[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nerwowe drżenie ramion świadczyły o niedawnym wybuchu,
- Potrzebowałem koniecznie twego przybycia - rzekł
Premery. - Musisz mi pomóc. Fatalnie głupia to rzecz: mieć
słuszność!
Po czym nachylił się ku klęczącej dziewczynie.
- Elizo, oto przyszedł nasz przyjaciel Volpelieru. Musisz
teraz pozwolić się przekonać. Uniosła głowę i uśmiechnęła się
do mnie przez łzy. Twarzyczka jej była zapuchnięta od płaczu,
o zaczerwienionych powiekach i brunatnych smugach wzdłuż
policzków - groteskowa, zniekształcona buzia dziecka, które
zbyt długo płakało.
- Nie możesz mnie zrozumieć - ciągnął Premery. - Nie
możesz wiedzieć, ile to kosztuje, mówić do ciebie w ten
sposób. Oto już od szeregu dni i nocy usiłuję jasno zdać sobie
sprawę...
- Rozumiem tylko jedno: to, że mnie nie chcesz.
- Istotnie. Jesteś dla mnie darem zbyt cennym. Nie
darowuje się ślepcowi obrazu Watteau, Elizo, głuchego nie
prowadzi się na Dziewiątą Symfonię.
- Ponieważ mnie nie kochasz!
- Ponieważ zanadto cię kocham. - I dodał ciszej: -
Ponieważ nic na świecie nic wydaje mi się tak piękne, tak
czyste, tak szczere jak ty, moja maleńka Elizo. Bo jesteś
śmigła i bystra, niby łania na kwiecistej łące. Gdyż młodość
winna iść ku młodości. Przeżyłem tu, w tym pokoju, długie
samotne noce, pragnąłem wtedy zapomnieć o wszystkim,
stracić swoje nazwisko, sławę i dzieła i zbudzić się prostym
szewczykiem w zapadłej wiosce... A jednak zwyciężyłem sam
siebie!
- Pan myśli tylko o sobie! - wykrzyknęła z pasją.
- Niestety, nawet egoizm nie jest mi dozwolony.
Uratowałem cię wbrew twej woli, uratowałem od ciebie
samej. Smutne to byłoby przebudzenie, gdybyś pewnego dnia
ocknęła się z szeroko rozwartymi oczami, już nie rozkochana
marzycielsko w wielkim człowieku, lecz przykuta do boku
starca bliskiego ruiny. Mówiłaś, że byłaś gotowa wyjść za
Hektora; zgodzisz się przyjąć Girvala.
- Hektor to pański wnuk.
- To tylko mój wnuk. Girval to mój duchowy syn, to moja
myśl ucieleśniona, cudem rozpoczęta na nowo. Od niego do
mnie jest przejście gładkie, bez jednego zahaczenia. Nie mam
w tym żadnej zasługi, że go kocham - to jakbym siebie kochał.
Czy wybrałabyś mnie wtedy, gdy miałem lat trzydzieści?
Wątpię, zwabiło cię to brzemię blasku, co mnie obarcza.
Girval się go doczeka. Oddając mu rękę, poślubisz tego, kto
najbardziej do mnie jest podobny, kto będzie moim dalszym
ciągiem na tej ziemi. Obdarzysz go szczęściem i dopomożesz
w realizacji mego drugiego ja.
- Girval to nie pan.
- Wiem o tym, niestety. Ale cóż? Mnie już nie ma, on zaś
dopiero będzie.
- Nie kocham go.
- Pokochasz. Pasujecie do siebie jak śpiew z fortepianem.
Gdyby nie stał pomiędzy nami, już byś go kochała. Wierz mi,
znam go dobrze i wiem, że jest dla ciebie stworzony, tak jak ja
sam byłem stworzony. Rozdziela nas drobna niedokładność:
trzydzieści lat. Pomiędzy wami nie ma przeszkód. Komu
mógłbym cię oddać, gdybym nie miał jego?
- Zatrzymałbyś mnie.
- Na jak długo? Zachowuję cię, oddając Girvalowi.
Kochając jego, będziesz właśnie wciąż jeszcze mnie kochała.
Moja myśl, mój sposób ujmowania życia, mnóstwo cech,
których nie zdążyłem rozwinąć, a które on w sobie rozwinie.
Nikt na świecie, oprócz mnie, nie kocha cię tak jak on.
- Nie wierzę w pańską miłość!
- Powinnaś wierzyć, moja maleńka. Jakżeby ten, kto ma
niebawem umrzeć i wie o tym, jakżeby nie kochał ostatniego
promienia dnia, dnia, po którym już dlań nie będzie jutra? Nie
kochać ciebie?! Och, czuję, jak bije twoje serce, czuję to
wyrazniej niżeli bicie własnego!
- Jakże zdołam żyć bez pana?
- Będziesz żyć przy mnie aż do mojej śmierci. Nie będzie
już między nami żadnych wątpliwości, żadnych wahań,
niepokojów. Będę uwielbiał cię całą duszą i będę widział cię
szczęśliwą.
- Czy będę szczęśliwa?
- Aleksander będzie kochać cię tak, jakbym ja cię kochał
trzydzieści lat temu. Gdybyś przyjęła oświadczyny Hektora,
Girval może przepadłby w koloniach. Jesteś dla niego
marzeniem, cudem zaklętym w żywy kształt.
- Nie opuści mnie pan nigdy?
- Przysięgam ci!
- Więc wez mnie za żonę!
- Nie odstąpię od swego postanowienia. Nie wymagam od
ciebie natychmiastowej odpowiedzi. Wyłożyłem ci swoje
najgorętsze życzenie. Czyż nie mam racji, Volpelier?
Zabrałem głos, podkreślając ważkość motywów decyzji
powziętej przez Joachima. Słuchała teraz już znacznie mniej
przerażona. Nie mylił się Premery. W oczach Elizy Girval był
po części jego sobowtórem. Oddając mu rękę, nie traciła
Joachima, nie oddalała się od Mistrza. Wydawało jej się, że jej
abstrakcyjne uwielbienie nie wymagało realizacji zupełnej; że
nie straciłaby Joachima, zawierając małżeństwo, które by ich
dwojga nie rozłączyło; że poślubić człowieka, który do tego
stopnia ubóstwiał Joachima, to znaczyło: kochać go wciąż; że
wreszcie miała właśnie sposobność dowiedzenia mu swej
miłości przez wykonanie tego czynu, tego romantycznego
szaleństwa, tego gestu szlachetnej rezygnacji, do którego,
wyzywali się wzajemnie - ona i Girval.
Zatapiała się teraz w tych rozmyślaniach - z bolesną
lubością, tonęła w jakiejś mistycznej ekstazie. Ofiara jej - czy
też to, co uważała za ofiarę - tak ją fascynowała, że nie
widziała jego ofiary odbierającej ostatnią nadzieję. I
widziałem z jednej strony Elizę niemal ucieszoną ze swej
ofiary, a z drugiej Joachima zrozpaczonego swoim
heroizmem.
Wówczas jednak nie usłyszeliśmy od niej zgody na
przyszłe małżeństwo z Girvalem; nie przyznawała się do tego
sama przed sobą. Potrzebowała wzniosłej walki, ciężko
osiągniętego zwycięstwa.
Premery stał przy oknie i patrzył w noc, w mroczne jej
oblicze. Jemu żaden obraz nie niósł ukojenia. Wyczułem, że
myślał o śmierci.
- Listki uczuć młodości - rzekł cicho - niezbyt mocno
trzymają się drzewa. Widziałem, że miał niemal żal do Elizy,
iż tak łatwo ją przekonał! Czyżby się spodziewał
znalezć w upartej odmowie z jej strony przyzwolenie,
pretekst, który pozwoliłby mu przyjąć dar, który mu niosła?
Któż wie? Jedno było faktem: to, że był zawiedziony.
Albo może zaczynał doznawać owego znużenia, tej
posępnej nudy, tego, jak zwykł był mawiać, taedium vita
(gorycz zwycięstwa łac.), występującego po wielkich walkach,
po trudnych zwycięstwach nad sobą i ukazującego nam nagle
całą ich ironię i daremność?
Niebawem zajechał powóz pana Hallencourta. Eliza z
pewnym trudem powstała ze swego miejsca, po czym padła
Joachimowi w objęcia. Premery dotknął jej włosów ustami i
podał ramię towarzysząc jej do wyjścia. U progu zamienili
kilka słów szeptem; za chwilę mój przyjaciel stał znów przede
mną.
- Voila - rzekł spokojnie. - To było bardzo proste.
Zagłębił się w fotelu i skierował wzrok w dal, ku ciemnej
grupie wyniosłych drzew.
- Bardzo proste - powtórzył. I dodał: - Sam na siebie
wydałem wyrok, Volpelier. To gorsze niż samobójstwo...
Teraz nie mam już nic przed sobą, nic... oprócz Zmierci!... Ale
zdarzyło się tak, że zacząłem na nowo wierzyć... w coś
innego... Zobaczysz, Volpelier, gdy sam dojdziesz do tego
punktu drogi, zobaczysz, że to wcale nie jest zabawne. U
skraju, nad samym dołem, widok jest zawsze ten sam, bez
względu na to, kto się tam pochyla, a widok ten mrozi krew w
żyłach. Zdaje mi się, że nie uwielbiam nikogo tak jak tej
dziewczynki, która nigdy nie pojmie, jak bardzo ją kochałem.
Cóż za próżność zresztą: pragnąć przelać w innych swe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •