[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dla jego kaprysu
może, nic wtłoczyłam ducha swego we wstrętne mi karby, nie
rozdrobiłam istoty
swej na marne okruszyny, czy nie rozmieniałam złotego mego
skarbu na nędzne
miedziaki? Czy nie wkładałam hamulce na każdy swój
silniejszy poryw?
Dla niego! Dla niego!
Przez dziesięć przeszło lat, raz mu odmówiłam towarzyszenia.
I to gdzie? Na
sezon w Ostendzie! I raz sama wyjechałam na miesiąc.
Oto są moje grzechy względem męża, jedyne! Opuszczenia w
tej służbie...
Chciałabym widzieć rachunek sumienia innych żon.
A zresztą... wiedział, kim jestem i przyrzekał nie stawiać
przeszkód. Dziś to
tylko męski egoizm... chęć absolutnego władania, zaborczość,
samolubstwo.
I ja miałabym temu uledz? Uledz, czując, że w niczem nie
zawiniłam?
Nie! Wszystko wolę, niż...
Wszystko wolę? Czyż tak? Wszystko?... A więc, może i jego
utracić?...
E! skąd znowu! Nie trzeba dramatyzować.
A jednak ta twarz, drgająca bólem, te włosy,
tak niedawno jasne i bujne, a dziś świecące na skroniach
pasmami siwizny, to
silne, męskie ciało, wijące się w rozpaczy, i ten głos złamany,
szarpany z
wewnÄ…trz, mówiÄ…cy: «A twoje myÅ›li? Gdzie byÅ‚y? CiÄ…gle tam
z nimi. A twoje serce?
CaÅ‚e tam... caÅ‚e»... I ten krzyk okropny: «PrzepadÅ‚aÅ› dla mnie!
Już nie mam
żony!»
Nie, to nie była przelotna chmurka na naszym horyzoncie, to
nie był kaprys, co
się daje pocałunkiem rozpędzić.
To był dramat.
Mniejsza o to, czem był wywołany, czy mojem służeniem
dwom panom, czy jego
męskim egoizmem. Ale był.
A wobec tego?...
Wobec tego, to było jasne. Choćby za mną było i prawo i
sprawiedliwość, ja nie
mogłam dalej dwom panom służyć. Należało wybrać.
Usiadłam pod drzewem i starałam się myśleć spokojnie.
Po jednej stronie stał Mąż. Wybrany dobrowolnie, ukochany
sercem i zmysłami,
budzący we mnie dotychczas gorące zapały i miłość. Mąż, dla
którego już niejedną
łzę wylałam, lecz z którego dziś tembardziej dumną być
mogłam, że dusza jego
była trochę, jakby mojem dziecięciem, marnotrawnem
dziecięciem, które do ogniska
wróciło. Człowiek kochający mnie samolubnie może, ale
prawdziwie. Człowiek,
którego życie, cnotę, przyszłość całą ja w swem ręku
trzymałam, który na mnie
polegał.
Po drugiej stronie stała Sztuka. Ukochanie mojej młodości,
dążenie najlepszych
sił moich, ambicya jedyna mojego życia. Pani moich myśli,
moja kochanka, i moje
bóstwo, i dusza mojej duszy! Sztuka, której długo wysługiwać
się musiałam, aż
nareszcie otwarła mi swe podwoje, przygarnęła i przytuliła, i
wieńcem ozdobiła
me skronie. Na stromym szczycie stała, zimna i niedostępna
dla wielu, dla wielu,
co konali z wysiłku u jej stóp. Miałażbym ja, przygarnięta
Å‚askawie, od niej siÄ™
odwrócić!
Mąż i Sztuka. Stali naprzeciw siebie, jak dwaj wrogowie.
Ach! dlaczego ta nienawiść!
Dlaczego? Nie czas o tem myśleć. Nienawiść jest straszna,
zabójcza i walka już
siÄ™ toczy na krwawem polu mojego serca.
Starałam się myśleć spokojnie, naukowo.
Mam więc dwie alternatywy. Mąż albo Sztuka. Czy trzecia
droga, godzenie obojga,
jest niemożliwą? Niestety, ośm lat próby doprowadziło do
fatalnego dzisiejszego
rezultatu. Uczciwość każe przyznać, że zrobiłam na tej drodze
fiasco. Ach,
Wiktorze! prorocze były słowa twoje!
Więc pozostają: Mąż albo Sztuka. Wybór nieunikniony.
Ach! nie traćmy czasu na szamotanie się z oczywistością, lub
na czcze żale. Co
pomoże gorycz i oburzenie? Fakt jest faktem, dajmy, że
niesprawiedliwym, ale
jest. I temu faktowi, jakim on
jest, należy spojrzeć w oczy. I tak, muszę: albo przestać pisać,
albo męża
porzucić.
Co wybrać? Ach, Boże... co?...
Okropny ból, z niczem nie porównany, zaczął mną szarpać.
Przez chwilę nie mogłam
wcale myśleć. Oparta o drzewo siedziałam nieruchoma. Jak
człowiek, stojący nad
przepaścią, lękałam się poruszyć, aby w nią nie runąć.
I znowu stanęło przedemną zadanie do rozwiązania. Więc
mam do wyboru: albo
przestać pisać, albo męża porzucić.
Pomijając kwestyę obowiązku, sumienia, zasad, złego i
dobrego, zrozumieć muszę w
sobie jedno; bez czego łatwiej mi żyć? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •