[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- - Tak.
Annika długo siedziała bez słowa. Wiedziała, \e on nie spuszcza z niej wzroku, sama
jednak nie miała odwagi na niego spojrzeć. W końcu wykrztusiła \ałosnym głosem:
- Ja nie chcę, \eby to tak było!
Ron wiedział, co miała na myśli.
- Nadchodzi taki dzień, Anniko, kiedy człowiek zaczyna czekać na śmierć.
Spuściła głowę. Rozumiała go bardzo dobrze.
- Wczoraj zdawało mi się, \e jestem wystarczająco silna, by podjąć walkę o twoje
zdrowie - szepnęła. - śe to, co do ciebie czuję... Ale wiesz... Ja miałam matkę, która...
- Wiem. Tone mi wczoraj opowiedziała.
Annika spojrzała na niego przestraszona.
- Tone?
- Tak - uśmiechnął się. - Kiedy wczoraj wieczorem ty i Martin poszliście przodem,
Tone i Jørgen powiedzieli mi o twoich problemach.
Wyraz ulgi pojawił się na jej twarzy. Patrzyła na niego błagalnie.
- Więc teraz mnie rozumiesz, prawda? Matka odebrała mi wszystkie siły. A tak
strasznie chciałabym ci pomóc, gdybym tylko mogła. Tylko \e naprawdę nie mam ci nic do
ofiarowania. Nie zniosłabym po raz drugi tego okropnego lęku, \e ktoś mi bliski mo\e w
ka\dej chwili umrzeć.
Oczy Rona płonęły jakimś wewnętrznym ciepłem. Po chwili powiedział cicho:
- Tak się cieszę, \e cię spotkałem, Anniko.
- Dlaczego? - zapytała, a serce tłukło się w jej piersi jak szalone.
- Jesteś taka pełna \ycia i taka śliczna. Ale ja mogę na ciebie tylko patrzeć, niestety.
Przyszła jej do głowy okropna myśl: Skoro on i tak musi umrzeć, to przecie\ mógłby
mnie przynajmniej raz wziąć w ramiona. Nic się z tego powodu nie zmieni.
Ale to była głupia myśl. Rozumiała oczywiście bardzo dobrze, \e dla niego ka\dy
dzień \ycia jest tak samo wa\ny.
Odwróciła twarz, by nie widział, jak bardzo jest wzruszona.
- Nie powinnaś płakać z mojego powodu, Anniko - powiedział Ron łagodnie. - Mnie
wcale nie jest zle.
- Czy naprawdę nic nie da się zrobić? - wykrzyknęła gwałtownie. - W naszym kraju są
wspaniałe szpitale. Przecie\ na pewno mo\na ci pomóc! Ja chcę, \ebyś się leczył! Musisz się
leczyć!
On jednak patrzył na nią bez słowa i uśmiechał się smutnie.
- Obiecaj mi, \e raz jeszcze spróbujesz! - prosiła z rozpaczą. - Napiszę w twoim
imieniu do specjalistów, zrobię wszystko, co trzeba!
Ron podniósł się z kamienia.
- Czy nie powinniśmy wracać? Nasi przyjaciele na pewno ju\ wstali, a poza tym ty
zmarzłaś.
Tak. Nagle uświadomiła sobie, \e dr\y. Było chłodniej, ni\ z początku sądziła.
- Obiecaj mi, \e zrobisz, co w twojej mocy, Ron!
Roześmiał się.
- Więc ja znowu mam na imię Ron?
- Tak! - powiedziała przestraszona. - Nareszcie rozmawiałam z tobą jak z normalnym
człowiekiem i to pomogło mi przełamać nieśmiałość!
- A zatem mogłem tak\e ja coś dla ciebie zrobić i to bardzo mnie cieszy.
Niespiesznie szli w stronę domu, obok siebie, ale oczywiście w pewnej odległości
jedno od drugiego. Nie mówili wiele, atmosfera tak była przesycona uczuciami, \e jakieś
nieopatrzne słowo mogło zniweczyć nastrój. Annika bardzo by się chciała dowiedzieć czegoś
więcej o \yciu Rona w Szkocji, ale pytała ju\ wcześniej i odniosła wra\enie, \e on
najwyrazniej nie chce mówić o sobie.
Spoglądała na niego z boku. W mglistym powietrzu jego profil rysował się
niewyraznie. Skóra, która z powodu choroby zawsze była blada, teraz zdawała się całkiem
przezroczysta.
- Wejdziesz ze mnÄ…?
- Teraz nie. Ale za chwilę będę.
- Zwietnie! Bez ciebie czujemy siÄ™ tacy samotni i opuszczeni.
Ron przystanÄ…Å‚.
- NaprawdÄ™ tak to odczuwacie?
- Oczywiście. Wszyscy czworo.
Ron miał jakiś dziwny wyraz oczu. Annika nigdy przedtem go takim nie widziała.
Zniknął ten lekko ironiczny uśmieszek i nagle on równie\ wydał się jej zagubiony.
Po\ałowała swoich słów.
- Ron... - szepnęła onieśmielona. - Mam nadzieję, \e cię zbytnio nie zmęczyłam?
Nie było to pytanie całkiem nieuzasadnione, bo Ron sprawiał wra\enie śmiertelnie
wyczerpanego.
Trwało to jednak tylko kilka chwil. Potem znowu się uśmiechnął, a w oczach pojawił
się ten charakterystyczny, trochę złośliwy błysk.
- Nic podobnego! Anniko, moja droga.... Ty byłaś troszeczkę zakochana w tym
Feorninie, prawda?
- To z pewnością głupie, ale masz rację, troszkę byłam.
Przyglądał jej się badawczo.
- I mimo to chciałaś mnie nazywać jego imieniem? Czy zdajesz sobie sprawę z tego,
co ty teraz wyznajesz?
Annika zarumieniła się po korzonki włosów.
- Ale nie masz się czego wstydzić, Anniko. Sprawiłaś wiele radości pewnemu
udręczonemu i samotnemu człowiekowi.
Pomachał jej ręką na po\egnanie i odszedł na wrzosowisko.
Annika patrzyła w ślad za nim, dopóki jego wyprostowana sylwetka nie rozpłynęła się
we mgle. Stłumiła w sobie chęć, \eby za nim pobiec, zarzucić mu ręce na szyję i wyszeptać te
wszystkie słowa, których nie powinien był usłyszeć.
ROZDZIAA XVIII
Zrobiło się ju\ dosyć pózno, ale wszyscy jeszcze spali, gdy Annika wróciła. A
poniewa\ zimny wiatr przewiał ją do szpiku kości, nie zastanawiając się wiele, wślizgnęła się
ponownie do śpiwora i otuliła szczelnie. Przez chwilę szczękała zębami, powoli jednak
rozkoszne ciepło rozeszło się po całym ciele. Wkrótce usnęła i spała prawie do południa.
Reszta zachowała się najwyrazniej tak samo, bo gdy w końcu Annika zeszła do
kuchni, wcale nie znalazła się tam jako ostatnia, prawdę powiedziawszy, przyszła jako
pierwsza. Przejrzała zapasy \ywności, pokręciła się przez chwilę przy nakrywaniu do stołu,
po czym wyszła na schody i zawołała:
- Jeśli ktoś miałby ochotę na lunch, to powinien zaraz zejść. W przeciwnym razie
mo\e być za pózno!
Skutek był natychmiastowy. Dziesięć minut pózniej w du\ej izbie starego domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]