[ Pobierz całość w formacie PDF ]

domowa. Polubiłyśmy ją. W więzieniu znalazła się z powodu kłopotów ze swoimi
pracodawcami. Nie powiedziała dokładnie, co się stało, a ja nie chciałam się
dopytywać o szczegóły. Kiedy ktoś nie ma ochoty się zwierzać, najlepiej jest
pilnować własnego nosa. Bardzo chciałam zachować pogodę ducha i wciąż
żartowałam, że wysłano nas na wakacje. Nasza grupka próbowała zachować
optymizm, ale tylko częściowo udawało się nam ukryć strach i smutek. Naczelnikiem
więzienia była kobieta, która okazała nam wiele ciepła - twierdziła, że za to co
zrobiłyśmy, wcale nie zasłużyłyśmy na więzienie. Widać było, że przykrość sprawiał
jej fakt, że musi nas pilnować, ale przecież nie ona tutaj podejmowała decyzje.
224
Po obu stronach celi stały piętrowe prycze, ale nie miałyśmy ani poduszek, ani
koców. Poza łóżkami nie było ani jednego mebla, na którym mogłybyśmy położyć
swoje rzeczy czy ubrania. Pomieszczenie przesiąknięte było okropnym zapachem
męskiego potu - przez lata przetrzymywani byli tu mężczyzni, zanim zakład
przekształcono w więzienie dla kobiet. Zajęłam dolną pryczę - nie chciałam wspinać
się na górę z bolącymi plecami i Sarze przypadła górna. Położyłam się na brudnym
materacu i zaczęłam wpatrywać się w łóżko nade mną. Zauważyłam mnóstwo
małych papierowych kuleczek wciśniętych między listwy. Było ich około czterystu,
domyśliłam się, że w ten sposób poprzedni więzień odliczał dni do zakończenia kary.
Uznałam, że to dobry pomysł, ale nie miałam papieru, więc przesunęłam jedną kulę
na bok - jak na liczydle. Następnego dnia przesunęłam następną. Wszystko
wskazywało na to, że będę musiała ich przesunąć dużo, dużo więcej.
Warunki w więzieniu były ciężkie. Przez cały czas przebywałyśmy w naszej celi,
jedynym wyjątkiem był posiłek w innym pomieszczeniu, również pozbawionym
okien. Jedzenie było niejadalne - nie mogłam zmusić się, aby je przełknąć. Byłam
zbyt spięta i zdenerwowana, bardzo potrzebowałam także świeżego powietrza. Nie
podawano nam żadnych sztućców, więc trzeba było jeść palcami. Nie miałam także
kubka, ale Vicky pożyczyła mi swój. Prysznice i toalety znajdowały się na końcu
korytarza i chyba nigdy nie były czyszczone. Sara nie mogła pogodzić się z faktem,
że większość toalet nie ma drzwi. Ja nie potrafiłam zmusić się do skorzystania z nich,
tym bardziej że zauważyłam, jak korzystają z nich prostytutki i bałam się, że mogę
się od nich czymś zarazić. Raz dziennie pozwalano nam
225
wziąć prysznic i właśnie wtedy opróżniałam pęcherz, przez resztę dnia próbowałam
nad nim zapanować. Nie było to zbyt trudne, ponieważ piłam bardzo mało.
Skorzystanie z prysznica wymagało niezłej gimnastyki -należało wciąż przyciskać
kurek, by płynęła woda, a jednocześnie blokować samoczynnie otwierające się drzwi.
Po kilku próbach wymyśliłam skuteczną metodę: plecami opierałam się o kurek, a
stopą przytrzymywałam drzwi. Dzięki temu miałam wolne ręce i mogłam się umyć.
Strażniczki były wobec mnie i Sary miłe, ale gnębiły wszystkie inne kobiety nie
znające arabskiego. Ich ubrania przypominały wojskowe mundury, a wszystkie miały
bardzo wyzywający makijaż. Wciąż słychać było ich ostre, nieprzyjemne głosy, jak
kłóciły się między sobą bądz żartowały w agresywny sposób. Były zaskakująco
niezorganizowane - zebranie trzydziestu kobiet na apelu zajmowało im pół godziny.
Fakt, że jestem muzułmanką i znam arabski uznały za coś fascynującego. To nam
bardzo ułatwiło życie.
Pomieszczenia, w których nas przetrzymywano, były zbudowane z betonu, a ściany
pomalowano na biało, przez co nie było na czym skoncentrować uwagi. Nie było też
okien, byłyśmy całkowicie odcięte od światła słonecznego, dzwięków i zapachów
świata zewnętrznego. Mały ogródek, o którym nam opowiadano, okazał się jeszcze
jedną celą, w której normalny sufit zastąpiono wysoko zamontowaną metalową
kratownicą, przez którą można było spoglądać na bezchmurne niebo i zaczerpnąć
świeżego powietrza. Panujący skwar sprawiał jednak, iż  ogródek" bardziej
przypominał piekarnik.
Pewnego wieczoru odwiedził nas przedstawiciel ambasady brytyjskiej ze swoją żoną.
Zachowywał się bardzo sztucznie - wykonywał teatralne gesty dłońmi o delikat-
22Ó
nych, długich palcach, był też idealnie opalony. Polubiłam go jednak, gdyż stanowił
dla mnie połączenie ze światem, w którym kiedyś żyłam. Poprosił nas, byśmy
powiedziały, czy czegoś nie potrzebujemy. Najbardziej potrzebowałam powrotu do
domu i wpadnięcia w ramiona rodziny.
- Czy może nam pan dostarczyć pastę do zębów i ręcznik? - poprosiłam.
Czułam, że mam koszmarny oddech. Nasze kosmetyki wciąż znajdowały się w
samochodzie, ale nie chciałam, aby ktokolwiek szperał w naszym bagażu. Przyniósł
nam kilka miniaturowych past do zębów, takich, które są wyposażeniem pokoi
hotelowych oraz jeden mały szorstki ręcznik. Pomyślałam, że z pewnością jakaś
międzynarodowa konwencja wyznaczyła podstawowe wyposażenie dla więzniów,
nawet tych, którzy popełnili najgorsze zbrodnie i to bez względu na kraj, w którym
odbywają karę, ale nic nie powiedziałam. Byłam wdzięczna za każde udogodnienie,
poza tym nie chciałam robić złego wrażenia na pracownikach ambasady.
Następnego dnia zakuto nas w kajdanki, poprowadzono do furgonetki i
poinformowano, że staniemy przed oskarżycielem publicznym. Po raz kolejny
transportowano nas w takich warunkach, jak wozi się towar na targ. Znów
przyjechałyśmy na posterunek, na którym wcześniej spotkałyśmy potężnego,
brodatego mężczyznę odpowiedzialnego za przestrzeganie praw człowieka. Chciałam
się z nim spotkać i spełniono moją prośbę.
- Proszę posłuchać - zaczęłam, czując że nie mam zbyt wiele do stracenia. - Tam,
gdzie jesteśmy przetrzymywane, nie ma :>AC, poduszek ani świeżej wody dla
więzniów. Jeśli te warunki się nie poprawią, zgłoszę to do prasy. Kobiety tam
przebywające nie mają należytej opieki.
227
Wyglądał na zaskoczonego taką informacją, a po chwili się uśmiechnął. Zauważyłam,
że moja wypowiedz go poruszyła. Sprawiał wrażenie miłego człowieka i
pomyślałam, że może mnie wysłucha.
- Jest pani przemiłą osobą - powiedział czule. - Dla pani zajmę się tą sprawą.
Dzięki temu spotkaniu nabrałam nieco otuchy, ale zaraz potem znów załadowano nas
do furgonetki, by zawiezć do biura prokuratora. Przynajmniej niektórzy
przedstawiciele władzy nie uważali mnie za osobę z zimną krwią porywającą dzieci
dla niecnych celów. Jazda trwała w nieskończoność, ponieważ kierowca i strażnicy
co kilka kilometrów zatrzymywali się, żeby kupić wodę i melony. Nam nikt nic nie
zaproponował, ale przecież byłyśmy więzniarkami. W końcu przyjechaliśmy na
miejsce i okazało się, że czekają już na nas brytyjscy dziennikarze, łącznie z ekipą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •