[ Pobierz całość w formacie PDF ]

natrafienia na jakiś ślad jest znikome, ale chyba nie możemy tego zaniedbać. Trudno.
Chodzmy spać, a jutro skoro świt w drogę...
Wystarczyło, że zamknąłem oczy i z miejsca odpłynąłem w objęcia Morfeusza.
ROZDZIAA TRZYNASTY
PENSJONAT Z ZAKOPANEM " DO SZCZAWNICY " OSTATNIE TROPY "
POTYCZKA Z %7łULAMI
Rano podjechaliśmy do komendy pogadać jeszcze chwilę z podkomisarzem. Przyjął
nas z wyjątkowo kwaśną miną.
- No, podstawili mi panowie nogę - pokiwał głową. - Musiałem wypuścić całą tę
bandę...
- Jak to? - zdumiałem się.
- Niestety. Francuzi podróżowali po naszym kraju na paszportach dyplomatycznych.
Ledwo panowie wyszli, miałem tu wizytę komisarza do spraw współpracy policji naszej i
unijnej... W sprawie pozostałych interweniował izraelski konsul. Okazało się, że to
pracownicy techniczni ambasady. Wpłacił za nich kaucję i też nie mogliśmy ich zatrzymać.
- To mamy problem - westchnąłem.
- Właściciela mieszkania też trzeba będzie zwolnić - kontynuował. - Wszyscy byliście
intruzami, miał prawo się bronić i poszczuć na was tego olbrzyma...
- A Sumo nie udało się złapać... - mruknąłem. - Bo pewnie by odpowiadał za tę
złamaną rękę...
- Co dziwne, poszkodowany nie złożył skargi. Twierdzi, że rękę sam sobie uszkodził...
Wyglądało na to, że chcą jak najszybciej się stąd urwać. Unikali wszystkiego, co mogłoby
wymagać wydłużenia procedur...
Szef spojrzał na zegarek.
- Kiedy ich wypuściliście?
- Godzinę temu...
Zasępił się.
- Dranie są już w drodze do Zakopanego - westchnął. - I na nas czas. W drogę. Mają
godzinę przewagi.
Zapakowaliśmy się do jeepa i ruszyliśmy na południe.
***
Zakopianka nie jest dobrym miejscem do urządzania wyścigów, jednak jechałem tak
szybko, jak tylko pozwalał mi rozsądek...
- Gruzlica... - mruknąłem. - Na szczęście dziś jest chyba uleczalna. Zresztą to
dziewiętnastowieczna choroba...
- I tak, i nie - powiedział pan Tomasz. - Pojawiają się nowe szczepy odporne na znane
antybiotyki. Faktycznie, pod koniec XIX wieku chorowała na nią prawie jedna piąta
populacji, a spora jej część była zarażona prątkami Kocha... W dodatku nie znano
skutecznych leków. Czasem zmiana klimatu w połączeniu z dobrym odżywianiem
mobilizowała organizm do walki i układ immunologiczny radził sobie z zakażeniem...
Dlatego pierwszymi gośćmi w Zakopanem byli właśnie chorzy na gruzlicę. Wynajmowali
pokoje, pili żętycę i jedli owcze sery. To pozwalało im czasem wyzdrowieć, częściej tylko
hamowało rozwój choroby... Utwory literackie z okresu romantyzmu mają w sobie tyle
szaleństwa, bohaterowie są gwałtowni i niepohamowani w swych czynach, a u podłoża leży
gruzlica, ciągła gorączka i stan nerwowego podniecenia artystów... Poza tym nie jest to
choroba, którą udało się opanować. Choruje na nią coraz więcej studentów, bezdomni, ludzie
na wsi... Grozi nam wręcz epidemia.
Byliśmy już w pobliżu Poronina, gdy spostrzegliśmy pierwszy ślad naszych wrogów.
W rowie koło szosy leżał szary renault. Wystrzeliły w nim obie poduszki powietrzne. Obok
stał policyjny radiowóz. Dostrzegłem też  naszych Francuzów, którzy składali chyba
wyjaśnienia.
Wyminąłem ich i przyspieszyłem.
- Cały bok pokiereszowany - rzucił szef. - Widocznie jechali napierając na siebie
burtami, aż tym drugim udało się zepchnąć ich z szosy...
- Wie pan dokładnie, gdzie jest to sanatorium? - zapytałem.
Pan Tomasz studiował przewodnik po Zakopanem.
- Mniej więcej - powiedział. - Strasznie dawno tu nie byłem... Będzie ze dwadzieścia
lat...
Zakręciliśmy w lewo. Stare drewniane wille, pamiętające początek XX wieku...
Pensjonaty, które widziały słynnych wczasowiczów tamtej epoki. Bywali tu: Stanisław
Wyspiański, Stefan %7łeromski, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Jerzy %7łuławski...
Sezon w Zakopanem trwa w zasadzie cały rok, jednak tygodnie, gdy kończy się złota
polska jesień, a jeszcze nie zaczęła zima, to czas, kiedy liczba gości drastycznie spada.
- To chyba będzie tutaj - szef patrzył na mapę... Może się mylę, ale...
Wjechaliśmy w wąską uliczkę. Gdzieś z daleka dobiegł naszych uszu
charakterystyczny odgłos. Ktoś wygarnął serię z pistoletu maszynowego.
- Jasny gwint - mruknąłem przyspieszając.
Zaraz zatrzymała nas policyjna blokada. Zaparkowałem na poboczu i wysiedliśmy.
Kilka radiowozów barykadowało ulicę. Dalej było widać stojący w ogrodzie pensjonat. Dwaj
policjanci ukryci za wysoką podmurówką widać czekali okazji, żeby skoczyć do środka.
- Poddajcie się - powiedział dowódca przez megafon. - Wychodzić z rękami
podniesionymi do góry. To jest absolutnie ostatnie ostrzeżenie.
W odpowiedzi ktoś znowu wypruł przez okno serię w ciemne jesienne niebo.
Podszedłem do dowodzącego akcją. Wyjaśniłem mu, kim jesteśmy, co nas sprowadza i dałem
numer telefonu do podkomisarza z Krakowa.
- I co robimy? - zapytał pan Tomasz, gdy wróciłem do niego.
- Na razie nic. Trwa oblężenie. O, nawet sępy przyjechały - z niechęcią popatrzyłem
na wóz transmisyjny lokalnej telewizji. - Wezwą nas, jak z nimi skończą - dodałem. - Zaraz
powinni się poddać, mają tylko jednego zakładnika, a wokoło ze trzydziestu policjantów. W
drodze są już antyterroryści z Krakowa.
- To może chodzmy się przejść - zaproponował. - Nic tu po nas, niech sobie radzą z
problemem po swojemu...
Ruszyliśmy. Opodal pensjonatu płynęła rzeczka. Teraz po deszczach gwałtownie
przybrała, a jej woda zrobiła się nieco mętna. Chyba zanosiło się na deszcz.
- Tylko ich wykurzą, to przeczeszmy budynek - powiedziałem. - A potem wracamy do
Warszawy...
- Nie do Warszawy, ale do Otwocka - uśmiechnął się. - Tam był jeszcze jeden
pensjonat Dłuskich.
Wróciliśmy pod budynek akurat w chwili, gdy policjanci wyprowadzali naszych
wrogów skutych kajdankami. Widać poszli po rozum do głowy...
- Potworna determinacja - mruknąłem. - Nie byli w stanie wymyślić nic ciekawszego,
tylko wlezli, sterroryzowali obsługę i zaczęli szukać...
- Determinacja często jest objawem skrajnej rozpaczy - powiedział pan Tomasz. -
Jakby czuli, że już przegrali. To pewnie ich ostatni trop... I zdają sobie sprawę, że
nienajlepszy.
- A my?
- Co my? - spojrzał na mnie zaskoczony.
- Czy my mamy jeszcze jakieś obiecujące tropy poza Otwockiem? To znaczy, czy
nasze mogą kryć rozwiązanie?
- Nie wiem. Ale ważne, żeby nie zaniedbać niczego.
Weszliśmy do budynku razem z ekipą policjantów zabezpieczających ślady.
Przydzielono nam milkliwego funkcjonariusza, który miał dopilnować, żebyśmy nie zatarli
jakiegoś istotnego tropu. Zaraz też przyszedł jeden z pracowników. Jeszcze kilkanaście minut
temu, zanim agenci Mosadu poddali się, był zakładnikiem i ciągle wyglądał na zdrowo
przestraszonego. Przedstawiliśmy się.
- Jestem tu zastępcą kierownika - wyjaśnił.
- Szukamy brązowego notatnika, będącego własnością Alberta Einsteina - powiedział
pan Tomasz okazując legitymację.
- Nie mam pojęcia - wzruszył bezradnie ramionami. - Tamci wariaci też o to pytali...
Chodzmy do biblioteki.
Poszliśmy. Nieduże pomieszczenie było pełne książek stojących karnie na półkach,
dwie oszklone szafy wypełniały tomiska liczące sobie zapewne kilkadziesiąt lat, oprawione w
skórę. Aadnie kiedyś wydawano.
- Tu mamy trochę rękopisów - wskazał szafkę - głównie księgi pamiątkowe z wpisami
naszych pacjentów z początków XX wieku...
Otworzył przeszklone drzwiczki.
- %7ładnego brązowego notesu...
- A to? - wyjąłem niedużą książeczkę oprawioną w skórę.
- A niech mnie - mruknął szef patrzący mi przez ramię. Kilkanaście broszurek
wydanych przez inżyniera Rychnowskiego, współoprawnych...
- To pamiątka po takim szalonym wynalazcy, który próbował pacjentów czymś
napromieniowywać - wyjaśnił. - Na strychu stoi jeszcze jakaś dziwaczna maszyneria do tego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •