[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kulturę i moralność. Genjusze i szaleńcy, te bliznięta tragiczne, wyraznie odczuwają zbliżenie się
okresu katastrof w historji ludzkości i przyjście Przeklętego , którego bronią jest rewolucja.
Miejsce dawnego, bogatego w doświadczenie, intelektu twórcy zastępuje dzika wola burzyciela.
Na pierwszy plan wysuwa się żądania instynktów niższych, co nadaje myśli charakter spekulacyjny
we wszystkich jej przejawach, a więc w polityce, ekonomji, nauce i sztuce. Ludzkość odbiega
daleko od duchowych zagadnień i dążeń. Historja ludzkości dowiodła, że powinniśmy zmienić
kierunek naszej myśli i zastosować twórczość w dziedzinie kwestyj moralno-duchowych. Prądy te
ujawniły się już przed wybuchem wojny światowej w 1914 roku. Lecz wówczas, jak zwykle w
takich okresach, zjawił się Ten, o którym mówi apostoł Jan w Apokalipsie, Ten, który się zjawiał
Chrystusowi na puszczy; Ten, z którym walczyli Buddha, Paspa, założyciel lamaizmu
współczesnego, i pierwsi chrześcijanie; obecność którego ze zgrozą i trwogą odczuwali Dante,
Michał Anioł, Leonardo da Vinci, Tasso, Goethe, Dostojewski. Ten Przeklęty jest już pośród
rzeszy ludzkiej i cofa fale kultury i duchowego postępu od Boga ku sobie. W ten sposób
Przeklęty rękami, zbroczonemi krwią rewolucji, wstrzymuje umysłowy i psychiczny bieg
ludzkości do świetlanej mety bóstwa. Sprawiedliwy i miłościwy Wielki Nieznany , antyteza i
wróg Przeklętego postawił przy progu naszego życia nie znającą gniewu i miłości Karmę. Robi
ona zimny porachunek naszych czynów, odmierza i waży. Karma podsumowuje wszystko, co
Przeklęty zasiał wśród ludzkości, a więc: głód, choroby, ruinę, śmierć kultury, sławy, honoru,
ducha, śmierć państw i ludów... Widzę, widzę już tę grozę, tę ponurą, szaloną zagładę świata i
ludzi...
Drzwi jurty nagle się rozwarły i w progu ukazał się sztywnie wyprostowany adjutant barona.
Czego chcesz? gniewnie krzyknął Ungern.
Ekscelencjo! Nasz wysunięty na północ patrol schwytał sześciu wywiadowców bolszewickich
w pobliżu granicy i przyprowadził ich do sztabu...
Baron zerwał się z posłania. Oczy jego miotały pioruny, a twarz drgała konwulsyjnie.
Postawić jeńców przed moją jurtą! rozkazał cichym, syczącym głosem. Idz!...
W tej chwili baron nie pamiętał o niczem: uduchowiona, natchniona mowa, przenikający do
serca głos wszystko to utonęło w bezmiernym gniewie, który, jak wicher, szalał w jego sercu.
Ungern nacisnął czapkę na głowę, schwycił swój nieodstępny taszur i wypadł z jurty.
Wyszedłem za nim. Przed jurtą stali jeńcy, otoczeni przez uzbrojonych kozaków, zziajanych daleką
i szybką jazdą.
Baron zatrzymał się przed czerwonymi żołnierzami i przez kilka minut wpatrywał się w ich
oczy, nie odrywając od nich wzroku. Na jego twarzy znać było ogromny wysiłek myśli i woli.
Wreszcie odszedł, usiadł na progu jurty, zdjął czapkę i, utkwiwszy oczy w ziemię, jął mocno trzeć
czoło. Nagle powstał i stanowczym krokiem zbliżył się do jeńców.
Stań więcej na lewo a ty na prawo... rozkazywał baron jeńcom, z lekka uderzając każdego
taszurem w prawe ramię. Dwóch przeszło na lewo, czterech na prawo.
Zrewidować ubranie tych dwóch! zakomenderował. To są komisarze sowieccy!
Zwracając się zaś do czterech wylęknionych jeńców, stojących na prawo, rzekł do nich:
A wy jesteście chłopami, zmobilizowanymi przez bolszewików.
Wedle rozkazu, ekscelencjo!... wrzasnęli jeńcy zupełnie nie podług dyscypliny bolszewickiej.
My nic ze swojej woli.
Idzcie do komendanta i powiedzcie mu, że przyjmuję was do oddziału tybetańskiego rzekł
spokojnie baron.
Ucieszeni bolszewicy natychmiast opuścili podwórze strasznego generała. Tymczasem u
dwóch pozostałych znaleziono w podszewce cholew pasporty politycznych komisarzy sowieckich.
Baron nachmurzył czoło i, powoli wymawiając każde słowo, rzucił w przestrzeń rozkaz:
Zatłuc ich kijami!
Poczem wszedł do jurty i usiadł, lecz po tem zajściu rozmowa już się nie wiązała. Pożegnałem
więc wkrótce generała i wyszedłem. Gdyśmy po obiedzie u moich gościnnych gospodarzy, na
którym było kilku ungernowskich oficerów, rozmawiali wesoło, jeden z obecnych trwożnie
podniósł głowę i szepnął ze strachem.
Gdzieś w pobliżu przejechał w tej chwili baron... Wszyscy umilkli, lecz po chwili rozmowa
potoczyła się dalej. Nagle tuż pod oknem ryknął samochód, poczem do pokoju wbiegł nastraszony
służący z okrzykiem:
Baron!...
Lecz Ungern stał już na progu. Bardzo uprzejmie powitał wszystkich i, zwracając się do
gospodarzy, prosił o pozwolenie zabrania mnie do siebie w nagłej sprawie. Dostrzegłem przerażenie
na twarzach niektórych moich nowych znajomych, lecz ja osobiście byłem spokojny, gdyż
rozumiałem już duszę krwawego generała . Zacząłem się ubierać i z przyzwyczajenia włożyłem
do kieszeni mego palta rewolwer.
Niech pan zostawi tę zabawkę! z uśmiechem zawołał baron. Tu panu już nic nie zagraża.
Zresztą hutuhtu z Narabanczi przepowiedział panu, że szczęście zawsze z nim będzie!
A tak! zgodziłem się. Lecz hutuhtu nie powiedział, co on uważa dla mnie za szczęście.
Może śmierć najlepszy odpoczynek po mojej włóczędze? Muszę się jednak przyznać, że wolę
jeszcze podróżować, byle żyć.
Wsiedliśmy do samochodu, którym kierował wyprostowany i sztywny, jak posąg, oficer bez
czapki.
W stronę radjostacji rozkazał baron.
Pomknęliśmy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]