[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kała się po mieszkaniu ciemnym; zaś to drżenie już serca samego, które tłuc się poczynało w
piersiach, przyniosło jej nieobjętą trwogę przed złem w myślach, z którego rodzą się upiory
wyobrazni. Leny popłoch przed chwilą i jej słowa ostatnie brzmiały jej teraz w uszach jak
zgrzytliwe pęknięcie tej struny, na której wygrywała swym przyjaciółkom jakieś niedobre
rozmarzenia. Struna pękła w fałsz, stokroć gorszy nizli ten w opowiadaniu rozumiany.
Błąkająca się wciąż wśród ciemnych pokojów i tym coraz bardziej podniecona w wy-
obrazni, odczuwała głucho niepoimnymi myślami, że wśród tych tu ludzi przybywa wciąż
tego niepokoju przed złem w myślach i czuciach. Rozpoczęło się to  pamięta  od rozkoły-
sania zmysłów atmosferą dosytu, od tego niestatku ciekawości drażnionej, a skończyło tak
rychło bezwiednym rojeniem o rozkoszy: wówczas przy stole, gdy oczom przymrużonym
zawistnie wydało się, że wszystkie te rozszeptane kobiety kosztowały wszak najsłodszych
owoców życia. A ledwo tamci wszyscy od stołu wstali... Powrócił znów ten gwałtowny otrząś
chłodu, który starczył za wspomnienia tamtej jednej chwili... Utajone krople marzenia o roz-
koszy były w tej zabawie ludzi po salonach i przy stołach biesiadnych. Lecz tam oto, w Leny
alkowie, przed puchowym ołtarzem jej białego ciała  domieszane jest już do rozkoszy zaży-
cia coś więcej: bo wino ducha, tutaj zaprzepaszczonego! Dawniej słyszana opowieść o samo-
bójstwie Woydy stanęła jej upiornie przed oczami.
Uchyliwszy drzwi najbliższych, wydała krótki krzyk i rzuciła się w tył.
Tam w głębi na tle portiery stał on z swą twarzą czarną i białopołyskliwymi ślepiami  on,
który wówczas podawał było Woydzie truciznę, on, który dziś tu patrzał na jej grzech.
 To jest ten bożek pokoju... zastoju  pomyślało jej się nagle  któremu Lena radziła szy-
derczo składać obiaty.
Szarpnąwszy drzwi najbliższe, dostała się do biblioteki, skąd ją niedawno zabrała była Le-
na do siebie. Zwiatło poranka, jakie przez rozchylone okna padało tu, sprawiło, że uczuła się
znowuż jak ten nietoperz zabłąkany w słońce, w którym dyszy oto i zipie całe gnuśne zło no-
cy, zatajone po czuciach, myślach, przypomnieniach i wyobrazni...
A gdy wstąpiła w tę smugę światła pod oknem, otrząsła się w jego cieple od stóp do gło-
wy, sama w tej chwili, jak ta zmora ocknięta. Z dłońmi na oczach osunęła się na kolana  do
pacierza zdawało się jej  czyniła to już po raz drugi w swej bezradności dzisiejszej.
Słońca muskanie ukojne niosło spokój w młodą głowę i potrzebę uładzenia myśli, objęcia
zeznań swoich.
Jęła tedy mimo woli wspominać wszystkie swe przeżycia dzisiejsze.
Tamtych mężczyzn krzątania się przymilne za jej spódnicy szelestem, śmiech z niej wy-
łechtywany pustoty gamą lub niecierpliwym chichotem po kątach.  Błahaś!  mówiło jej
zwierciadło samo powtarzanym spojrzeniem wszystkich tych ludzi, którzy bawili się jej mło-
dości niestatkiem aż do spazmu nieomal jej nerwów drażnionych, I tylko jeden człowiek har-
dość życia młodego w niej budził  człowiek obcy, szabli pobrzękiem od innych w przypo-
mnieniu wyróżniony. Bo gdy za innymi oglądała się pamięć, widziała z kolei tamtych panów
powagę karcianą, ich narady obywatelskie, polonezy posuwiste, toasty biesiadne  a wszystko
jak polonez jeden: szumne, uroczyste, wielce szanowne... I oto ruda głowa aktorki błogosła-
wiona przez najczcigodniejsze ręce za to, że wszystkich tych ludzi istnienie przypomina
światu swoją sławą rozgłośną. Za czym oklaski wielkiego roztkliwienia, kieliszków brzęki,
wina upojenie, kobiet poszepty i pogwarki, ich obnażonych biustów przydechy głębokie i
najsenniejszego walca rozkołysanie lubieżne... I nagle obcego słowa w te wszystkie głowy
83
uderzenie:  Wajna! I jej, najmłodszej tu między nimi, pierwszy krzyk. Tuż obok siedział on
z bladym przerażeniem na twarzy, za rękę przez nią kurczowo ściskany. Wszyscy niebawem
powstawali w zamęcie; oni oboje z miejsc się nie ruszali, jak te dzieci alarmem w osłupienie
ocknięte i zapatrzone tępo w ludzi starszych. Zaś tam, naprzeciw: starczej ręki miotanie się
dziwne i tej głowy sędziwej kołysanie urągliwe.
A potem, ledwo tamci wszyscy po pokojach się rozeszli, w jej rozkołysane zmysły i tar-
gniętą wyobraznię rzucona żagiew; potem tamta chwila, która przypominała się tylko mrozem
przerażenia.
To jedno pozostało w pamięci: jego dusza słaba, roztargana tu już wniwecz, i ciało bez-
duszne, wywlekane na wojnę daleką. I ona sama powalona pod spojrzeniem tej kukły Murzy-
na... Podczas gdy za oknem grzmiała równocześnie jakaś surma mosiężna i śpiew jak wicher:
tak się młode obce życie hardo obwoływało tam...
Zaś potem, sama nie wie, jak trafiła za progi: w te labirynty półek z książkami niby ściany
katakumb, w pyłu i pleśni woń i ponure jak w grabami ociążenie piersi. Na czole rozpalonym
Wandy dłoń chłodna, a przed oczami ta głowa graniasta pod bandażem, ta wiecha włosów,
które osiwiały hen, daleko. I opowieść tamta... I to milczenie wraz z płaczem uparcie w pier-
siach trzymane: do pyłu i pleśni starych książek domieszany, ostry, całą duszę jakby ocza-
dzający zapach krwi!... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •