[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mogę. Zamelduję, że chcę pomóc w poszukiwaniach. Powinni się zgodzić.
Zgodzili się i w ciągu dziesięciu minut podskakiwaliśmy po zlodowaciałym polu w
elektrycznym i zaopatrzonym w płozy urządzeniu, służącym do wytrząsania z człowieka
flaków. W tym czymś nie było foteli, ogrzewania i hermetyzacji kabiny. Ci ludzie naprawdę
przesadzali w samoumartwianiu się. Pod pachą dzierżyłem metalową rurę, między nogami
miałem skrzynkę z narzędziami, a obydwoma rękami trzymałem się metalowej rury
obciągniętej brezentem, a udającej siedzenie, aby nie rozbić sobie głowy o boki i dach
skaczącego pojazdu.
- Jak blisko ogrodzenia możesz podjechać?
- Jak blisko zechcesz. Nie mamy dróg czy oznaczonych tras. Poruszamy się na
radiolatarnie kierunkowe, a trasa zależy od wyboru kierunku.
- Pierwsza dobra wiadomość. Słuchaj, wysadz mnie przy ogrodzeniu i pojedz dalej,
tylko zapamiętaj miejsce. Wróć po godzinie. Jeśli usłyszysz coś, ale dostrzeżesz zamieszanie,
jedz do szkoły.
- Dobrze, będę miał czas zażyć truciznę.
- Smacznego, tylko nie śpiesz się za bardzo. Zrób to jedynie wtedy, gdy faktycznie
mnie złapią. Może być zamieszanie, ale to wcale nie będzie jeszcze równoważne z tym, że
mnie mają.
Po obu stronach drogi pojawiły się niewyrazne kształty, po czym z boku wyskoczyło
ogrodzenie, wzdłuż którego Hanasu jechał z zacięciem kierowcy rajdowego.
- Wysiadam! - wrzasnąłem, gdy w oddali zamajaczyła brama. - Zapamiętaj czas i do
zobaczenia.
Wyturlałem się z całym ekwipunkiem, zanim dobrze zwolnił i znalazłem się w
centrum miniaturowej śnieżycy. Wyjąłem ze skrzynki detektor i zbliżyłem się do ogrodzenia.
Nic. %7ładnego alarmu. Przecięcie płotu było zadaniem dla średnio ruchliwego
paralityka. Zrobiłem to jedną ręką i z zamkniętymi oczami, i to dosłownie! Przepchnąłem
przez otwór siebie i rurę i załatałem dziurę. Zadowolony założyłem narty i ruszyłem w
ciemność. Sypiący śnieg zacierał moje ślady, tak że miałem wszelkie powody do
zadowolenia.
Odnalezienie okrętu nie było żadnym problemem: wszystko wokoło spowijał mrok,
kadłub zaś był zalany światłem reflektorów.
Wokół kręciły się maszyny obsługiwane przez ubranych w kombinezony techników.
Trzymając się cienia, zastanawiałem się, jak, do cholery, mam tam podejść i
przymocować mój drobiazg nie wywołując alarmu.
16
Problem ten miał tylko jedno rozwiązanie: musiałem wyglądać tak jak ci, którzy się
kręcili przy statku. Mówiąc krótko, potrzebowałem kombinezonu technika. Tak więc
musiałem któregoś z nich rozebrać.
Znalezienie ciemnego kąta za jakimiś beczkami, żeby złożyć bagaże nie było
problemem, ale postaranie się o kombinezon to zupełnie inna sprawa. Krążyłem w ciemności
w tę i z powrotem, bez żadnych rezultatów. Aazili parami lub w większych grupach. Czas
uciekał i godzina, jaką dałem Hanasu, dawno minęła.
Moja cierpliwość topniała, rozważałem jeden samobójczy plan po drugim, gdy w
końcu któregoś ruszyło. Zlazł z dzwigu i ruszył ku budynkom. Oczywiście dokładnie po
przeciwnej stronie, niż byłem, ale to już drobiazg. Zobaczyłem, jak wchodzi w drzwi
oznaczone  Benjo" i ruszyłem tam, wykorzystując każdą możliwą osłonę.
Będąc zwolennikiem określonych praw osobistych, poczekałem przy wyjściu, aż
załatwi interes z muszlą klozetową, po czym go rąbnąłem. Było to o tyle łatwiejsze, że ręce
nadal miał zajęte przy rozporku i guzikach; najprawdopodobniej nawet nie wiedział, co się
zdarzyło. Ja wiedziałem. Kant prawej dłoni bolał mnie jeszcze przez pół godziny. Rozebrałem
go starannie, związałem jakimś drutem i zakneblowałem, zamykając w jednej z kabin. Nie
powinien zostać znaleziony przed odlotem.
Jego kombinezon był lekko przyciasny, ale i tak nikt tu nie zwracał uwagi na
elegancję, a ochronny kask twarzowo zakrywał mi fizjonomię.
Zabrałem, co moje, i ruszyłem wolno ku statkowi. Właśnie ten wolny marsz był [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •