[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kąd, stertę omszałych kamieni i gęstą trawę. Przypomniała
sobie, jak przychodziła tutaj jeszcze jako dziecko. Wspinała
się wtedy na szczyt schodów, żeby z wysokości nieistniejącej
już dzisiaj wieży rozejrzeć się po okolicy.
Niewiele myÅ›lÄ…c, weszÅ‚a na górÄ™. Hen, na niebie, szybo­
wał jastrząb. Po chwili runął w dół w pogoni za królikiem.
Catherine osłoniła ręką oczy, żeby lepiej widzieć lot ptaka.
O, już poderwaÅ‚ siÄ™ w górÄ™, Å›ciskajÄ…c w szponach swojÄ… ofia­
rÄ™. Catherine potoczyÅ‚a wzrokiem dookoÅ‚a, westchnęła ci­
cho i podeszÅ‚a do schodów, żeby zejść na dół. Nagle zoba­
czyła coś, co jej zmroziło krew w żyłach.
Niemożliwe! Tylko nie to!
Ujrzała cień, który powoli pełznął w jej stronę. Cią-
256
gle zmienny, raz prawie podobny do czÅ‚owieka, raz bez­
kształtny, potworny, przesiąknięty złem, coraz większy
i większy.
- Nie! - szepnęła, wyciÄ…gajÄ…c przed siebie rÄ™ce. CieÅ„ siÄ™g­
nÄ…Å‚ w jej stronÄ™. - Nie. ProszÄ™.
To byÅ‚ ten sam potwór, którego widziaÅ‚a tamtego pamiÄ™t­
nego dnia w Cumnor Place i przelotnie w paÅ‚acowych ogro­
dach. Tylko że przecież nie mógÅ‚ istnieć! ZobaczyÅ‚a go je­
dynie w wyobrazni. \
Miała wrażenie, że się dusi. Nie mogła oddychać.
- Nie - szeptała z coraz większym strachem. - Odejdz!
Nie podchodz bliżej!
W nozdrza uderzył ją przenikliwy smród płonącej siarki.
Coś ją drapało w gardle.
- Nick, ratuj mnie! Na pomoc!
PróbowaÅ‚a krzyczeć, choć wiedziaÅ‚a, że nikt jej nie usÅ‚y­
szy. Przerażona, dała krok naprzód, lecz jej noga trafiła
w pustkę. Upadła, uderzając głową o kamienne stopnie. Jak
bezwÅ‚adna lalka toczyÅ‚a siÄ™ coraz niżej, aż wreszcie znieru­
chomiała na dole. Krew płynęła jej z rozbitej skroni.
CieÅ„ unosiÅ‚ siÄ™ nad niÄ… przez chwilÄ™, ale potem, spÅ‚o­
szony widokiem jezdzca, który właśnie galopem zmierzał
w stronÄ™ ruin, rozwiaÅ‚ siÄ™ i zniknÄ…Å‚ jak poranna mgÅ‚a w pro­
mieniach słońca.
Nick wyruszył na poszukiwanie Catherine, kiedy tylko
dowiedział się, że poszła na przechadzkę. Zamienił jedynie
parę słów z sir Williamem.
- WyglÄ…daÅ‚a dzisiaj nieszczególnie - powiedziaÅ‚ sir Wil­
liam. - Chciałem, żeby ktoś z nią poszedł, ale sam pan wie,
jaka ona potrafi być uparta.
- Wiem - z ponurym uśmiechem odparł Nick. - I nie-
257
stety, obawiam się, że to mnie należy winić za większość
ostatnich nieszczęść. Obiecywałem jej, że wkrótce wrócę.
Na pewno znów uważa mnie za skończonego łotra.
- Była poważnie chora - powiedział sir William - ale w tym
przypadku nawet najlepsi londyÅ„scy medycy nie umieli posta­
wić jednoznacznej diagnozy. To dziwne, bo Catherine nigdy
przedtem nie cierpiała na żadne dolegliwości.
- SÅ‚yszaÅ‚em o jej chorobie - wtrÄ…ciÅ‚ Nick - i wiem, że mu­
szę ją jak najszybciej znalezć. Pan wybaczy, sir Williamie.
Catherine na pewno teraz mnie potrzebuje.
- Pędz, chłopcze. Szukaj jej - ponaglał go sir William.
- Sam nie wiem dlaczego, ale jestem bardzo niespokojny.
Dawniej chodziÅ‚a zawsze w stronÄ™ opactwa. Tam jedz naj­
pierw.
Nick nie potrzebował dalszej zachęty. Dosiadł konia
i wyruszył w pogoń.
Nigdy by sobie tego nie wybaczył, gdyby przypadkiem
zjawił się za pózno.
Prosto od Woodville'a pojechał do Paryża, do Walsingha-
ma, żeby powiedzieć mu o swoich podejrzeniach.
- Zobaczyłem twarz w cieniu i wydała mi się znajoma,
chociaż za nic w świecie nie mogłem sobie przypomnieć kto
to. Drugi raz ujrzałem tego człowieka w Whitehall. Oliver
Woodville ma wÄ…tpliwoÅ›ci, czy Frampton byÅ‚by rzeczywi­
ście zdolny do tak podłych czynów, jakie mu zarzucamy.
- Frampton? - Walsingham zmarszczył brwi. - Gdzieś
już słyszałem to nazwisko. Tak, tak. Sądziłem, że to jeden
z uczniów Johna Dee, lecz zapewniano mnie, iż to raczej
niemożliwe. Ale masz racjÄ™, Nick. Natychmiast każę go Å›le­
dzić. W naszym fachu nigdy nic nie wiadomo.
Nick wyjechaÅ‚ niemal natychmiast. WiedziaÅ‚, że jego nie­
obecność przeciągnęła się ponad wszelką miarę i obawiał
258
się gniewu Catherine. Co gorsza, prócz tęsknoty czuł lęk,
jakby zawisło nad nią widmo śmierci.
Tylu ludzi zmarÅ‚o na tyfus, na który lekarze nie znajdo­
wali rady. Przeżywali jedynie najsilniejsi.
W złym nastroju pokonał całą drogę z Londynu do
Cambridgeshire. Towarzyszyła mu jedna myśl: Harry był
przecież mÅ‚odym, ze wszech miar zdrowym i silnym czÅ‚o­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •