[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pete naprawdę nie wiedział, w którą stronę się zwrócić. Zaczął gorączkowo analizować
sytuację. Pomarańczowe korki, które znalazł na drodze, wykorzystywane były jako pływaki
przy rybackich sieciach, utrzymujące je tuż pod powierzchnią wody. Może Jupe znajdował się
w samochodzie jakiegoś amatora ryb, który wybierał się właśnie na połów swoją łódką? W
takim razie należałoby najpierw przeszukać pomosty i pirsy.
Pedałując powoli, zaczął przemierzać okrążający cały port deptak dla pieszych.
Zobaczył maleńki znak zapytania, wypisany białą kredą na stojącym obok chodnika
telefonicznym słupie. Słup usytuowany był w miejscu, w którym prowadzący od autostrady
podjazd skręcał na parking przeznaczony dla klientów oddzielnego, handlowego pirsu, obok
którego wznosiły się budynki mieszczące magazyny i biura. Pete podjechał do stojaków, i
przymocowawszy swój rower łańcuszkiem z kłódką, ruszył na piechotę w stronę parkingu.
Ostatni biały znak zapytania znajdował się na kole poobijanej, białej furgonetki z
numerami stanu Kalifornia, zaczynającymi się od liczby  56 . Furgonetki należącej do
osobników, którzy atakowali Boba i jego ojca, aby zabrać im zdjęcia!
Pete rozejrzał się uważnie. Jedynym miejscem nadającym się na schowek mógł być
któryś z budynków stojących na samym pirsie.
Nie tracąc ani chwili, Pete popędził przez parking w kierunku pirsu. Znalazłszy się
tam, dokładnie obejrzał wszystkie budynki. Znajdowały się w nich magazyny i składy
przeznaczone dla zawodowych rybaków. Wszędzie widać było piramidy beczek, stosy sieci i
zwoje lin. Nie było jednak żadnych ludzi. Minęło już południe i większość robotników
pojechała na weekend. Pete zaczął wodzić wzrokiem po brudnych oknach w nadziei, że
znajdzie jakiś ślad obecności Jupe'a. Przyglądał się ścianom i pozamykanym drzwiom,
szukając na nich białego znaku zapytania. Nie znalazł nic.
Na samym końcu pirsu, tuż za ostatnim budynkiem, stał na cumach jednomasztowy
trawler, z którego zwisały rozpięte na bomie sieci. Z pomarańczowymi, korkowymi
pływakami!
Coś poruszyło się nagle w cieniu, między wysokimi na dwa piętra ścianami ostatnich
dwóch budynków. I znowu. Jakaś skradająca się, skulona przy ziemi postać.
Pete podszedł bliżej. Ktoś przycupnął pod samym murem, tak jakby chciał się przed
kimś ukryć. Na dzwięk korków Pete'a odwrócił się.
- Pete!
- Bob!
Dwaj detektywi podbiegli do siebie.
- Bob, co ty tu robisz? - zapytał szeptem Pete. - Miałeś przecież śledzić Sama
Ragnarsona.
- I tak zrobiłem. Zledziłem go aż do tego miejsca. Wszedł na chwilę do tego tutaj,
ostatniego budynku, ale był w środku tylko przez moment. A potem wrócił do swojej łódki i
wypłynął z portu! Nie mogłem przecież rzucić się do wody i popłynąć za nim - wyjaśnił Bob.
- A ty, co ty tu robisz? Gdzie jest Jupe?
Pete opowiedział szybko o swej wizycie u pani Manning, o zniknięciu Jupitera i
pozostawionych przez niego śladach.
- Jestem pewien, że on wpadł w jakieś kłopoty - zakończył. - Bo w przeciwnym razie
zostawiłby wyrazne znaki na wszystkich telefonicznych słupach.
Bob kiwnął głową.
- On musi być gdzieś tu blisko. Tylko gdzie?
Obaj chłopcy w milczeniu popatrzyli na rząd stojących cicho na skraju portu
budynków. Wszystko wskazywało na to, że tak zazwyczaj zaradny i dzielny Pierwszy
Detektyw po prostu wyparował!
ROZDZIAA 20
UWIZIONY!
Jupiter spojrzał ze złością na stojących przed nim dwóch zamaskowanych mężczyzn.
Siedział przywiązany do zwykłego krzesła w maleńkim pokoiku na piętrze, do którego
światło wpadało przez jedyne, wysoko umieszczone okno. Gdzieś z dołu dochodził go szum
fal bijących o falochrony i zapach ryb i smoły.
- Proponuję, żebyście mnie uwolnili, bo inaczej czekają was poważne kłopoty -
powiedział groznym tonem Pierwszy Detektyw.
- Chłoptaś ma gębę nie od parady - zarechotał w odpowiedzi wyższy z mężczyzn w
brązowych narciarskich goglach.
- Co za wścibskie dzieciuchy węszące tam, gdzie ich nie posieli - zawtórował mu
niższy, z wytatuowaną na przedramieniu rusałką.
- Możecie być pewni, moi partnerzy mnie odnajdą - ostrzegł Jupiter. - Sprowadzą
policję, Porywanie dzieci to poważna sprawa.
- Słyszysz, Walt, jaki z niego gaduła? - zaśmiał się znowu wyższy.
- Jeżeli chcesz zobaczyć się jeszcze z twoimi kolesiami, chłopczyku - odezwał się ten
z tatuażem - to lepiej powiedz, gdzie są wszystkie zdjęcia, które tam zrobiliście.
- Obawiam się, ze spózniliście się o jeden dzień - odparł poirytowanym tonem Jupiter.
- Pan Andrews wydrukował te zdjęcia we wczorajszej gazecie.
- Ted, chciałbyś mieć tyle sadła, co on? - zaszydził Walt. - Uważaj, żebyś sam się nie
spóznił o jeden cały dzień. Mamy na myśli całkiem inne zdjęcia.
Ted pochylił się groznie nad siedzącym Jupiterem.
- Chcemy mieć wszystkie pozostałe obrazki, grubasie. I to już!
- Co wy i ten Sam Ragnarson właściwie robicie na Skale Rozbitków? - zapytał Jupiter.
- Szmuglujecie coś?
- Kto to jest Sam Ragnarson?
- Skąd wiesz, że mamy na tej skale coś do roboty?
- Omijamy tę wyspę z daleka.
- Zbyt niebezpieczna, zgadza się, Ted?
- Jasne.
- Widzieliśmy was tam wczoraj w nocy! - zablefował Jupiter.
Dwaj mężczyzni w milczeniu spojrzeli na swego więznia. Panującą w małym pokoiku
ciszę zakłócał tylko głośniejszy teraz szum oceanu bijącego o falochrony.
- Czasami dzieciaki robią się takie sprytne, że nie wychodzi im to na dobre. Wiesz, co
mam na myśli, Ted?
- O wiele za sprytne - potwierdził ten wyższy.
- Ktoś mógłby je znalezć w którymś z basenów portowych.
- Jeżeli w ogóle zostałyby znalezione.
Jupiter przełknął ślinę. Nie drgnął jednak nawet żaden muskuł jego twarzy.
- Nie zastraszycie mnie - powiedział spokojnym głosem. - Nie możecie sobie
pozwolić na zrobienie mi najmniejszej krzywdy, dopóki nie dostaniecie tych zdjęć!
- Nie bądz tego zbyt pewien, chłopcze - warknął Walt.
- Jest was trzech - powiedział Ted. - Jeżeli dwaj pozostali znajdą twoje ciało
pływające w basenie portowym, ich starzy nie będą zwlekać z dostarczeniem nam tych
obrazków. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •