[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zakręty lodowca, nie mówiąc już o nagłych zapadlinach, stworzyły z ciężkich sań zbędny, a nawet
niebezpieczny balast. Musiało nimi niezle zarzucać w prawo i lewo, skoro Smallwood i Corazzini
odcięli je i zostawili. Podejrzewam, że uczynili to z obawy, aby sanie nie wciągnęły traktora do
jakiejś szczeliny. Dziwiłem się, że nie zrobili tego wcześniej. %7ływność i paliwo przenieśli do
kabiny traktora, pozostawiając na saniach cały pozostały ładunek, oczywiście z wyjątkiem aparatu
radiowego. Porzucili nawet plandeki, którymi kilka dni temu przykryłem Zagera i Levina,
uważając ich za głównych podejrzanych. Teraz owinęliśmy nimi Mahlera i Marię le Garde.
Nie przeszliśmy nawet stu metrów, gdy zatrzymałem się tak gwałtownie, że sanie, które
były tuż za mną, pchnęły mnie i przewróciły na lód. Wstałem, śmiejąc się. Zmiałem się po raz
pierwszy od wielu dni. Zagero zbliżył się do mnie.
- Co się stało doktorze?
Chciałem mu odpowiedzieć, ale kiedy otworzyłem usta, by to uczynić, ponownie zaniosłem
się od śmiechu. Zagero wymierzył mi siarczysty policzek.
- Niech pan się powstrzyma, doktorze! To naprawdę do niczego dobrego nie doprowadzi.
- Wprost przeciwnie, to dla nas zbawienie! - wykrztusiłem, pocierając twarz. Nie miałem do
niego pretensji, że mnie spoliczkował. - Mój Boże, a mogłem o tym nie pomyśleć!
- Nie pomyśleć? O czym? - Nie był jeszcze zupełnie przekonany, czy nagle nie oszalałem.
- Chodzmy do transportowych sań, wtedy pan zobaczy! Smallwood uważa, że myśli o
wszystkim, ale nareszcie popełnił błąd. Ogromny błąd! A w dodatku nie mogliśmy wymarzyć sobie
lepszej pogody, aby wykorzystać nadarzającą się sposobność.
Odwróciłem się i biegiem ruszyłem w stronę porzuconych sań.
Wiele dziwnych przedmiotów składało się na wyposażenie ekip Międzynarodowego Roku
Geofizycznego. Zestaw taki jest równie bogaty dla grup znajdujących się na stałym stanowisku, jak
i dla tych, które wędrują. Przedmiotem obowiązkowym każdego ekwipunku są wypełnione
magnezją rakiety, używane w Arktyce od przeszło dwudziestu pięciu lat podczas długich nocy
polarnych. Jest to najlepszy, a właściwie jedyny sposób zasygnalizowania swojej obecności.
Ostatnio do rakiet doszły jeszcze radiosondy. Mieliśmy ich olbrzymie ilości, gdyż trudno byłoby
bez nich wykonać te wszystkie zadania, które powinniśmy zrealizować na lodowcu, to znaczy:
zebrać informacje na temat ciśnienia, wilgotności i temperatury powietrza oraz kierunku wiatru w
wyższych warstwach atmosfery. Te radiosondy, zapakowane wraz z namiotami, linami, toporami,
łopatami, którymi nie posługiwaliśmy się w czasie naszej podróży, to po prostu balony wyposażone
w nadajniki radiowe, przeznaczone do wysyłania na ziemię informacji z wysokości od trzydziestu
do pięćdziesięciu tysięcy metrów. Mieliśmy również rakiety. Były one automatycznie odpalane z
balonów, kiedy te przekraczały gęstsze warstwy atmosfery. Balony operujące na wysokości tysiąca
ośmiuset metrów nadawały się doskonale do realizacji mojego pomysłu.
Wystarczyło nam zupełnie słabe światło dopalającej się latarki. Razem z Jackstrawem już
setki razy napełnialiśmy balony. Polegało to na połączeniu balonu z butlą z wodorem, wypełnieniu
go tym gazem, zdjęciu nadajnika radiowego i zastąpieniu go przez trzy rakiety z magnezją,
zaopatrzone w specjalny zapalnik. Operacja ta zajęła nam zaledwie kilka minut. Zapaliliśmy
detonatory, odcięliśmy linę przytrzymującą balon i kiedy osiągnął on wysokość dwustu metrów,
mieliśmy już przygotowany następny. W chwili, gdy odczepialiśmy nadajnik z trzeciego balonu,
pierwsza rakieta zapaliła się na wysokości tysiąca trzystu metrów i oblała całą okolicę białym,
jaskrawym światłem.
Eksperyment wypadł doskonale, lepiej, niż się spodziewałem. Zagero trzepnął mnie otwartą
dłonią w łopatki. Zrozumiałem, że myślał o tym samym, co ja.
- Doktorze Mason - powiedział uroczyście - cofam wszystko, co kiedykolwiek
powiedziałem do pana nieprzyjemnego. Proszę mi wierzyć, doktorze, to był genialny pomysł!
- Rzeczywiście, niezły - zgodziłem się. - Jeśli ktoś przy tak doskonałej widoczności jak w
tej chwili nie zobaczy takiego światła z odległości pięćdziesięciu kilometrów, to tylko całkowity
ślepiec.
Oczywiście wymagało to patrzenia w dobrym kierunku. Ale ani Hillcrest, ani jego pięciu
ludzi, pozostających w stanie ciągłego alarmu i szukających nas, nie mogli tego przegapić.
Druga rakieta zapaliła się na znacznie większej wysokości niż pierwsza. W chwili gdy
gasła, pełen zadowolenia pomyślałem, że te dwa sztuczne ognie musiały zostać właściwie
zrozumiane przez wszystkie znajdujące się na morzu w naszej okolicy okręty. Nagle poczułem się
mniej dumny. Prawdopodobnie Corazzini i Smallwood, którzy musieli być oddaleni od nas
zaledwie o kilka kilometrów, również zobaczyli rakiety i zapewne zdali sobie sprawę, co one
oznaczają. Dla nich był to sygnał, że sieć wokół nich zaczęła się powoli zaciskać.
Prowadziło to oczywiście do jednego - agresywni mordercy powinni przeobrazić się w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •