[ Pobierz całość w formacie PDF ]

muzeum... Dojeżdżaliśmy już do lotniska, gdy nagle...
ciężarówka wyjechała na czerwonym świetle... - Urwał i
przełknął ślinę. - Uderzyła nas w bok za siedzeniem kierowcy.
Byłem tylko lekko poduczony, Des miał złamaną rękę.
Gordon siedział z tyłu. Zginął na miejscu.
- O Boże! - Carly poczuła bolesny skurcz w gardle.
- Ja prowadziłem - powiedział Piran po dłuższym
milczeniu. - Nawet nie zauważyłem tej ciężarówki. Do licha,
powinienem był ją zauważyć! - Głos załamał mu się pod
wpływem bólu.
Carly nie odezwała się ani słowem. Wyciągnęła ramiona
po dziecko, a potem wolną ręką chwyciła jego dłoń i ją
uścisnęła.
Nie powiedziała, że to nie była jego wina. Wiedziała, że
sobie to uświadamiał, choć nadal, wbrew logice i faktom, nie
mógł sobie darować, że nie zapobiegł wypadkowi.
Piran wolno uniósł głowę; w jego niebieskich oczach
błyszczały łzy Popatrzył na Carly, potem przeniósł wzrok na
ich splecione dłonie. Nagle przyłożył pięści do oczu.
- I dlatego niewiele pamiętasz...? - szepnęła Carly.
- Nie mogłem dać sobie rady po śmierci Gordona -
wyznał. - Po prostu załamałem się. Nie pracowałem, piłem...
Pytałem Boga, dlaczego to nie byłem ja. Przecież nie miałem
żony ani dwuletniego dziecka i drugiego w drodze! -
Westchnął ciężko. - Des też był załamany, ale znalazł sobie
dziewczynę, która pomogła mu przez to przejść. Chyba
naprawdę się zaangażował... Próbował mnie pocieszyć.
Przypuszczał pewnie, że mnie też przydałaby się podobna
terapia... Wyciągał mnie na przyjęcia, przedstawiał różnym
kobietom. JednÄ… z nich jest owa  niecierpliwa damulka", jak jÄ…
nazwałaś. - Uśmiechnął się lekko.
A więc z nią spałeś! - Te słowa uwięzły Carly w gardle.
- Tej nocy, gdy ją poznałem - ciągnął Piran - byłem pijany
do nieprzytomności. Przypuszczam, że litowała się nade mną.
Zabrała mnie do siebie do domu i... następnego ranka
obudziłem się w jej łóżku.
Przez chwilę patrzył Carly prosto w oczy, potem
zmieszany swoją szczerością odwrócił wzrok.
Z oddali dobiegał odgłos fal rozbijających się o brzeg, z
bliższej natomiast odległości miarowe rechotanie żab.
- A więc... - Głos Carly załamał się na chwilę. - A więc
przypuszczasz, że ona może być matką Arthura?
- Nie wiem. O Boże, nie pamiętam niczego, co się stało
po przyjściu do jej mieszkania!
- Czy były... czy były również inne dziewczyny? -
indagowała Carly.
Przetarł dłońmi twarz, potem oparł łokcie na kolanach i
popatrzył na dziecko spoczywające w ramionach Carly.
Przez prawie pięć minut siedzieli w milczeniu. Arthur
przymknął powieki i przestał ssać smoczek; rozchylił lekko
usteczka, a w ich kącikach pojawił się jakby słaby uśmiech.
- Czy on jest moim synem? - spytał Piran sam siebie.
Potem popatrzył na Carly oczami pociemniałymi z rozpaczy. -
Co ja zrobiÄ™ z synem?
ROZDZIAA SZÓSTY
Dzwięk zdawał się dochodzić z oddali - całe lata świetlne
stÄ…d. Piskliwe, wznoszÄ…ce siÄ™ i opadajÄ…ce zawodzenie. Z
poczÄ…tku ciche i delikatne, potem coraz mocniejsze, coraz
bardziej natarczywe.
PÅ‚acz dziecka...
Piran nie miał pojęcia, od jak dawna je słyszy. Wydawało
mu się, że od zawsze. Początkowo to był Des - niemowlę o
czerwonej buzi, które tak dobrze pamiętał z dzieciństwa.
Dopiero gdy rozbudził się na dobre, uświadomił sobie, kto
płakał naprawdę...
To był Arthur...
Jego syn...?
Nagle ogarnęła go panika. Już nie mógł zasnąć, usiłował
myśleć, rozpaczliwie coś sobie przypomnieć. Czy
rzeczywiście przespał się z Wendy? Czy była wówczas jedyną
kobietą, z którą spał? O Boże, to całkiem do niego
niepodobne! Takie traktowanie seksu nie było w jego stylu.
To strata Gordona dotknęła go tak mocno, że...
Dobra wymówka, zganił się w duchu. Ale przecież nie o
to chodziło. Jeśli Arthur okaże się jego synem, oczywiście
zadba o jego utrzymanie. Wychowa go - jeśli będzie musiał.
Ale teraz, słysząc jego płacz, czuł się bezradny jak
dziecko. Zacisnął dłonie na pościeli. Och, Carly, przyjdz i
ucisz go!
Ale Carly nie nadchodziła.
Piran nakrył głowę poduszką. Nic z tego. Przycisnął
dłonie do uszu. Też nic.
W końcu musiał wstać i wejść do sąsiedniej, małej
sypialni. Pochylił się nad prowizorycznym łóżeczkiem, które
wymyśliła i skonstruowała Carly.
- Hej, mały, uspokój się! - szepnął z naciskiem.
Ale jego prośba nie wywarła żadnego skutku. Przeciwnie -
płacz się nasilił.
Piran pochylił się niżej; pogłaskał ciepłe plecy dziecka,
próbując uspokoić go, tak jak wcześniej czyniła to Carly.
Ale najwyrazniej nie potrafił okazać ojcowskiej czułości,
ponieważ rozżalony Arthur darł się teraz wniebogłosy.
Wreszcie zdesperowany, ufając Bogu, że nie pozwoli, by
upuścił dziecko, nieporadnie wziął je na ręce.
Gdy przytulił małe, kruche ciałko do piersi, i zaczął z nim
chodzić po pokoju, Arthur przestał krzyczeć, zakwilił tylko
dwa razy, i w końcu nastała błogosławiona cisza.
- Jesteś głodny? - Piran wypowiedział te słowa z lekkim
uśmiechem. - Zaraz zrobię ci coś do jedzenia. Co ty na to?
W drodze do kuchni wpadł prosto na Carly.
Wyglądała uroczo i niezwykle pociągająco; miała na sobie
tylko cienką, bawełnianą koszulę, która sięgała jej do pół uda.
Rozpuszczone, bujne włosy w półmroku wydawały się jeszcze
bujniejsze. Piran z wrażenia wciągnął powietrze.
Ale z wiercącym się w ramionach tobołkiem, który kopał
go w żebra i znów zaczynał płakać, nie mógł dłużej poświęcić
Carly uwagi.
- Proszę, zrób coś z nim - powiedział, wręczając jej
niemowlÄ™.
Ale Carly nie wyciągnęła rąk.
- Doskonale sobie radzisz. Jeśli go nakarmisz, przestanie
płakać. Być może trzeba go także przewinąć...
- Przewinąć? - Piran wytrzeszczył oczy.
- Owszem, a ja przygotujÄ™ butelkÄ™.
- A może zamienimy się rolami? - spytał z nadzieją w
głosie.
Ale Carly zdecydowanie potrząsnęła głową.
- Ciesz się, że w ogóle coś robię.
- JesteÅ› okrutna - burknÄ…Å‚.
- Jestem wiedzmą, wiem. Już mi o tym mówiłeś. -
Poklepała go w policzek, a potem zniknęła w kuchni,
pozostawiajÄ…c go na pastwÄ™ Arthura.
Piran zaskoczony dotknął ręką policzka, na którym czuł
jeszcze ciepło jej palców. Potem spojrzał z ukosa na Arthura.
- Mam cię przewinąć, słyszysz? - powiedział do dziecka. -
Będziesz wrzeszczał?
Odpowiedz była twierdząca.
Gdy uporał się ze śpiochami, mokrą i suchą pieluchą oraz
plastikowymi majtkami, pojawiła się Carly z butelką. Piran
czuł się tak, jakby przed chwilą spenetrował co najmniej dwie
hiszpańskie karawele.
- Dobra robota - pochwaliła go Carly.
- Trochę na mnie nasikał - poskarżył się.
- Nie szkodzi. Wypadek przy pracy. - Podała mu butelkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •