[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Słońce przyjemnie grzeje, ale ziemia jest zawsze zimna. Do włoskich Alp nigdy chyba nie dotrze
porządna odwilż. Nie wezmę nakrycia głowy Papy, które wygląda jak kapelusik Robin Hooda:
ciemnozielony filc z piórkiem. Nie chcę sobie psuć nowej fryzury.
Wczoraj Mafalda zabrała mnie do sąsiedniej wioski, Piccolo Lago, gdzie obcięłam włosy. Na
szyldzie w oknie napisano MODERNA. Myślę, że  nowoczesna" to idiotyczna nazwa dla
czegokolwiek w tych stronach. Wszystko powinno nosić nazwę antica. Od lat nie byłam u fryzjera;
zawsze splatałam włosy w warkocz, żeby mi nie przeszkadzały. Jack lubił moje długie włosy, nigdy
więc nie zmieniałam fryzury, a zaczesanie ich do tyłu było takie proste. Od dłuższego czasu jednak
marzyłam o zmianie. Często widuję kobiety, które przestają zwracać uwagę na swój wygląd
zewnętrzny. Kiedy zatem Violetta, wysoka Włoszka z ciężkim, twardym, chyba niemieckim akcentem,
posadziła mnie w fotelu i kazała pochylić głowę, posłuchałam. Patrzyłam, jak moje brązowe loki
spadają na linoleum w czarno-białą kratę. Kiedy Violetta skończyła, kazała mi się wyprostować (lepiej
bez szemrania spełniać jej polecenia), a dziewczęta w zakładzie otoczyły mnie wianuszkiem.
- Gina Lollobrigida - powiedziała z uśmiechem Violetta, przypisując sobie całą zasługę za
przemianę szarej myszki w piękność.
Pozostałe dziewczyny przyklasnęły, gdy kręciłam się na krześle niczym cadillac na pokazach
motoryzacyjnych.
Nowa fryzura podkreśla moje rysy. Zniknął długi, nudny warkocz; nowy jest gruby, gęsty i
znacznie krótszy, wymykające się z niego fale sprawiają, że policzki i nos wyglądają subtelniej, ła-
godnie spływa po mojej szyi. Jedna z dziewczyn, ptasia brunetka o przepięknych ustach, wyciągnęła z
fartuszka szminkę. Na początku kiepsko mi szło, musiała mi ją otworzyć (w odróżnieniu od
amerykańskich, w ich szminkach trzeba zwolnić zapięcie).
Wzięłam szminkę, malując górną i dolną wargę i natychmiast pomyślałam, że przeholowałam.
Za dużo czerwieni! Czułam się jak dziobak. Violetta wręczyła mi chusteczkę, i kiedy odcisnęłam usta,
purpuroworóżowa barwa ze złotymi refleksami wyglądała niezwykle kusząco.
R
L
T
- Bellissima! - wykrzyknęła klientka pod suszarką i boleśnie uderzyła się w głowę, wyciągając
szyję, by na mnie popatrzeć. Uśmiechnęłam się i dałam dziewczynom wysokie napiwki. Gdybym
miała milion dolarów, podarowałabym go Violetcie. Tego mi było trzeba!
Nonna zachwyciła się fryzurą; na mój widok wykrzyknęła:  Ornella Muti!". Ornella, włoska
aktorka, pojawiła się w tym tygodniu na okładce czasopisma  Hello!", które ma swoje stałe miejsce na
stoliku do kawy. Złapała magazyn i pokazała mi egzotyczną, zielonooką piękność z moją fryzurą.
Może należałoby raczej powiedzieć, że to ja mam fryzurę Ornelli Muti. Zmusiłam babcię, żeby zrobiła
mi zdjęcie polaroidem, wyślę je Theodore'owi.
I tak z nowo nabytą pewnością siebie, koralowymi ustami (niech Bóg błogosławi tę małą; dała
mi szminkę), determinacją i oszałamiającą fryzurą wspinam się po alpejskim szlaku jak rodowita
Włoszka, którą bym była, gdyby moja ciężarna matka nie uciekła do Ameryki bez mojego ojca, Maria
da Schilpario, i nie wyszła za Freda Mulligana. Patrzę na swoje uda, napinające się przy każdym
krótkim, szybkim kroku. Skąd się wzięły te mięśnie? Przecież wspinam się tutaj zaledwie od tygodnia.
Nie miałam aż tak muskularnych nóg, chodząc po Powell Mountain. Kurtka pachnie Papą, świeżo i
żywicznie. Zwietnie się czuję. Może to przez wysokość.
Postanawiam iść dzisiaj nową ścieżką, która wydaje się nieco mniej uczęszczana od
pozostałych. Po obu stronach otaczają ją głazy jak ogrodową alejkę. Na końcu szlaku leży płaskowyż,
który budzi moją ciekawość.
Docieram do grani. Muszę podciągnąć się i pokonać mały występ, żeby dojść do płaskowyżu.
Tam, wysoko nad Schilpario, w miejscu, w którym spotyka się tylko kozy, rozciąga się pole
dzwonków rosnących tak gęsto, że wyglądają jak wielki dywan. Ich błękit przywodzi na myśl jezioro
albo Morze Zródziemne. Nad słodkimi kwiatami brzęczą pszczoły, jest ich tak wiele, że czasem
zderzają się w powietrzu, zanim zanurkują, by spijać nektar z kwiatów. Za niebieskim dywanem
rozciąga się zielone pole, które prowadzi do występu skalnego porośniętego winoroślą. Nie zaryzykuję
wędrówki do krawędzi. Wiem, że jest tam spadek - to pewnie jedna z tych przerażających przepaści,
tak głębokich, że nie widać dna. Siadam wśród kwiatów; jedynym dzwiękiem, który słyszę, jest
muzyka pszczół.
W domu niespodzianka. Giacomina i Papa zabierają nas dziś do dyskoteki. Pójdziemy całą
rodziną. (Oprócz babci, która mówi, że wolałaby raczej dać się zrzucić ze skały niż zaprowadzić w
takie miejsce. Mafalda uważa, że Nonna ma siedemdziesiąt dziewięć lat, ale nie jest tego pewna, bo
babcia nie zamierza się przyznać).
Etta wróciła z Sestri Levante. Papa kupił jej turkusową obróżkę na szyję, moje dziecko się
zarzeka, że nigdy jej nie zdejmie. Naszyjnik pięknie kontrastuje z jej brązową skórą; podczas pobytu
na plaży nabawiła się piegów. Giacomina i Papa postanowili zaprosić Chiarę, by dotrzymywała Etcie
towarzystwa.
R
L
T
- Witaj, kuzynko Ave Mario - mówi do mnie Chiara. Brzmi to jak z kasety do nauki obcego
języka.
- Ciao, Chiara. - Zciskam ją. To prawdziwa piękność o lśniących czarnych włosach i dużych
brązowych oczach. Jest wyższa od Etty, ale równie szczupła. Nosi plastikowe pierścionki na każdym
palcu, Etta też zaczęła naśladować ten styl. Obie wyglądają jak tandetne Kleopatry.
Chiara szepcze do Papy po włosku, że jestem ładna i wcale nie stara. Mówię, że powinna mnie
zobaczyć, zanim obcięłam włosy, a ona patrzy na mnie jak na wariatkę.
Chiara to psotnica. Na zdjęciach wydaje się spokojna i poważna, ale w rzeczywistości tylko
patrzy, co by tu zmajstrować. Jest bardzo bystra, podłapuje rozmaite angielskie zwroty od Etty. Etta też
niezle sobie radzi z włoskim. Chiara uczy ją włoskich przekleństw, co rozśmiesza moją córkę. Różnią
się bardzo od siebie: Etta stara się postępować właściwie, nawet kosztem dobrej zabawy. Chiara jednak
wzbudza moją sympatię; myślę, że Etta powinna sprawdzić, na co ją stać. Musi się odprężyć. Musi
biegać, wybrudzić się i bawić. Zależy mi tylko na tym, żeby nic się im nie stało, ale nie mam powodu
do obaw. Giacomina bierze je pod swoje skrzydła, a one słuchają jej bez szemrania.
Po drodze Papa opowiada Giacominie o interesach w mieście i o sezonie turystycznym w zimie.
Nagle gwałtownie skręca z głównej drogi wprost w winorośl i krzewy. Wpadamy na żwirową ścieżkę, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •