[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niezupełnym czarodzieju.
Rewolwerowiec nie był człowiekiem, który rozpamiętywałby przeszłość; tyl-
ko mglista wizja przyszłości oraz zaangażowanie emocjonalne sprawiły, iż nie
68
stał się osobnikiem bez wyobrazni, tępakiem. Dlatego obecny bieg jego myśli ra-
czej go zdziwił. Każde imię przywoływało kolejne Cuthberta, Paula, starego
Jonasa; i Susan, uroczą dziewczynę w oknie.
Miłości, o beztroska miłości
Patrzcie, co sprawiła beztroska miłość.
Rewolwerowiec roześmiał się ubawiony. Jestem ostatnim z tego zielonego
świata ciepłych odcieni . Mimo całej swojej nostalgii nie roztkliwiał się nad sobą.
Zwiat poszedł nieubłaganie naprzód, lecz jego nogi były ciągle silne, a człowiek
w czerni znajdował się bliżej. Rewolwerowiec zasnął.
* * *
Kiedy się obudził, było prawie ciemno. Chłopiec zniknął.
Rewolwerowiec wstał, słysząc, jak trzeszczą mu stawy, i podszedł do drzwi
stajni, w ciemności, na werandzie zajazdu tańczył mały płomyk. Ruszył w jego
stronę, rzucając długi czarny cień, sunący w ochrowym świetle zachodu.
Jake siedział przy lampie naftowej.
Nafta była w beczce powiedział ale bałem się zapalić ją w domu.
Wszystko jest takie suche. . .
Dobrze zrobiłeś.
Rewolwerowiec usiadł, nie myśląc o stuletnim pyle, który uniósł się wokół
jego pośladków. Płomień lampy ocieniał delikatnymi półtonami twarz chłopca.
Wyjął woreczek z tytoniem i skręcił sobie papierosa.
Musimy porozmawiać oznajmił.
Jake pokiwał głową.
Wiesz chyba, że ścigam człowieka, którego widziałeś.
Masz zamiar go zabić?
Nie wiem. Muszę się od niego czegoś dowiedzieć. Być może będę musiał
nakłonić go, żeby zabrał mnie w pewne miejsce.
Dokąd?
Znalezć Wieżę. Rewolwerowiec przytrzymał papieros nad kloszem lam-
py i zaciągnął się; dym uleciał wraz ze zrywającą się nocną bryzą. Jake przyglądał
mu się. Na jego twarzy nie widać było strachu ani ciekawości; na pewno nie wi-
dać było entuzjazmu. W związku z tym wyruszam jutro w dalszą drogę
podjął po chwili rewolwerowiec. Będziesz musiał pójść ze mną. Ile zostało
tego mięsa?
Tylko trochę.
69
Kukurydzy?
Mało.
Rewolwerowiec pokiwał głową.
Jest tu jakaś piwnica?
Tak. Jake wlepił w niego wzrok. yrenice jego oczu urosły do wielkich,
kruchych rozmiarów. Pociąga się za kółko w podłodze, ale ja tam nie zejdę.
Boję się, że pęknie drabina i nie zdołam wspiąć się z powrotem, i brzydko tam
pachnie. To jedyne miejsce, w którym czuć jakiś zapach.
Wstaniemy wcześnie i zobaczymy, czy nie ma tam czegoś, co warto by
zabrać, a potem spadamy stąd.
Dobrze zgodził się chłopiec. Cieszę się, że nie zabiłem cię, kiedy
spałeś dodał po chwili. Mam widły i namyślałem się, czy przypadkiem tego
nie zrobić. Ale nie zrobiłem tego i teraz nie będę się bał, idąc spać.
Czego miałbyś się bać?
Chłopiec posłał mu posępne spojrzenie.
Duchów. Albo tego, że on tu wróci.
Człowiek w czerni? zapytał rewolwerowiec.
Tak. To zły człowiek?
To zależy, po której jesteś stronie odparł obojętnym tonem rewolwero-
wiec, po czym wstał i rzucił papierosa na ziemię. Idę spać.
Chłopiec spojrzał na niego nieśmiało.
Czy mogę spać razem z tobą w stajni? zapytał.
Oczywiście.
Rewolwerowiec zatrzymał się na schodku i spojrzał w górę. Chłopiec stanął
obok niego. Na niebie widać było Gwiazdę Polarną i Marsa. Rewolwerowiec miał
wrażenie, że jeśli zamknie teraz oczy, usłyszy kumkanie pierwszych wiosennych
żab (i być może ospały stukot piłek, przy którego akompaniamencie odziane tyl-
ko w koszule damy ze Wschodniego Skrzydła grały w zapadającym zmierzchu
w Krokieta), że poczuje zielony, prawie letni zapach dworskich łąk po pierwszym
koszeniu, że dostrzeże Aileen, wychodzącą zza żywopłotu.
Takie dumanie o przyszłości nie było w jego stylu.
Odwrócił się i podniósł lampę.
Chodzmy spać powiedział i ruszyli razem do stajni.
* * *
Nazajutrz rano przeszukał piwnicę.
70
Jake miał rację; pachniała nieładnie. Dobiegał z niej wilgotny, bagnisty odór,
od którego zrobiło mu się niedobrze i zakręciło lekko w głowie po aseptycznej
bezwonnej pustyni i stajni. Odór kapusty, rzepy i kompletnie przegniłych ziem-
niaków z długimi ślepymi oczkami. Drabina wydawała się jednak całkiem solidna
i zszedł po niej na dół.
Pod nogami miał klepisko, głową dotykał niemal belek sufitu. Tu na dole żyły
pająki niepokojąco duże, z cętkowanymi szarymi odwłokami. Wiele z nich
uległo mutacji; niektóre miały oczy na szypułkach, inne nawet po szesnaście nóg.
Rewolwerowiec rozejrzał się, czekając, aż oczy przywykną do mroku.
Wszystko w porządku? zawołał nerwowo Jake.
Tak. Rewolwerowiec spojrzał w róg piwnicy. Są tutaj puszki. Pocze-
kaj.
Podszedł ostrożnie do starej skrzynki z odsuniętym bokiem i zajrzał do środka,
w puszkach były warzywa zielona i żółta fasolka, a w trzech wołowina.
Nabrał ich, ile zdołał, po czym wspiął się do połowy drabiny i podał Jake owi,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]