[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tracchii i Neubauera znikną za rogiem i znowu puścił się biegiem.
** ** **
MacAlpine i Dunnet opróżnili szklanki. Szef Coronado zerknął na Dunneta pytająco.
- Trudno - powiedział dziennikarz. - Kiedyś chyba musimy stawić mu czoła.
- Pewnie tak - przyznał MacAlpine.
Obaj mężczyzni wstali, skinęli głową barmanowi i wyszli.
** ** **
Harlow szybkim krokiem przeszedł przez jezdnię i ruszył w stronę jasnego neonu nad
wejściem do hotelu. Zamiast skorzystać z głównego wejścia, wszedł w boczną alejkę, skręcił na
prawo i zaczął się wspinać po drabince przeciwpożarowej. Wdrapywał się pewnie jak górska
kozica, po dwa stopnie naraz, ani na moment nie tracąc równowagi. Jego beznamiętna twarz nie
wyrażała żadnych uczuć i tylko trzezwe, spokojne oczy zdradzały, że myśli intensywnie. Była to
twarz zdeterminowanego człowieka, który doskonale wie, co robi.
** ** **
MacAlpine i Dunnet stali przed drzwiami pokoju numer czterysta dwanaście. Na twarzy
MacAlpine'a malowała się przedziwna mieszanina gniewu i zatroskania, za to Dunnet wydawał się
cudownie beztroski. Możliwe zresztą, że była to pozorna beztroska, jako że Dunnet zwykle skrywał
pod płaszczykiem pozorów swoje prawdziwe uczucia. MacAlpine bębnił głośno w drzwi. Bez
skutku. Szef Coronado spojrzał z furią na posiniaczone kostki, zerknął na Dunneta i ponowił atak
na drzwi. Dziennikarz stał z kamienną twarzą, powstrzymując się od komentarza. Harlow dotarł
tymczasem do platformy drabinki przeciwpożarowej na czwartym piętrze. Przeszedł przez barierkę,
skoczył w stronę najbliższego otwartego okna, zdrów i cały przedostał się na parapet i wszedł do
środka. Znalazł się w małym pokoju.
Na podłodze leżała walizka, a jej zawartość walała się bezładnie dookoła. Lampa na
nocnym stoliku oświetlała swym mizernym światłem pomieszczenie i na wpół pustą butelkę
whisky.
Harlow zamknął okno przy akompaniamencie gwałtownego bębnienia i łomotania w drzwi.
Gniewny głos MacAlpine'a docierał głośno i wyraznie.
- Otwieraj! Johnny! Otwieraj, bo wywalę te cholerne drzwi!
Harlow schował aparat fotograficzny i kamerę pod łóżko, ściągnął czarną skórzaną kurtkę i
czarny golf i wrzucił je w ślad za kamerą. Wypił szybko łyk whisky, skropił nią dłonie i przetarł
twarz. Drzwi otworzyły się z trzaskiem, ukazując wyciągniętą nogę MacAlpine'a, którego pięta
najwyrazniej weszła w kontakt z zamkiem. MacAlpine i Dunnet wpadli do środka i stanęli jak
wryci. Harlow, w koszuli, spodniach i butach, leżał rozwalony na łóżku, niczym pogrążony w
śpiączce. Jego prawa ręka, zaciśnięta na szyjce butelki whisky, zwisała bezwładnie. Z
niedowierzaniem na pochmurnej twarzy MacAlpine zbliżył się do łóżka, pochylił nad Harlowem, z
odrazą pociągnął nosem i wyjął butelkę z bezwładnej dłoni. Zerknął na Dunneta, który odwzajemnił
jego beznamiętne spojrzenie.
- Największy kierowca świata - powiedział MacAlpine. - Widzisz, James, sam to mówiłeś.
Oni wszyscy tak kończą? Pamiętasz? Prędzej czy pózniej tak kończą wszyscy.
- Ale Johnny Harlow?
- Nawet Johnny Harlow.
MacAlpine pokiwał głową.
Obaj mężczyzni odwrócili się i wyszli z pokoju, zamykając za sobą wyłamane drzwi.
Harlow otworzył oczy, w zamyśleniu potarł brodę i powąchał grzbiet dłoni. Z niesmakiem
zmarszczył nos.
Rozdział 3
Mimo upływu pracowitych tygodni po wyścigu w Clermont_ferrand Johnny Harlow na
pozór niewiele się zmienił. Zawsze skryty, zamknięty w sobie i samotny, dalej był skryty i
zamknięty, tyle, że jeszcze bardziej samotny. W swoich najlepszych dniach, u szczytu potęgi i
sławy, był człowiekiem opanowanym do granic absurdu, o żelaznej samokontroli. Teraz też
sprawiał takie wrażenie - jak zawsze pełen rezerwy, obojętny i oderwany. Jego nadzwyczajne oczy
(nadzwyczajne z powodu fenomenalnego wzroku, a nie urody) były jak zawsze spokojne i
nieporuszone, a orla twarz jak zawsze beznamiętna. Dłonie już mu teraz nie drżały, zdradzały
człowieka, który osiągnął wewnętrzny spokój. Najprawdopodobniej jednak dłonie te kłamały i nie
świadczyły o niczym, wyglądało, bowiem na to, że Harlow spokoju wewnętrznego nie osiągnął i
nigdy już nie osiągnie. Twierdząc, że od dnia, w którym zabił Jethou i okaleczył Mary, szczęście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]