[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W wysokim na sześć stóp kominku paliły się drewniane kłody, roztaczając wokół sosnową woń
i ogrzewając nierówne kamienne płyty pod nogami. Ruth zsunęła gumowe klapki i co chwilę
przesuwała stopami po podłodze. Przy wejściu do restauracji powitał ich ogromny, przyjazny
chart irlandzki, należący do właściciela oberży, i nie odstępował już na krok. Przez cały wieczór
zjawiły się tam tylko dwie inne pary Zjadły prędko kolację i zostawiły Ettrichów samych, aby
mogli sycić się baranim udzcem i świeżymi warzywami z hotelowego ogródka.
Potem wypili zamówionego calvadosa w pękatych kieliszkach, bo po pierwsze na dworze się
ochłodziło, a po drugie  był to calvados, ulubiony alkohol Saint  Exupery ego. Stan Ettrich
zostawił w pokoju plecak z tomikiem Wiatr, piasek i gwiazdy, z którego co wieczór czytał
fragmenty Ruth, zanim udawali się na spoczynek.
Jedno z okien jadalni było uchylone, dlatego usłyszeli, jak rozległ się grzmot i zaczęło padać.
Wielkie, zacinające krople deszczu jeszcze bardziej wzmogły ich poczucie szczęścia, że znalezli
się w tej oberży. Właściciel, zachwycony goszczącymi u niego pierwszy raz Amerykanami,
nalegał, by na podwieczorek zamówili creme brulee. %7ładne z nich nie próbowało wcześniej tego
francuskiego specjału, który stał się odtąd ulubionym deserem Ruth.
Tej nocy długo się kochali, a dziewięć miesięcy pózniej urodził się Vincent. Byli pewni, że
został wtedy poczęty. Kilka godzin pózniej otrzymali magiczny znak potwierdzający ich
przeczucie.
Stan zbudził się około trzeciej nad ranem i podszedł do okna. Deszcz ustał, księżyc świecił
niesamowitym srebrzystoszarym blaskiem. Mimo póznej pory kształty rzeczy były jasno
oświetlone. Stan chciał najpierw obudzić Ruth i pokazać jej tę srebrzystą poświatę, ale
ostatecznie się rozmyślił. Widok był tak piękny, że wiedział, iż będzie chciał mu się przyglądać
jak najdłużej.
Wysunął cicho krzesło spod stołu i umieścił je koło zamkniętego okna. Usiadł na nim nagi,
oparł łokcie o parapet i obserwował puste błonia odcinające się od smolistego nieba. Pomyślał
o pasących się tam owcach, które oglądali. Raptem uzmysłowił sobie, że dorodny baran, którego
spałaszowali na kolację, pochodził zapewne z tejże trzody. Wszystko jedno  wieczór ułożył się
idealnie, a teraz jeszcze to. Zastanawiał się, w jaki sposób opisze rano tę scenę Ruth. Uwielbiał
słowa i uwielbiał opowiadać żonie o tym, co widział, patrzeć na jej twarz, kiedy słuchała go
z pełną uwagą.
Kiedy dobierał w głowie słowa, na błonia wbiegły pies i jeleń. Był to chart irlandzki
z restauracji. Jeleń był od niego trochę wyższy. Ruth i Stan doszli pózniej do wniosku, że jeleń
musiał być bardzo młody i dlatego nie bał się bawić z niewiele mniejszym odeń psem.
W ciągu lat Ettrichowie wypytywali znawców tematu, czy kiedykolwiek czytali lub słyszeli
o tym, by pies i jeleń bawiły się razem; wszyscy zaprzeczyli. Zatem scena, której oboje byli
świadkami, była absolutnie wyjątkowa. Oto, co się stało tamtej nocy na łące za oberżą, w której
się zatrzymali: zwierzęta podskakiwały i zrywały się do biegu, robiły uniki i nagle zatrzymywały
się z poślizgiem, niczym dwóch najlepszych kumpli na świecie. Przystawały na moment i znów
wypryskiwały naprzód, uganiając się za sobą, grając w jakiegoś tajemniczego berka, by w końcu
popędzić ile sił, jakby uciekały przed stadem wilków.
Stan podszedł do łóżka i potrząsnął Ruth, żeby ją zbudzić. Miała twardy sen, z którego nie
lubiła być bezceremonialnie wyrywana. Już miała mu to oświadczyć, kiedy zobaczyła zdumienie
malujące się na jego twarzy i niecierpliwość, z jaką pokazał jej, by do niego dołączyła. Zwykle
wstydliwa, natychmiast wstała z łóżka, nie okrywając się, i stanęła obok nagiego męża przy
oknie. Vincent nieraz to sobie wyobrażał: dwoje młodych, nagich ludzi stojących w oknie
i oglądających mistyczny taniec psa i jelenia na księżycowych błoniach.
Teraz zaś stał w pokoju i patrzył, jak zdarzenia te rozgrywają się przed nim. Ujrzawszy dwa
nagusieńkie ciała przy oknie, Vincent złożył dłonie jak do modlitwy. Wpadł mu do głowy pewien
pomysł i wyszedł szybkim krokiem z pokoju. Rodzice ani przez sekundę nie zwrócili na niego
uwagi. Chciał zobaczyć, jak wyglądają z dołu. Chciał stanąć na łące, wymierzyć spojrzenie w ich
okno i zobaczyć ich obramowanych futryną. Ujrzeć twarze dwojga ukochanych ludzi
w momencie, gdy obserwują harcujące w dole zwierzęta. Pragnął przyjrzeć im się tej magicznej
nocy ze wszystkich stron, tak aby zachować ich obraz w pamięci.
Z pózniejszych relacji rodziców Vincent wiedział, że zwierzęta bawiły się na błoniach prawie
piętnaście minut i że obserwowali je przez cały czas. Choć nie musiał się więc spieszyć, mocno
wyciągał nogi. Strome, skrzypiące schody, gryzące się wzory tapet na ścianach, wspaniałe,
przenikliwe zapachy owiewające go zewsząd: stare drewno, tytoń fajkowy, zupa.
 Muszę to zapamiętać  powtarzał sobie w duchu.  Nie mogę zapomnieć . Jedna chwila
zawiera tyle ulotnych zjawisk  to cud, że udaje nam się zachować je pózniej przy życiu.
Na frontowych drzwiach wisiał duży mosiężny dzwonek, toteż Vincent musiał otworzyć je
i zamknąć tak, aby go nie zbudzić. Przez krótką, zabawną chwilę poczuł się jak dzieciak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •