[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sprawę. Ale teraz, kiedy zobaczyłem, jak zamierza wydać te pieniądze -
zabawić się z przyjaciółkami, może zapłacić za jedzenie i przedstawienie,
może przegrać w kości - pragnienie, żeby przysporzyć jej kłopotów,
zaczęło mnie opuszczać.
Zorientowałem się, że mówię:
- Tylko życzyć dobrej zabawy.
- Hę?
Wycofałem się, zostawiając ją skołowaną.
- Ach, i radziłbym, żeby nie zostawiała pani tych pieniędzy w sejfie w
pokoju. Proszę mi wierzyć, naprawdę nie jest tak bezpieczny, jak mogłoby
się wydawać.
Była już niemal trzecia, kiedy w końcu pojawili się Sal i Kojar, więc bez
zbędnych ceregieli poprowadziłem ich na górę, uciekając się przy tym do
nieco bardziej lub mniej legalnych sposobów, aż w końcu dotarliśmy do
zamkniętego na klucz magazynu na czterdziestym dziewiątym piętrze.
Otworzyłem drzwi wytrychem i zamknąłem za nami, a potem zrobiłem
miejsce na wyłożonej płytkami podłodze i, posługując się palcami oraz
przydatną warstwą brudu, wyjaśniłem Kojarowi i Salowi, co zrobimy.
Prawdę mówiąc, bardziej skomplikowane plany obmyślał Wiluś E. Kojot,
ale i tak musiałem powtórzyć wszystko dwa razy, żeby ich
usatysfakcjonować. Na szczęście nie przewidywałem użycia tak trudnych
do zdobycia środków jak dynamit firmy Acme. Musiałem tylko nabrać
budzącej pewne wątpliwości zdolności do działania, wyjść na korytarz i
wprawić rzeczy w ruch.
Strażnik pełniący służbę siedział na wysokim stołku za zaokrąglonym
drewnianym kontuarem ledwie kilka metrów od drzwi, do których
chciałem mieć dostęp. Facet był przysadzisty, z pełnymi rumianymi
policzkami i dobrze utrzymanymi wąsami. Miał taki sam mundur z epoki
jak strażnicy na dole, tylko że w jego wypadku poliestrowa koszula mocno
opinała piersiastą klatkę i tłuste ramiona. Daszek jego kanciastej czapki
był tak nisko, że prawie nie widziałem oczu, kiedy więc do niego
pośpieszyłem, zorientowałem się, że przemawiam do wąsów.
- Ochrona? Dzięki Bogu! Właśnie słyszałem krzyk kobiety.
Gwałtownym ruchem wskazałem za siebie, robiąc przy tym, co
mogłem, żeby wyglądać na przestraszonego. Wąsy strażnika drgnęły i
zaczęły się poruszać, on sam zaś sięgnął po krótkofalówkę na blacie.
- Musi pan tam natychmiast iść - powiedziałem. - Naprawdę myślę, że
ma kłopoty.
Odwróciłem się, jakbym zamierzał potruchtać w kierunku, z którego
przyszedłem. Strażnik wstał ze stołka, ale nie był pewien, co zrobić.
Głowę odwrócił w stronę drzwi na schody, chwycił radio i podniósł do ust.
- Niech się pan pospieszy!
Złapałem go za rękę, nie pozwalając, żeby skorzystał z krótkofalówki.
Najwyrazniej nie ćwiczył za często, bo już przy magazynie dostał
zadyszki.
- Niech pan posłucha - powiedziałem i pchnąłem zwalistą postać w
stronę drzwi.
Dało się słyszeć wysokie, piskliwe pomiaukiwanie.
- Brzmi jak kot - stwierdził strażnik.
Miał rację, faktycznie brzmiało jak kot. Zorientowałem się, że możliwości
aktorskie Sala są jeszcze bardziej ograniczone niż moje.
- Chyba trzeba to sprawdzić?
Sal wychwycił wskazówkę i dał najlepszy popis. Wydobył z siebie głos,
który brzmiał jak skrzyżowanie Shirley Tempie i smurfa.
- Och, pomocy! - zawył. - Ratunku!
- Jezu, nie wiem - wyjąkał strażnik, bawiąc się pokrętłem przy radiu. -
Lepiej to zgłoszę.
Miałem dość jego marudzenia, otworzyłem więc drzwi kopniakiem,
chwyciłem go za krawat i wciągnąłem do środka. Przywitał go miażdżący
uścisk Kojara, który podniósł mężczyznę, odwrócił i elegancko upuścił na
głowę.
- A niech to! - Ze strażnika została kupka ubrań i wąsy na podłodze. -
Zabiłeś go?
Kojar wzruszył ramionami, jakby nie był pewien, po czym podniósł
mężczyznę za kostkę, zgiął w pasie i powąchał przy twarzy. Przez chwilę
wyglądał na zdezorientowanego, po czym szarpnął głową i zakrył nos
ręką, jakby właśnie trafił na cuchnące resztki w lodówce.
- Oddycha - oznajmił. - Ale zjadł zepsute jajka na śniadanie.
- Miał być przytomny - oznajmiłem. - Pamiętasz? Potrzebny nam kod,
żeby otworzyć drzwi.
Kojar i Sal spojrzeli na mnie okrągłymi oczami, jakby to była dla nich
nowość.
- Och, nieważne. Równie dobrze możemy iść dalej i zdjąć mu mundur.
Sal miał wątpliwości.
- Chcesz, żebyśmy rozebrali gościa? - zapytał swoim wysokim
nosowym głosem.
- Już to przerabialiśmy.
- Tak, ale ja nie jestem ciotą.
- Dobra, ja to zrobię. Kojar, podnieś go.
Muszę powiedzieć, że mógłbym przywyknąć do tego, żeby mieć na
zawołanie bezmózgiego giganta. Na mój rozkaz Kojar puścił kostkę
strażnika, złapał go obiema rękami pod brodę i uniósł na wysokość piersi
(albo głowy normalnej istoty ludzkiej), pozwalając, żeby nogi dyndały w
powietrzu. Pomyślałem, że olbrzym wygląda jak lekkoatleta gotujący się
do rzutu młotem, więc może jednak strażnik miał szczęście, że stracił
przytomność.
Ponieważ bałem się, że Kojar urwie mężczyznie głowę, rozebrałem go
najszybciej, jak się dało. A kiedy został już tylko w białym bawełnianym
podkoszulku, wzorzystych bokserkach i granatowych skarpetkach, razem z
Salem związaliśmy mu krawatem ręce na plecach, Kojar zaś paskiem do
spodni unieruchomił strażnikowi nogi w kostkach. Musiałem przypomnieć
olbrzymowi, żeby nie ściskał paska tak mocno, bo oderwie stopy, jednak
gdy skończyliśmy, strażnik był starannie skrępowany.
Przeszukałem kieszenie mężczyzny i znalazłem kartę magnetyczną.
Krótkofalówkę rzuciłem Kojarowi. Złapał ją swoją żelazną ręką, w której
urządzenie wyglądało jak dziecinna zabawka, i w tym momencie dotarło
do mnie, że mój plan miał zasadniczy feler.
Początkowy pomysł był taki, że Kojar ubierze się w mundur i zostanie na
czatach przy stanowisku ochrony. Tylko że jeśli Kojar spróbuje włożyć
spodnie strażnika albo zapiąć jego koszulę, będzie wyglądał jak doktor
Bruce Banner zaraz po przemianie w Hulka.
Rzuciłem olbrzymowi czapkę.
- To będzie musiało wystarczyć - stwierdziłem. - Nie ma sensu, żebyś
wkładał jego mundur.
Przyjrzałem się ubraniu Kojara. Zza kontuaru nie będzie widać spodni od
dresu ani tenisówek. Inna sprawa to koszulka. Dobrze, że była niebieska,
jednak nie miała rękawów. Pokazywała za to muskuły i w połączeniu z
czapką sprawiała, że Kojar wyglądał jak chippendale w połowie striptizu.
- Gdyby ktoś pytał, mów po prostu, że jesteś nowy, a mundur jest w
drodze.
Kojar pokiwał głową i założył czapkę na bakier.
- A gdybyś usłyszał przez radio coś, co by mogło sugerować, że mamy
kłopoty, no cóż, zrób, co będziesz mógł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •