[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozumiesz mnie? Ale jeżeli będziesz mądra, nie doświadczysz tego. Jak
widzisz, okiełznałem samego siebie, a więc tym łatwiej mi przyjdzie
okiełznać ciebie!
Zapanowała cisza.
Skończyłem! odezwał się znów stalowy głos mężczyzny. Masz
mi jeszcze coś do powiedzenia?
Uwolniła się z jego objęcia. Nie stawiał przeszkód. Oszołomiła ją
gwałtowność tego człowieka, ale bardziej się bała jego siły w panowaniu nad
sobą.
Stała przed nim milcząca, niezdolna wymówić ani słowa. Nienawidziła go
z głębi duszy. Ale nie śmiała mu tego powiedzieć. Do tego doszło!
Czekał spokojnie, po czym wyciągnął do niej rękę pojednawczym ruchem.
Anno rzekł walcz ze mną, a będziesz nieszczęśliwa i upokorzona,
poddaj mi się, a będziesz najszczęśliwszą z kobiet. Przysięgam, że dam ci
szczęście.
Nana odsunęła się ze wstrętem. Nie odpowiedziała ani słowa.
Jego ręka opadła. Odwrócił się od niej w milczeniu i podniósł z podłogi jej
balowy płaszcz.
Nie patrzył na nią, podając jej okrycie, a Nana nie śmiała spojrzeć na
niego. Z trudem opanowała drżenie ciała. Przeszła przez hall i zaczęła
wchodzić po schodach, nie oglądając się za siebie. Mężczyzną pozostał sam.
Rozdział ósmy
Monie przypadło w udziale zadanie pakowania rzeczy siostry. Nana sama
nie zajmowała się wcale przygotowaniami do czekającej ją podróży. Tylko
trzy dni dzieliły ją od wyznaczonego terminu, trzy dni, w ciągu których
żegnała wszystko i wszystkich, których kochała, których znała od
dzieciństwa.
Mąż nie narzucał się jej zupełnie. Był niezmordowanie cierpliwy i to
stanowiło chyba jego największą siłę. Był gościem w domu pułkownika
Everarda, gościem milczącym, wnoszącym mało życia, ale też nie
sprawiającym najmniejszego kłopotu.
Nikt nie wiedział, co zaszło między nim a jego młodą żoną owej nocy po
balu. Rozumiano, że musiał jej dać odczuć swój autorytet, ale nie troszczono
się o szczegóły. Było to bardzo naturalne: żona musi podążyć za mężem;
Nana nie będzie stanowić wyjątku. Tylko Mona mogłaby dużo opowiedzieć,
ona, która przez długie godziny trzymała w objęciach, tuliła i pocieszała
zrozpaczoną, bladą, drżącą jak w febrze siostrę. Ale Mona umiała milczeć,
jakkolwiek to nie miłość do szwagra nakazywała jej dyskrecję, o nie!
Tak więc pakowała rzeczy Nany zawzięcie, rozważnie, z zaciśniętymi
ustami. Skończyła dopiero w przeddzień wyjazdu Crodacków. Usiadła przy
oknie i odpoczywała.
Nana była nieobecna przez całe popołudnie. Nikt nie wiedział, dokąd
poszła, ale przypuszczano, że składa wizyty pożegnalne. Pułkownik, którego
gościnność burzyła się na myśl o zaniedbywaniu dalekiego przybysza pod
jego dachem, polował przez cały dzień wraz ze swym zięciem. Mona
siedziała po ciemku. Słyszała ich kroki, kiedy wracali do domu z polowania.
Słuchała ich nieruchoma. Weszli do hallu, potem pili herbatę.
Dwie godziny minęły, ale Nany nie było jeszcze w domu. Mona podniosła
się wreszcie, żeby przebrać się do obiadu. Była blada przy świetle lampy,
którą zapaliła, ale jej oczy były suche i patrzyły pewnie i stanowczo, bez
trwogi.
Gdy zeszła na dół, zastała Pieta w hallu przy ogniu. Rozejrzał się, gdy ją
zobaczył; widocznie szukał jeszcze jednej postaci za nią. Wstał i ustąpił jej
swe krzesło.
Mona uważana była ogólnie zą panią domu pułkownika Everarda, chociaż
nie była najstarszą córką.
Usiadła na podsuniętym sobie krześle, złożyła ręce na kolanach.
Jak było na polowaniu? spytała, podnosząc na niego oczy. Piet
zmarszczył czoło. Dotychczas uważał zawsze tę dziewczynę za swego
sprzymierzeńca. Dzisiaj wyczuwał niechęć w jej chłodnym głosie, w jej
spokojnych, mało wyrazistych oczach.
Nie odpowiedział prawie na jej pytanie. Był już pełen podejrzliwości.
Znienacka zapytał: Anna jeszcze nie wróciła?
Odpowiedziała równie krótko: Nie.
Podniósł brwi do góry, ale uspokojony jej biernością i apatią mruknął
tylko przez zęby: Spóznia się.
Mona milczała. Patrzyła na ogień. Zachowywała się całkiem normalnie.
Czy wiesz, dokąd ona poszła?
Zadał to pytanie mimo woli, a nawet wbrew swej woli. Znów spojrzała na
niego.
Tak. Wiem.
Te słowa i towarzyszące im pogardliwe spojrzenie zdumiały go i
zaniepokoiły.
Pochylił się i objął mocnymi palcami jej rękę.
Co to znaczy? Gdzie jest Anna?
Nie starała się uwolnić swej dłoni. Uśmiechnęła się ironicznie.
Mogę ci powiedzieć, co mi się wydaje, mnie osobiście, ale nie mogę ci
powiedzieć, gdzie ona jest.
Więc powiedz mi, czego się domyślasz! syknął. Przysunął się do
niej. Był okropny w tej chwili. Ale Mona była nieustraszona. Tylko gorzki,
ironiczny uśmiech zniknął z jej ust, to było wszystko.
Zdaje mi się rzekła powoli i stanowczo że zraziłeś ją na zawsze
swą brutalnością. %7łe będziesz musiał wracać do Afryki bez niej, gdyż
zmusiłeś ją do jedynego kroku, jaki jej pozostał: do ucieczki z innym
mężczyzną.
Bolesny skurcz przebiegł jej twarz przy tych słowach. Zerwała się,
zrzucając maskę spokoju. Ręka, która trzymała jej dłoń, sprawiała jej
nieznośny ból fizyczny, ale ona go nie czuła.
Tak rzekła gwałtownie ty z niej to zrobiłeś... ty... ty! Nie starałeś
się jej pozyskać. Wolałeś ją wziąć siłą. Upokorzyłeś ją, wystraszyłeś,
doprowadziłeś do rozpaczy. A teraz patrzysz na mnie i mnie z kolei gnębisz,
ponieważ jestem słabą kobietą. Gdybym była mężczyzną, wyrzuciłabym cię
z tego domu. A może nawet zabiłabym cię. Nawet Nana nie może cię
nienawidzić bardziej ode mnie.
Urwała, ale jej oczy rzucały iskry. Wyglądała jak tygrysica, broniąca
swoich małych.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]