[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmieszania, jakie go ogarnęło z chwilą niespodziewanego pojawienia się Niny
na widok niezmiernej jej piękności. Bardzo piękna i imponująca - rozmyślał -
ale koniec końców to przecież Metyska Ta myśl sprawiła, że zebrał się na
odwagę i spojrzał bokiem na Ninę. Spokój powlekał jej twarz, rozmawiała
cichym, równym głosem ze starszym oficerem, który rozpytywał uprzejmie o
kraj i o tryb jej życia. Almayer odepchnął talerz l pił wino swych gości w
ponurym milczeniu.
ROZDZIAA DZIEWITY
- Czy mogę wierzyć twoim słowom? są one jak bajka dla wojowników,
którzy obozują wokół ognisk na poły tylko czuwając; i widzi mi się, że wybiegły
z ust kobiety.
- Kogóż mam wywodzić w pole, o radżo? - odrzekł Babalatji. - Bez
ciebie jestem niczym. Wierzę w prawdę wszystkiego, co ci rzekłem. Długie
lata spoczywałem bezpiecznie w zagłębieniu twej dłoni. Nie czas na żywienie
podejrzeń. Niebezpieczeństwo jest bardzo grozne. Radzmy i działajmy
natychmiast, nim jeszcze słońce zajdzie.
- Słusznie mówisz - odmruknął frasobliwie Lakamba.
Siedzieli już od godziny w sali posłuchań radży. Babalatji stwierdziwszy
przybycie oficerów przeprawił się zaraz przez rzekę, aby zdać swemu panu
sprawę z porannych wypadków, i razem z nim wytknąć linię postępowania
wobec zmienionych okoliczności. Niespodziewany obrót wydarzeń przeraził i
zaskoczył ich obu. Radża siedział w fotelu ze skrzyżowanymi nogami
utkwiwszy wzrok w podłodze; Babalatji przykucnął tuż przy nim w postawie
wyrażającej wielkie zwątpienie.
- I gdzież on się teraz ukrywa? - spytał Lakamba przerywając ciszę
rojącą się od złowróżbnych przeczuć, które pochłaniały ich obu przez długą
chwilę.
- Na polance Bulangiego - tej, co leży najdalej od Jego domu. Popłynęli
tam dziś w nocy. Zawiozła go córka białego człowieka; powiedziała mi to
otwarcie, bo jest na wpół biała i nie zna się na obyczajności. Czekała długo
na Daina, podczas gdy był u ciebie. Wynurzył się wreszcie z ciemności i padł
wyczerpany do jej stóp. Leżał jak martwy, ale przywróciła mu życie w swych
ramionach i tchnęła w niego własne tchnienie. Oto, co mi rzekła prosto w
twarz, tak jak ja mówię do ciebie, radżo. Podobna jest białej kobiecie i nie zna
sromu.
Urwał, przejęty ogromnym zgorszeniem. Lakamba pokiwał głową.
- No i co dalej? - spytał.
- Zawołali starą kobietę - ciągnął Babalatji - a gdy przyszła, opowiedział
o tym, co się stało z brygiem, i o swojej zasadzce na białych ludzi. Wiedział
dobrze, że orang Belanda są blisko - choć wcale nam o tym nie wspomniał;
wiedział, jak wielkie grozi mu niebezpieczeństwo. Zdawało mu się, że zabił
wielu orang Belanda, ale zginęło ich tylko dwóch; mówili mi to morscy ludzie,
którzy przybyli na łodziach okrętu wojennego.
- A ten drugi człowiek, którego znalezli w rzece? - przerwał Lakamba.
- To był jeden z wioślarzy Daina. Gdy się czółno wywróciło, płynęli
obok siebie; zdaje się, że tamten człowiek był ranny. Dain podtrzymywał go.
Dobił do brzegu i zostawił go w krzakach. Kiedy wrócili po niego wszyscy
troje, serce niewolnika już bić przestało. Wówczas przemówiła stara kobieta;
Dain wysłuchał jej słów i uznał, że są mądre. Zdjął kółko ze swojej nogi,
złamał je i wcisnął na nogę niewolnika. Pierścień swój włożył na jego palec.
Zdjął sarong i z pomocą kobiet przyoblekł weń trupa, który przecież odzienia
już nie potrzebował; w ten sposób umyślili oszukać wszystkie oczy i zwieść
całą osadę, aby każdy mieszkaniec mógł przysiąc, że widział to, czego nie
było, i aby nikt nie zdradził Daina przed białymi.
Potem Dain i biała kobieta popłynęli do Bulangiego i zażądali, aby im
wynalazł kryjówkę. Stara pozostała przy zwłokach.
- Hai! - wykrzyknął Lakamba. - Ona jest mądra.
- Tak, ona ma swojego diabła, który szepce jej rady do ucha -
potwierdził Babalatji. - Z wielkim trudem zaciągnęła ciało aż na miejsce, gdzie
dużo pni zebrało się u brzegu. Wszystko to działo się w ciemnościach po
przejściu nawałnicy. Stara czuwała obok trupa. Jak tylko dnieć zaczęło, wzięła
ciężki kamień, pogruchotała twarz umarłego i pchnęła ciało między kłody.
Potem skryła się w pobliżu na czatach. O wschodzie słońca Mahmat Bandjar
przyszedł i znalazł zwłoki. Wszyscy uwierzyli, że to Dain, nawet ja zostałem
oszukany, ale nie na długo. Biały człowiek uwierzył także i uciekł do domu w
rozpaczy. Kiedy znalezliśmy się sami, powiedziałem starej kobiecie, co o tym
myślę. Przestraszyła się mego gniewu i twej potęgi i wyznała mi wszystko
prosząc o pomoc w ocaleniu Daina.
- Nie powinien wpaść w ręce orang Belanda - rzekł Lakamba - niech
raczej umrze, jeśli da się to gładko zrobić.
- Nie podobna, tuanie! pamiętaj o tej kobiecie, której nie można
poskromić, bo jest wpół białą, ona podniosłaby wielki gwałt! A przy tym
oficerowie są tutaj. Oni już i tak się gniewają. Dain musi ocaleć, musi stąd
uciec. Musimy mu dopomóc ze względu na własne bezpieczeństwo.
- Czy oficerowie są bardzo rozgniewani? - spytał z zajęciem Lakamba.
- Bardzo. Wódz ich mówił do mnie gwałtowne słowa, do mnie, który
złożyłem mu pokłon w twoim imieniu. Zdaje mi się - dodał po chwili zgnębiony
Babalatji - że nie widziałem nigdy białego wodza w tak wielkim gniewie!
Powiedział, że jesteśmy gorzej niż opieszali i że chce pomówić z radżą, bo ja
nic nie znaczę.
- Pomówić z radżą! - powtórzył Lakamba w zamyśleniu. - Słuchaj mnie,
Babalatji: jestem chory i muszę się położyć; przepraw się i powiedz to białym
ludziom.
- Dobrze - rzekł Babalatji - zaraz jadę; a co będzie z Dainem?
- Wypraw go w jakikolwiek sposób. Wielka to zgryzota dla mojego
serca - westchnął Lakamba.
Babalatji powstał, zbliżył się do władcy i jął mówić z powagą.
- Jedno z naszych prau znajduje się teraz na południe od ujścia Pantai.
Holenderski okręt stoi na czatach bardziej na północ, przy głównym wjezdzie
do rzeki. Tajnymi przesmykami wyprawię jutro w czółnie Daina na pokład
[ Pobierz całość w formacie PDF ]