[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bok, nasłuchując, czy przypadkiem nie woła go Salena.
Piękna kobieta prosiła, aby z nią został, a on zaniósł ją do
łóżka i zostawił. Nikt by w to nie uwierzył, a szczególnie
Imogena Moreton.
- Salena jest zbyt niewinna, aby rozumieć, o co prosiła -
szepnął do siebie.
Przypomniał sobie natychmiast, jak bardzo chciał ją
pocałować. Wyobraził sobie namiętny pocałunek Saleny i
mężczyzny, który ją pobił i zdradził. Rozwścieczyła go ta
myśl. Jeśli naprawdę zabiła tego człowieka, to zasłużył sobie
na to.
- Przeklęty łajdak! - mruknął. - Gdyby przypadkiem nie
był martwy, zabiłbym go osobiście!
ROZDZIAA 5
- Szach i mat!
Był to okrzyk triumfu. Salena klasnęła w dłonie i
zawołała:
- Wygrałam! Pierwszy raz wygrałam!
Książę ze zdumieniem wpatrywał się w szachownicę.
- Musiałem chyba się zdrzemnąć albo się zamyśliłem -
stwierdził - skoro udało ci się mnie zaskoczyć.
- Naprawdę wygrałam? - zapytała. - To nie była z twojej
strony uprzejmość?
- Oczywiście, że nie - odrzekł. - Lubię okazywać swą
wyższość, lubię więc wygrywać.
- Ale tym razem ci się nie udało!
- Niestety, wygrałaś całkowicie i bezapelacyjnie - zgodził
się Templecombe.
Zaśmiała się radośnie, wstała z krzesła i podeszła do okna,
by spojrzeć na ogród. Książę zauważył w jej wyglądzie i
zachowaniu niezwykłą zmianę.
Myślała chyba o tym samym, gdyż powiedziała:
- Jak tu cudownie. Kiedy patrzę na kwiaty i błękitne
morze, wprost nie wierzę we własne szczęście.
Zanim Templecombe zdążył odpowiedzieć, dodała innym
tonem:
- Wiesz, że jesteśmy tu już prawie trzy tygodnie? Trudno
było w to uwierzyć, jeszcze tak niedawno patrzyli z pokładu
 Afrodyty" na mijające ich łodzie arabskich rybaków, płynące
wolno, tak samo jak dwa tysiące lat temu. Salena patrzyła na
opromienione słońcem góry i na minarety, wyłaniające się zza
pałacu sułtana. Książę wskazał miejsce oddalone od miasta,
wśród gajów pomarańczowych i drzew oliwnych.
- Moja willa stoi właśnie tam - powiedział. - Myślę, że
uznasz ją za znacznie piękniejszą i wygodniejszą od pałacu
sułtana.
Spodziewała się czegoś wyjątkowego, podobnego do
książęcej willi w Monte Carlo. Tymczasem rezydencja
przypominała pałac. Zbudowana w stylu mauretańskim,
posiadała patia obrośnięte pnączami i wiele pokojów. Otaczał
ją niezwykle piękny ogród.
Książę wyjaśnił, że jego ojciec spędził ostatnie lata życia
w Tangerze. Kupił tę willę, przebudował ją i powiększył.
Choć ogród już wtedy był piękny, poświęcił mu mnóstwo
czasu i w rezultacie stworzył zeń najcudowniejsze miejsce w
całym Maroku.
Templecombe nie przyjeżdżał tu przez ostatnie dwa lata,
lecz wiedział, że willa znajduje się pod dobrą opieką. Wkrótce
po tym, jak odziedziczył tytuł, stary kustosz jego zamku
Combe zaniemógł i musiał udać się do lekarza: dowiedział się,
że jeśli chce jeszcze trochę pożyć, musi koniecznie zmienić
klimat na cieplejszy. Książę wysłał więc pana Warrena wraz z
żoną do Tangeru. Ich obowiązkiem było utrzymywanie willi i
ogrodu w odpowiednim stanie, i dbanie, aby w każdej chwili
była gotowa na przyjęcie gości. Gdyby nie towarzyszyła mu
Salena, książę, jak to miał w zwyczaju, zrobiłby Warrenom
niespodziankę. Tym razem jednak nie życzył sobie
improwizacji i ewentualnych niewygód, więc zatelegrafował
do nich, gdy tylko osiągnęli Gibraltar.
Jeden rzut oka na dom wystarczył. Książę już wiedział, że
nie musiał oznajmiać swego przybycia.
Zciany odświeżono, pokoje sprzątnięto i wywietrzono, w
ogrodzie kwitły kwiaty.
Już po kilku dniach obawy Saleny rozproszyły się.
Stawała się coraz bardziej podobna do promiennej, uroczej,
młodej dziewczyny, jaką zapewne musiała być przed ponurym
incydentem, który wydarzył się w Monte Carlo.
Po nocy, którą przepłakała na jego ramieniu, z łatwością
wyciągnął z niej całą historię. To, czego nie dopowiedziała,
wydawało się księciu oczywiste. Rozumiał zdumienie i
przerażenie dziewczyny. Nie znała przecież bywalców Monte
Carlo. Wywarło to na niej tym większe wrażenie, ponieważ
przedtem przebywała w szkole klasztornej. Z drugiej strony
każda osiemnastoletnia dziewczyna, nawet bardziej obyta,
byłaby wstrząśnięta podobnym traktowaniem.
Książę rozumiał, dlaczego Salena mogła przepłynąć tak
wielki dystans. Znajdowała się w szoku, wywołanym silnymi
emocjami. To samo zdarzało się mężczyznom: w
wyjątkowych sytuacjach byli w stanie dokonywać
niezwykłych czynów.
Naturalnie, potem musiało nastąpić załamanie psychiczne
i fizyczne.
Książę rozumiał, że trzeba dużo czasu, aby Salena wróciła
do zdrowia i zapomniała o koszmarze. Obecna sytuacja była
wręcz wymarzona: willa, on jako jedyny towarzysz i cicho
stąpająca, marokańska służba, która pod rządami pani Warren
umiała stać się prawie niewidzialna.
Przypomina to zaczarowaną wyspę, pomyślał książę. To,
co romantyczne w teorii, w praktyce często bywa nudne.
Jednakże w towarzystwie Saleny nie można było się nudzić. Z
każdym dniem interesowała księcia coraz bardziej.
Opowiedziała już wszystko, co zdarzyło się po jej przyjezdzie
do Monte Carlo, i o ostrzeżeniach zakonnic. Wspomniała
nawet, że myślała, iż stacja będzie wyglądała groznie i
dziwacznie.
Nie wyjawiła jedynie dwóch rzeczy: tożsamości swojej i
mężczyzny, który wziął z nią fikcyjny ślub.
To i tak było dużo. Gdyby wyjawiła udział ojca w tej
sprawie i opowiedziała, jak haniebnie ją sprzedał rosyjskiemu
arystokracie, okazałaby brak lojalności.
Wszak książę i lord Cardenham znali się, może nawet
łączyła ich pewna zażyłość. Templecombe, gdyby tylko
zechciał, mógł skompromitować jej ojca w towarzystwie.
- Nigdy nie może się dowiedzieć, kim jestem - powtarzała
sobie Salena.
Wyjawienie imienia mężczyzny, który pobił ją tak
brutalnie, też mogłoby zdradzić tożsamość ojca.
Mama prosiła, abym opiekowała się ojcem, pomyślała. On
nie może się dowiedzieć, że żyję i że... zaprzyjazniłam się z
księciem Templecombe.
Nie myślała, co będzie, gdy księciu znudzi się jej
towarzystwo. Stawał się dla niej coraz ważniejszy i nie umiała
wyobrazić sobie przyszłości bez niego. Wciąż jednak bała się
mężczyzn. Chciała zapomnieć o przeszłości i cieszyć się
pobytem w tym uroczym miejscu. Co noc modląc się
dziękowała Bogu za zesłanie  Afrodyty" i za ratunek. Jednak
strach przed mężczyznami pozostał. Wolała nie spacerować
po Medynie, gdzie w kramach marokańscy kupcy sprzedawali
różne wyroby.
Chciała oglądać rzeczy, ale nie ludzi. Bała się wszystkich
poza księciem.
Rozumiał to i cieszył się, że nie musi chodzić z nią
wąskimi, zatłoczonymi ulicami. Nie cierpiał kupowania taniej
biżuterii, garnków, przypraw i dywanów, których nie
potrzebował, Ostatnio zaprosił do willi pewną ślicznotkę,
poprzedniczkę Imogeny. Tamta chciała mieć wszystko, co
tylko zobaczyła. Było to nawet dość zabawne, lecz książę nie
miał ochoty przeżywać tego jeszcze raz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •