[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ugrzęzną w bagnie, a do twierdzy Capo Dimonte prowadzi tylko jedna droga. Właśnie nią teraz
jechałem i nie miałem zamiaru dać im się dogonić.
Tylko że jeśli ich tam za sobą przyprowadzę, to będą wiedzieli, kto ukradł ich pojazd i wkrótce
wrócą z bombami z gazem. Niedobrze. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem, że są bliżej, ale gdy
dotarli do stóp pagórka, zwolnili do mojej szybkości. Przejechałem szczyt i znowu nabrałem
szybkości. Wraz z nią wzmogły się też wstrząsy. Miałem nadzieję, że zbudowno ten pojazd tak, żeby
to wytrzymał. Przede mną wyłoniło się skrzyżowanie dróg. Do Capo Dimonte musiałbym skręcić w
lewo. Skręciłem w prawo. Nie miałem pojęcia, co to za droga, więc pozostało mi jedynie jechać
dalej i trzymać kciuki.
Musiałem coś wymyślić i to szybko. Nawet jeśli uda mi się przez cały dzień trzymać ich daleko
za sobą, to w końcu wyczerpią mi się baterie i będzie po mnie. Pomyśl, Jim, wysil psiakrew te swoje
szare komórki!
Sposobność nadarzyła się przy następnym zakręcie. Odchodziła stamtąd podmokła polna droga
prowadząca do strumyka. I wtedy wpadł mi do głowy ten pomysł, który jak wszystkie genialne
pomysły pojawił się przed moimi oczami od razu w najdrobniejszych szczegółach.
Bez wahania skręciłem kierownicę i stoczyłem się na łąkę. Czując jak koła grzęzną w miękkiej
ziemi, zwolniłem. Jeśli tu ugrzęznę to koniec. Albo przynajmniej koniec mojego prawa własności do
tego rzęcha, które to prawo bardzo chciałem jeszcze przez jakiś czas utrzymać. Dawaj dalej, Jim, ale
ostrożnie.
Toczyłem się do przodu jak najwolniej, na najniższym biegu, aż przednimi kołami wjechałem do
strumyka. Gdy tylko się zatrzymałem, zaczęły zapadać się w błoto. Ostrożnie wycofałem się, patrząc
przez ramię do tyłu i starając się jechać po koleinach, które zrobiłem wjeżdżając tu. Wycofywałem
się w ten sposób, aż znowu wjechałem na ubitą drogę. Przekładając biegi pozwoliłem sobie na
szybki rzut oka na efekt moich zabiegów. Doskonały! Koleiny prowadziły prosto w kierunku wody i
ginęły w strumyku.
Na drodze za sobą usłyszałem niezbyt odległy gwizd. Przyśpieszyłem na zakręcie i już byłem
ukryty za drzewami. Wtedy zdjąłem nogę z gazu, wyłączyłem silnik, zaciągnąłem hamulec i
zeskoczyłem na ziemię.
Teraz następna część rozgrywki. Musiałem ich przekonać, żeby pojechali po zostawionych
przeze mnie śladach. Jeśli nie uwierzą, to marny mój los, ale trzeba było podjąć to ryzyko.
Biegnąc zdjąłem kurtkę, przekręciłem ją na drugą stronę i zarzuciłem luzno na ramiona. Rękawy
związałem z przodu i przykucnąłem, żeby podwinąć nogawki. Nieszczególny to kamuflaż, ale musiał
wystarczyć. Miałem nadzieję, że kierowcy nie przyjrzeli mi się dokładnie, jeśli w ogóle mnie
widzieli.
Stanąłem koło miejsca, gdzie przedtem skręciłem w pole, i zostało mi akurat tyle czasu, że gdy
na zakręcie pojawił się pierwszy pseudoparowiec, zdążyłem ubrudzić sobie twarz ziemią. Widząc,
jak wychodzę na drogę, wskazując ręką kierunek, zwolnili.
- Tam pojechał! - krzyknąłem.
Kierowca i strzelec spojrzeli na pole i pozostawione przeze mnie ślady. Zatrzymali się.
- Wjechał prosto w wodę i pojechał dali, bez pola. To wasz kumpel?
Nadeszła rozstrzygająca chwila. Rozciągała się w nieskończoność, kiedy powoli nadjechał
drugi pojazd, zwolnił i zatrzymał się. Co będzie, jeśli zaczną mnie przesłuchiwać albo dokładnie mi
się przyjrzą? Chciałem uciec, ale gdybym się ruszył, straciłbym wszystko.
- Za nim! - krzyknął któryś z nich i kierowca pierwszego wozu skręcił na pole. Drugi podążył za
nim.
Przemknąłem szybko pod ukrycie drzew i oglądałem wszystko z dużym zainteresowaniem. To
było piękne. Tak, byłem z siebie dumny, nie wstydzę się do tego przyznać. Gdy malarz stworzy
prawdziwe arcydzieło i zdaje sobie z tego sprawę, to nie próbuje zmniejszyć wagi tego faktu przez
fałszywą skromność.
A to było arcydzieło. Pierwszy samochód z klekotem wtoczył się na pole, podskakując w górę i
w dół na kępach sitowia, i z pluskiem wpadł do wody. Jechał tak szybko, że zanim zdążył zwolnić,
tylne koła wpadły już do strumyka. I zaczął powoli tonąć w miękkim mule. Zanim się zatrzymał, koła
zapadły się już do połowy.
Rozległy się krzyki i przekleństwa, a co najlepsze, ktoś wyciągnął łańcuch i połączył nim oba
samochody. Cudownie. Koła drugiego pojazdu zaczęły buksować i grzęznąć w podmokłym polu, aż
ten zapadł się po osie. Z uznaniem zaklaskałem i ruszyłem z powrotem do mojego samochodu.
Wiem, że nie powinienem był tego zrobić, ale są takie chwile, że człowiek nie może oprzeć się
chęci popisania się.
Usiadłem za kierownicą, zapiąłem pas, włączyłem silnik i ostrożnie zawróciłem. Dodałem gazu
i z powrotem wjechałem na drogę.
Mijając rozjazd, z całej siły pociągnąłem sznur gwizdka.
Rozlej się głośny świst i wszyscy zwrócili głowy w moim kierunku. Pomachałem im i
uśmiechnąłem się. Za chwilę przy drodze ukazały się drzewa i ten cudowny widok zniknął mi z oczu.
28
To była jazda zwycięstwa. Zmiałem się głośno, śpiewałem i z radością ciągałem za gwizdek.
Kiedy pierwszy entuzjazm minął, przesunąłem królową na szachownicy w mojej wyobrazni i
zastanowiłem się, jaki będzie mój kolejny ruch. Syk pary i klekot maszyny rozpraszały mnie, wiec
przyjrzałem się kontrolkom i znalazłem pokrętło wyłączające efekty specjalne. Woda gotowała się na
zawołanie, a pozostałe dzwięki były po prostu nagrane. Powyłączałem wszystko i w ciszy
pojechałem do twierdzy Capo Dimonte. Gdy tam dotarłem, było już pózno po południu i do tego
czasu miałem obmyślony cały plan.
Kiedy pokonałem ostatni zakręt i wjeżdżałem na groblę, znowu włączyłem wszystkie efekty.
Toczyłem się powoli, dobrze widoczny dla strażników. Na długo zanim dojechałem, unieśli już
częściowo zreperowany most i gdy stanąłem przed nim, przyglądali mi się podejrzliwie.
- Nie strzelać! Jestem przyjacielem! - krzyknąłem. - Człowiek waszej armii i bliski
współpracownik Capo Dimonte. Wysłać po niego szybko, bo wiem, że chce zobaczyć swój nowy
pojazd parowy.
I rzeczywiście chciał. Gdy tylko opuszczono most, szybko przez niego przeszedł i spojrzał na
mnie.
- Skąd to masz? - zapytał.
- Ukradłem. Wsiadaj, to pokażę ci kilka ciekawych rzeczy.
- Gdzie gaz usypiający? - zapytał wdrapując się po szczeblach.
- Odpuściłem go sobie. Mając ten pojazd obmyśliłem jeszcze lepszy i pewniejszy plan. To nie
jest zwykły pojazd parowy, jak pewnie zauważyłeś. To nowy i ulepszony model z kilkoma
interesującymi dodatkami, które na pewno cię zainteresują.
- Ty idioto! O czym ty mówisz? - złapał za rękojeść miecza. Ależ miał temperamencik!
- Pokażę ci, Wasza Capowska Mość, bo jeden pokaz mówi więcej niż tysiąc słów.
Proponowałbym też, żebyś tu usiadł i zapiął ten pas jak ja. Gwarantuję, że to, co zobaczysz, zrobi na
tobie wrażenie.
Jeśli jeszcze nie do końca połknął haczyk, to był co najmniej ciekawy. Zapiął pas i tyłem
zjechaliśmy z grobli na brzeg. Toczyliśmy się wolno, wydając dostojne brzęczenie i sapanie.
Zatrzymałem samochód i zwróciłem się do Capo.
- Co myślisz o prędkości tego pojazdu?
- Prędkości? Masz na myśli, jak szybko może to jechać? Zwietny dowcip, masz jeszcze lepsze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]