał się nie widzieć, jak Shinichi za jego plecami posyła ironiczne spojrzenie Misao.
Nie bocz się, kochanie - mówił Kitsune, ujmując ją pod brodę. - Nigdy nawet nie
spojrzałem w jej stronę. Ale oczywiście, jeżeli Damon twierdzi, że to będzie dobra zabawa, to
na pewno będzie. - Uśmiechnął się szeroko.
- Na pewno nie ma szans, że którekolwiek z nich się stąd wydostanie? - zapytał
Damon, jakby od niechcenia, wpatrując się w mrok Starego Lasu.
- Zaufaj mi choć trochę, proszę - odparował Shinichi. - Jesteś cholernym wampirem,
tak? W ogóle nie powinieneś się kręcić po lesie.
- To moje terytorium, razem z cmentarzem... - zaczął spokojnie Damon, ale
Shinichiemu zależało na tym, by tym razem skończyć swoją wypowiedz.
- Ja mieszkam w lesie - przerwał mu. - Władam lasem, drzewami, krzewami.
Wypróbowałem tu też kilka moich sztuczek. Zobaczysz je już wkrótce. %7łeby więc
odpowiedzieć na twoje pytanie, nie, żadne z nich nie ucieknie.
- Tylko tyle chciałem usłyszeć. - Damon wciąż mówił łagodnie, ale hardo wbił wzrok
w złote oczy Kitsune. Po chwili wzruszył ramionami i odwrócił się, by spojrzeć na księżyc
prześwitujący między chmurami.
- Mamy jeszcze kilka godzin do początku ceremonii - zauważył Shinichi. - Nie
spóznimy się.
- Lepiej, żeby tak było - mruknął Damon. - Caroline potrafi bardzo dobrze naśladować
tę poprzebijaną histeryczkę, kiedy ktoś się spóznia.
Księżyc był już wysoko na niebie, kiedy Caroline zaparkowała samochód swojej
matki przed pensjonatem. Ubrana była w wieczorową sukienkę, brązowo - zieloną (jej
ulubione kolory), tak obcisłą, że wyglądała jak namalowana na ciele. Misao zachichotała na
jej widok, zakrywając usta dłonią.
Damon podszedł do dziewczyny i poprowadził ją po schodkach do drzwi frontowych.
- Tędy do najlepszych miejsc. Zrobiło się trochę zamieszania, gdy wszyscy zajmowali
swoje miejsca.
- Obawiam się, że wy dostajecie najtańsze. To znaczy, siedzicie na ziemi - mówił
Damon do Kristin, Tami i Avy. - Ale jeżeli będziecie grzeczne, następnym razem usiądziecie
z nami.
Pozostali byli mu posłuszni, ale Caroline wydawała się zirytowana.
- Czemu chcemy wchodzić do środka? Myślałam, że wszystko będzie się działo na
zewnątrz.
- Najbliższe miejsca poza bezpośrednim zagrożeniem - wyjaśnił Damon. - Stamtąd
będziemy mieli świetny widok. Królewska loża, chodz.
Lisie bliznięta podążyły za wampirem i dziewczyną, włączając światła w całym
budynku, aż weszli na dach i usiedli za balustradą obserwatorium. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •