[ Pobierz całość w formacie PDF ]

długiej chwili łagodnie.
- Co...?
- Ominęłam ją. Dziś rano na
parterze stała drabina malarska.
Zupełnie niepodobna do człowieka.
Ominęłam ją.
Socjolog opanował zaskoczenie.
- Nie, to byłoby niepodobne także
do drabiny. Do niczego niepodobne.
Wielkości mniej więcej człowieka, ale z
pewnością nie człowiek. No?
Sekretarka pomyślała, że powinna
się teraz zdobyć na maksimum
cierpliwości i wyrozumiałości. Pan
Zdzisio jest zapewne trochę
przepracowany...
- Nieruchome? - spytała ostrożnie.
- Przeciwnie, ruchome. Ruszyłoby
w pani kierunku. Być może, wydając
jakieś dzwięki.
- Ma pan na myśli coś, co mogłoby
mnie przestraszyć?
- Właśnie, coś w tym rodzaju.
Ewentualnie zaciekawić...
- W takim razie nic bym nie
zrobiła - powiedziała sekretarka
stanowczo po kolejnej długiej chwili
namysłu.
- Jak to...?
- Tak zwyczajnie. Zostałabym tam,
przy tej windzie, i stałabym tak do końca
świata. Nic nie mówiąc. Ja tak reaguję,
zawsze jak mnie coś przestraszy,
nieruchomieję i nie mogę wydobyć
głosu. I nie ma na to siły.
Socjolog poczuł się rozczarowany.
Obraz trwale znieruchomiałych i
oniemiałych mieszkańców Garwolina
jakoś mu się nie podobał. Odwrócił się
w kierunku przysłuchującej się z
wielkim zainteresowaniem bardzo
młodej maszynistki.
- A pani? Co by pani zrobiła?
Maszynistka wzdrygnęła się
gwałtownie.
- Uciekłabym, oczywiście. Może
tą windą do góry. Na wszelki wypadek.
Duże, rusza się i wydaje dzwięki... O
nie, żadnej ciekawości, uciekłabym
stanowczo!
Wciąż niezadowolony z wyników
badań, socjolog porzucił sekretariat i
przystąpił do zadawania identycznych
pytań innym współpracownikom.
Historię ruchomego czegoś, co
wydawało dzwięki i nie było podobne
do człowieka, zdołał zapamiętać i
powtarzał ją bez pomyłek. %7ładna z
uzyskanych odpowiedzi nie
usatysfakcjonowała go w pełni, za to po
całej instytucji zaczęły się rozchodzić
wieści, jakoby na klatce schodowej w
domu pana Zdzisia panowały zupełnie
wyjątkowe nieporządki. Ktoś wysunął
nawet przypuszczenie, iż znajduje się
tam melina mętów społecznych i być
może należałoby zawiadomić milicję.
Niebotycznie zdenerwowany
socjolog musiał się wreszcie pogodzić z
myślą, że doświadczenie osobiste jest
niezbędne...
Grafik odwalił wielką robotę. We
wczesnych godzinach wieczornych,
zaraz nazajutrz po ukazaniu się numeru,
kiedy w redakcji panowały pustki, w
przydzielonym mu pokoju przystąpiono
do próby skompletowania stroju
zaziemskiego przybysza.
- Mało tych dętek - powiedział z
troską sekretarz redakcji, wskazując
ułożone pod ścianą dętki samochodowe.
- Nie mogłeś skombinować trochę
więcej?
- Co ty sobie wyobrażasz, że one
rosną na drzewach przy drodze? -
zdenerwował się doradca do spraw
technicznych. - Dwie są w ogóle moje
własne!
- Można było użebrać jakieś stare
w warsztacie wulkanizacyjnym -
zauważył krytycznie fotoreporter.
Sekretarz redakcji i doradca do
spraw technicznych zgodnie
zaprezentowali oburzenie.
- Zwariował, stare! %7łeby w
nieprzewidzianej chwili któraś puściła,
tak?
- Przecież nie będziemy na nich
jezdzić!
- Ale muszą być porządnie nadęte!
Nie zamierzasz chyba zmieniać
kształtów na ludzkich oczach?!
- A kto wie, może to byłby dowód
nieludzkiego pochodzenia...?!
- %7ładne takie! - zaprotestował z
ogniem grafik. - Jak ma być tak, to ma
być tak! Za dziurawe dętki nie
odpowiadam, żądam uczciwej realizacji
projektu! Niech to ktoś przymierzy!
Wybór modela nastręczył
nieprzewidziane trudności. Nikt nie
chciał objąć tej roli, padła nawet
propozycja zdobycia manekina
wystawowego, z tym że o tej porze doby
należałoby go ukraść, bo wszystkie
sklepy odzieżowe były już zamknięte.
Propozycja upadła, nie ze względów
moralnych, a wyłącznie z braku
informacji, nie zdołano sobie na
poczekaniu przypomnieć, gdzie takie
manekiny ozdabiają wystawy. Damskie,
tak, o męskich wieści nie było.
Pociągnięto wreszcie zapałki i
najkrótsza przypadła satyrykowi.
- Zawsze miałem psie szczęście
do wszystkich losowań - narzekał z
goryczą. - Jak już trzeba coś losować, to
wiadomo, że na mnie padnie najgorsze. I
w tego parszywego totolotka też,
cholera, tak samo trafiam. Kiedyś
wysyłałem ciągle jednakowe numery i
miałem jedno trafne, albo dwa, a jak raz
nie wysłałem, to od razu było cztery...
Co robisz, do cholery, przecież mi nogi
pętasz!
- Nie mądrzyj się, tak ma być -
powiedział stanowczo fotoreporter,
owijając starannie nogi satyryka długim
wężem, wykonanym z napompowanych
dętek rowerowych. - W biegach nie
będziesz brał udziału.
- Skąd wiesz? A jak się na nas
rzucą?
- To zginiesz na posterunku. Jasiu,
jak ma być tu, u góry?
Grafik, zmarszczywszy brew, jął
porównywać owijanego w kokon
satyryka z rysunkiem na stole.
- Nie machaj tymi rękami, jak
rany! - zdenerwował się. - Ręce razem z
kadłubem, tylko od łokci będą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •