[ Pobierz całość w formacie PDF ]

poprowadziłam, ciągnąc tak mocno jak mogłam, patrząc się do tyłu przez ramię
na mężczyznę, który podążał za nami przez tłum. Próbowałam zignorować
wpatrujących się turystów i krew, która spływała mi po twarzy.
- Ambasadorze, niech pan ze mną zostanie. - Powiedziałam, mówiąc i o jego
umyśle, i o ciele. - Ma pan przycisk bezpieczeństwa?
- Co?
- Czy pana ochrona dała panu przycisk bezpieczeństwa? Jeśli tak, proszę
nacisnąć go teraz.
- Potrząsnął głową. - Od kampani nie. Czym jest ta rzecz w twoim uchu? -
Zapytał. - Działa?
- Nie. - Powiedziałam mu. - Ktoś zagłusza sygnał.
- Więc jesteśmy... sami? - Zapytał.
- Oczywiście, że nie. - Powiedziałam, próbując go rozproszyć. - Jesteśmy razem.
Rynek zdawał się być bardziej zatłoczony kiedy ramię ambasadora było na moim,
kiedy razem kuśtykaliśmy. Co parę kroków musieliśmy się zatrzymywać, żeby
mógł złapać oddech i równowagę.
- Cammie, powinnaś iść beze mnie. Zostaw mnie tutaj.
Miał rację. Może był w większym niebezpieczeństwie będąc ze mną, niż beze
mnie, ale coś powiedziało mi, że mężczyzni nas śledzący nie są typem ludzi, którzy
zostawiają jakieś luzne końce i właśnie wtedy tato Prestona nie był potężnym
dygnitarzem. Był świadkiem.
- Nie ma mowy. - Powiedziałam mu, łapiąc go za rękę. - Utknął pan ze mną.
Teraz biegniemy.
- Gdzie idziemy? - Zapytał.
- Do ambasady. - Pomyślałam o ścianach, bramach, żołnierzach. Zasada kciuka:
kiedy jesteś niepewny, znajdz żołnierza. - To jest ćwierć mili stąd.
- Tędy jest szybciej. - Powiedział, wskazując na odludną uliczkę.
- Nie, Ambasadorze. Potrzebujemy tłumu. Tłumy są dobre. - Powiedziałam. I to
miałam na myśli; ale to nie znaczyło, że nie było trudno próbować przecisnąć się
pomiędzy natłokiem ciał, idąc pod prąd.
- Tam, Cammie. - Pan Winters wskazał na policjanta idącego w naszą stronę.
- On jest z nimi. - Powiedziałam.
- Skąd ty...
- Buty. - Wyszeptałam i pociągnęłam tatę Prestona za stragan, usuwając się z
pola widzenia fałszywego policjanta. - Nosi złe buty.
- Och... - Głos ambasadora był bardziej jak szept, a ja nienawidziłam się za to, że
przyniosłam swoje problemy do jego domu. - Co miałaś na myśli, Cammie? Kiedy
powiedziałaś, że zapominasz wielu rzeczy ostatnio?
- Mam rodzaj... amnezji. - Wyplułam to słowo i potrząsnęłam głową. - Nie
pamiętam zeszłego lata.
- Tylko zeszłego lata? - Zapytał.
- Tak. Wiem, że to brzmi szalenie i wszystko, ale...
- Nie. - Otarł pot z górnej wargi. Krew zabarwiła jego rękaw. - Nic już nie brzmi
dla mnie szalenie.
Nigdy nie myślałam o tym, co muszą widzieć ludzie kiedy są o krok od
prezydentury. Wszyscy dobry szpiedzy wiedzą, że ignorancja naprawdę jest
błogosławieństwem. Pan Winters wyglądał jak człowiek wie rzeczy, które
naprawdę chciałby zapomnieć.
Znałam to uczucie bardzo dobrze.
- Już niedaleko. - Powiedziałam mu, kiedy opuściliśmy rynek. Tłumy były
mniejsze na szerokiej, publicznej drodze. Mogłam dostrzec pzred sobą ambasadę.
- Ambasadorze? - Powiedziałam, obserwując krew cieknącą mu z linii włosów. -
Ambasadorze, niech pan zostanie ze mną. Już prawie...
Ale właśnie wtedy zobaczyłam wana, dużego i białego, który jechał za szybko.
Powinnam bya uciekać. Powinnam była krzyczeć. Powinnam była zrobić
cokolwiek zamiast stać tam, myśląc o tym, co zdarzyło się rok wcześniej w
Waszyngtonie, kiedy Krąg przybył po mnie po raz drugi.
- Cammie. - Powiedział ambasador. - Cammie, tą drogą.
Próbował odciągnąć mnie od wana, który zapiszczał oponami, zatrzymując się
między nami a ambasadą. Drzwi się otworzyły. Nie bylam pewna kiedy
rzeczywistość się zatrzymała, a wspomnienie zaczęło. Ale to nie było
przechwycenie  już nie.
I wtedy usłyszałam muzykę, cichą i jednostajną w moim umyśle. Zaczęłam się
kołysać. Nucić.
Biec.
- Otwórzcie bramy! - Krzyknęłam, ciągnąc ambasadora za sobą.
Mężczyzna wysiadł z wana podchodziłbliżej, więc obniżyłam ramię staranowałam
go tak mocno jak tylko potrafiłam i nie straciłam kroku.
- Otwórzcie bramy! - Krzyknęłam przez zatłoczoną ulicę.
Wszyscy się odwracali i patrzyli. Ramię ambasadora było owinięte dookoła
mojego kiedy w połowie ciągnęłam, w połowie niosłam go w kierunku okazałego
budynku.
- Ambasador. - Krzyknęłam do żołnierzy w bramie. - Ambasador jest ranny!
Nie wiem czy to moje słowa, czy widok mężczyzny, który krwawił i chwiał się na
nogach, ale bramy się otworzyły.
Byli tam strażnicy i żołnierze, i końcowy, przycichający warkot silników motocykli
kiedy przeciągnęłam tatę Prestona przez ogrodzenie, bezpiecznie na amerykańską
ziemię.
Rozdział 29
Trzymałam dziennik na kolanach przez kolejne pięć godzin.
Tonsend był za kierownicą samochodu z przyciemnianymi szybami. Abby
podążała za nami na motocyklu, plącząc się chwilę przed nami, potem za nami,
ciągłe kręgi ochrony. Zach i Bex byli w kolejnym samochodzie i zarejstrowałam
jedynie dostatecznie dużo, żeb być szczęśliwą, że to Zach prowadził (człowiek nie
może przebyć Driver's Ed z Rebeccą Baxter bez dostania przynajmniej odrobiny
traumy przez to doświadczenie).
Ale nie spytałam skąd pochodzą te samochody.
Nie zastanawiałam się dokąd jedziemy.
Nie wspomniałam mężczyzny, który gonił mnie od banku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •