[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mal ich teraz nie widuje. To samo odparła, gdy zagadnęłam ją o innych ludzi, z którymi
się dawniej przyjazniła. Zwróciłam jej więc uwagę, że popełnia błąd odsuwając się od
przyjaciół, a przesiadując całymi dniami w domu i zamartwiając się. Wtedy wybuchnęła
gniewnie wyjawiając prawdę.
 To nie ja się od nich odsuwam, ale oni ode mnie! Nie ma tu teraz żywej duszy,
która zamieniłaby ze mną choć słowo! Gdy idę główną ulicą, znajomi udają, że mnie nie
widzą. Czuję się jak trędowata. To jest nie do zniesienia na dłuższą metę. Chyba będę
musiała sprzedać dom i wyjechać za granicę. Ale dlaczego właściwie mam uciekać?
Przecież nic złego nie zrobiłam!
Zaniepokoiłam się bardzo tym, co usłyszałam. Pamiętam, że robiłam wtedy weł-
niany szalik dla pani Hay i w zdenerwowaniu opuściłam dwa oczka, a nawet tego nie
spostrzegłam.
 Kochana Mabel, zadziwiasz mnie. O co tu właściwie chodzi?  dociekałam.
Mabel już od najmłodszych lat była trudnym dzieckiem. Nigdy nie zdarzyło się jej
odpowiedzieć krótko i węzłowato na zadane pytanie. Teraz też kluczyła wokół tematu
mówiąc coś o złośliwych plotkach rozpuszczanych przez ludzi, którzy nie mają nic in-
nego do roboty, oraz o niegodziwcach wymyślających niestworzone historie.
 Domyślam się już, o co chodzi  powiedziałam.  Krążą o tobie jakieś plotki.
Ty chyba wiesz najlepiej, co ci zarzucają. Powiedz więc, co to jest.
 To po prostu wstrętne  biadoliła Mabel.
 Naturalnie  zapewniałam ją pospiesznie.  Uwierz mi, że nic ze strony ludzi
nie jest mnie w stanie zdziwić. No więc, Mabel, czy powiesz mi wreszcie jasno i wyraz-
nie, czego od ciebie chcą?
Powiedziała  okazało się, że nagła śmierć jej męża wywołała różne domysły.
W rezultacie sprowadziło się do tego, że podejrzewano ją o otrucie go.
Myślę, że sami wiecie, jak okrutną rzeczą jest plotka i jak trudno z nią walczyć. Gdy
ludzie obgadują cię za plecami, nie możesz stawić im czoła, zaprzeczyć oszczerstwu.
A plotka zatacza coraz szersze kręgi i nikt nie jest w stanie temu zapobiec. Byłam jed-
nak zupełnie pewna jednej rzeczy: Mabel nigdy nie otrułaby kogokolwiek! I nie mo-
głam dopuścić do tego, by miała sobie zrujnować życie i uciekać z domu, który lubiła,
tylko dlatego, że najprawdopodobniej zrobiła coś nierozważnego, co naraziło ją na po-
tępienie przez złośliwych plotkarzy miasteczka.
 Nie ma dymu bez ognia  powiedziałam.  Mabel, musisz mi powiedzieć, co
spowodowało, że wzięto cię na języki. Coś przecież musiało być!
52
Jak już mówiłam, Mabel miała trudności ze zwięzłym i rzeczowym wyrażaniem się.
Teraz też nie powiedziała mi nic konkretnego oprócz tego, że śmierć Geoffreya była rze-
czywiście nagła.
Tragicznego dnia czuł się zupełnie dobrze, zjadł kolację, a w nocy niespodziewanie
się rozchorował. Posłano po lekarza, ale ten przybył kilka minut za pózno. Orzekł, że
śmierć spowodowały trujące grzyby.
 Cóż, przypuszczam, że śmierć tego typu mogła rozniecić wyobraznię ludzi, ale
z pewnością zaistniało coś jeszcze. Czy nie pokłóciłaś się przypadkiem z mężem tego
dnia?
Przyznała, że posprzeczali się poprzedniego ranka przy śniadaniu.
 I pewnie służba to słyszała?  zapytałam.
 Nie było wtedy nikogo w pokoju  odparła Mabel.
 Och, moja droga. Zapewne słyszano was bez specjalnego nadsłuchiwania i za
drzwiami...
Dobrze wiedziałam, jak donośny i piskliwy głos miała Mabel w takich sytuacjach.
A i Demnan mówił bardzo głośno, gdy był zdenerwowany.
 O co poszło?
 Och, jak zwykle o to samo. Zaczęło się od jakiegoś drobiazgu, a potem Geoffrey
unosił się coraz bardziej i wykrzykiwał niestworzone rzeczy, aż w końcu powiedziałam
mu, co o nim naprawdę myślę.
 To była poważna kłótnia, prawda?
 Nie ja zaczęłam.
 Drogie dziecko, to naprawdę nie ma znaczenia, kto zaczął. Nie o to teraz chodzi.
W mieście takim jak to, prywatne życie jest mniej lub bardziej publiczną tajemnicą. Wy
zawsze kłóciliście się. Pewnego ranka posprzeczaliście się wyjątkowo ostro, a tej samej
nocy mąż umarł nagłą i tajemniczą śmiercią. Czy tylko tyle masz mi do powiedzenia?
 Nie wiem, co masz na myśli, ciociu Jane...
 Tylko to, co powiedziałam, moja miła. Na miłość boską, jeśli zrobiłaś coś nieroz-
ważnego, przyznaj się do tego teraz! Chcę po prostu wiedzieć, jak mogę ci pomóc.
 Nic i nikt nie może mi pomóc!  tragizowała Mabel.  Tylko śmierć może
mnie uwolnić od tego wszystkiego.
 Powinnaś bardziej ufać Opatrzności  skarciłam ją.  Mabel, czuję, że coś
przede mną ukrywasz.
Znałam ją dobrze z tej strony. Jako dziecko też nie mówiła całej prawdy. Upłynęło
sporo czasu, zanim to z niej wydobyłam. Tamtego ranka poszła do sklepu i kupiła tro-
chę arszeniku. Musiała wpisać swoje nazwisko w rejestrze trucizn. Teraz wszystko było
jasne  plotka wyszła od aptekarza.
 Kto jest waszym lekarzem domowym?
53
 Doktor Rawlison  odparła.
Znałam go z widzenia. Mabel pokazała mi go któregoś dnia na ulicy. Był to, krótko
mówiąc, zgrzybiały staruszek. Nie miałam zbyt często do czynienia z lekarzami, wiem
jednak z obserwacji życia na wsi, że nie można uznać ich za istoty nieomylne. Niektórzy
są dobrymi medykami, inni nie, ale nawet najlepszym zdarza się nie wiedzieć, co cho-
remu naprawdę dolega. Sama nie lubię mieć do czynienia z lekarzami.
Jeszcze raz przemyślałam sprawę Mabel, po czym poszłam do doktora Rawlisona.
Był dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałam  miły, uprzejmy staruszek, trochę przy-
głuchy i mało rzeczowy. Nosił okulary o tak grubych szkłach, że aż budziło to współ-
czucie. Przy tym niezmiernie drażliwy, łatwo się obrażał z byle powodu. Zaperzył się
natychmiast, gdy tylko wspomniałam o śmierci Geoffreya Denmana, i zaczął rozwle-
kle mówić na temat grzybów, ich gatunków jadalnych i nie nadających się do spożycia.
Wtedy, po wypadku wypytał kucharkę, która przyznała, że jeden czy dwa grzyby wy-
dały się jej  jakieś dziwne , ale że były przysłane ze sklepu, więc bez obawy podała je na
kolację. Im jednak dłużej o tym rozmyślała, tym bardziej była przekonana, że wyglądały
podejrzanie.
Nie brałam zbyt poważnie słów kucharki, bo wiem, że służba potrafi wmówić sobie
różne rzeczy. Równie dobrze mogłaby zeznać po jakimś czasie, że grzyby wydały się jej
podejrzane, bo były, na przykład, pomarańczowe w purpurowe ciapki...
Dowiedziałam się, że Denman miał w nocy trudności z mówieniem. Nie mógł
też nic przełknąć i zmarł w ciągu kilku minut. Doktor Rawlison zdawał się absolutnie
pewny, że zgon nastąpił na skutek zatrucia pokarmowego, i upierał się przy swoim roz-
poznaniu. Ile było w tym starczego uporu, a ile autentycznej pewności lekarza  nie
mogłam jednak dociec.
Poszłam prosto do domu, by rozpytać Mabel, w jakim celu kupiła arszenik. Ta wy-
buchnęła płaczem.
 Chciałam skończyć ze sobą  szlochała.  Byłam tak nieszczęśliwa, że myśla-
łam tylko o jednym  żeby ta udręka wreszcie doszła kresu.
 Czy masz jeszcze ten arszenik?  zapytałam.
 Nie, wyrzuciłam.
Sprawa ukazała mi się z zupełnie innej strony i postanowiłam przemyśleć wszystko
od nowa.
 Co się stało, gdy zachorował? Czy zawołał cię?
 Nie  potrząsnęła głową Mabel.  Zadzwonił gwałtownie na służbę, i to kilka
razy, zanim pokojówka usłyszała dzwonek. Obudziła kucharkę i razem zeszły na dół.
Wpadły w panikę, gdy zobaczyły, że jest w agonii i majaczy nieprzytomnie. Kucharka
została przy nim, a Dorothy przybiegła po mnie. Wstałam z łóżka i poszłam do jego po-
koju. Natychmiast spostrzegłam, że jest z nim bardzo zle. Pech chciał, że pielęgniarka
54 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •