[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Devon czuje narastający lęk. Cecily słusznie się zastanawiała, co też opętało chłopca, że wyszedł z
domu, w taką noc jak ta. Jeszcze bardziej niepokojący był krzyk, który oboje usłyszeli. Czyżby
mały spadł z Czarciej Skały? Czyżby Devon wzdryga się na samą myśl Jackson Muir
zaprowadził go tam i zepchnął?
W myślach wciąż widzi oblicze trupa i rojące się w jego ustach robaki, czuje jego cuchnący oddech.
I Pomóżcie mi,i napisał Alexander. I On nadchodzi. I
Któż inny mógłby to być, myśli Devon, jak nie Jackson Muir?
- Musimy sprawdzić plażę poniżej Czarciej Skały mówi w siekającym coraz mocniej deszczu.
- Och, Devonie! jęczy Cecily.
Brną w błocie. Muszą bardzo uważać, gdyż wiatr dmie tu i szarpie z siłą o wiele większą niż w
jakimkolwiek innym punkcie wybrzeża. Cecily powiedziała mu, że przed dwoma laty gwałtowny
podmuch wiatru strącił z urwiska turystę, który wtargnął na teren posiadłości Muirów. Jego
zmasakrowane ciało znaleziono sześć mil dalej i dopiero po dwunastu dniach. Na ramieniu wciąż
miał futerał z aparatem fotograficznym.
Cecily przystaje na skraju urwiska.
- Nawet gdyby Alexander spadł, nie zobaczymy go stąd przekrzykuje ryk wiatru. Jest zbyt
ciemno.
- Może powinienem tam zejść mówi Devon.
- Nie trzeba odpowiada mu głuchy, chrapliwy głos. Simon wyłania się z ciemności. Znad morza
nadciąga nagle tuman mgły i zasłania małego słygę. Mimo to w morku wciąż widać gniewny błysk
w jego oczach. Devon cofa się o krok.
- Jak to nie trzeba? pyta Cecily.
- Dopiero co tam byłem mówi jej Simon. Nierówno obcięte włosu oblepiają mu twarz i padają na
oczy. Na głazach nikogo nie ma. Jeśli chłopiec spadł, to zabrało go morze. Będziemy musieli
poczekać do rana. Zobaczymy, co będzie.
- Och mruczy Cecily, kryje twarz w dłoniach i zaczyna płakać.
- Chodz mówi Devon, obejmując ją ramieniem i prowadząc z powrotem do domu.
Około trzeciej nad ranem burza nareszcie przechodzi. Deszcz jest teraz drobny, cichy i prawie
niewidoczny. Przerywa go tylko żałosny dzwięk syreny przeciwmgielnej, ostrzegającej statki, żeby
nie ni podpływały bliżej.
Pani Crandall w końcu wezwała szeryfa. Z początku nie chciała sprowadzać przedstawiciela prawa
do posiadłości Muirów. Rodzina uważa ją za swoje królestwo, rodzaj niezależnego państwa.
- Nie podoba mi się, że policja będzie się kręcić po mojej posiadłości prychała pani Crandall.
W końcu jednak ustąpiła, gdy Devon i Cecily przywlekli się z powrotem do domu, przemoczeni i
przygnębieni.
- Przykro mi, proszę pani rzekł zza ich pleców Simon. Chciałbym przynieść lepsze wieści, ale
nigdzie nie znalezliśmy chłopca.
W Biedzie, kiedy pani Amanda Muir Crandall wzywa szeryfa, ten zjawia się niezwłocznie. Nie ma
żadnych formularzy do wypełnienia i nie wykręca się brakiem ludzi o trzeciej nad ranem.
Dokładnie siedem minut od chwili, gdy odłożyła słuchawkę, zastępca szeryfa puka do frontowych
drzwi. Cecily, z głową jeszcze owiniętą ręcznikiem osuszającym jej włosy, wpuszcza go do środka.
- Dobry wieczór, Cecily mówi z uśmiechem zastępca szeryfa. Jest przystojnym młodzieńcem,
najwyżej dwudziestoletnim, z włosami koloru blond i brodzie czerwonej od trądziku.
- Cześć, Joey wzdycha Cecily.
Devonowi nie podoba się spojrzenie, jakim zastępca szeryfa obrzuca Cecily. Trochę nazbyt poufałe.
Pani Crandall wprowadza go do salonu. Mężczyzna ponownie obrzuca uważnym spojrzeniem
Cecily, która trzepocze rzęsami.
- Devonie mówi pani Crandall. Proszę, opowiedz szeryfowi Pottsowi o swojej ostatniej
rozmowie z Alexandrem.
Devon zastanawia się. Ile powinien wyjawić? I No cóż, szeryfie, uważam, że dzieciaka porwał i
być może zrzucił z Czarciej Skały mściwy duch Jacksona Muira& i
- Po raz ostatni widziałem go dziś po południu mówi Devon. Szykował się do oglądania
telewizji. Jednak odniosłem wrażenie, że czegoś się boi&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]