[ Pobierz całość w formacie PDF ]
47
za stracony czas i wsadz mnie na szybki statek lecący do miejsca, gdzie jest mój warsztat.
Karuzela zaczęła się kręcić. Dziesiątki razy Pah-Chi-Luh przewracał całą bibliotekę
prawniczą Sztabu na Plutonie i znajdował jakąś drobną, a istotną zmianę któregoś zarzą-
dzenia tylko po to, żeby od L'payra dowiedzieć się, iż najnowsza interpretacja Rady
Najwyższej całkiem oczyszcza go z zarzutów. Mogę osobiście zaręczyć, że Gtetanie chyba
znają na pamięć całą historię prawa.
- Ale przyznajesz się do tego, że osobiście sprzedałeś pornografię Ziemianinowi,
Osborne'owi Blatchowi? - ryknął w końcu zrozpaczony kapral gwiezdny.
- Pornografię, pornografię - zadumał się L'payr. - To można zdefiniować jako
rozbudzanie lubieżności, fałszywie podniecającą obsceniczność. Czy tak?
- Oczywiście!
- Hm, pozwolisz, kapralu, że zadam ci pytanie. Widziałeś te zdjęcia. Czy wydały ci się
lubieżne albo podniecające?
- Jasne, że nie. Ale ja akurat nie jestem gtetańskim ameboidem.
- A Osborne Blatch jest? - skontrował spokojnie L'payr.
Sądzę, że kapral Pah-Chi-Luh mógł dojść do jakiegoś sensownego rozwiązania tego
dylematu, gdyby akurat nie przybyła delegacja z planety Gtet na specjalnie wysianym po
nią statku patrolowym. Teraz musiał stawić czoła sześciu następnym niesamowicie
wymownym ameboidom, wśród których były też najbystrzejsze umysły prawnicze ich ro-
dzinnej planety. Policja na planecie Rugh VI nie raz miała do czynienia z L'payrem w
gtetańskich sądach. Dlatego woleli nie ryzykować i przysłali najlepszych swoich przedsta-
wicieli.
L'payr nie mógł przewyższyć ich liczbą, ale pamiętaj, Hoy, że był gotowy na taką
ewentualność, od kiedy opuścił Ziemię. A do maksymalnego wysiłku pobudzał jego prze-
biegły intelekt fakt, że tylko o jego życie tu chodziło. Gdyby pozwolił współameboidom
znów położyć na siebie nibynóżkę, byłby już martwym jednokomórkowcem.
Kapral Pah-Chi-Luh dopiero teraz zaczął rozumieć, jak ciężki może być los policjanta.
Chodził tam i z powrotem, od więznia do prawników, przedzierając się przez trzęsawisko
opinii, wpadając w otchłanie zawiłości.
Delegacja uparła się, że nie powróci do domu z pustymi nibynóżkami. Aby osiągnąć
sukces, musieli uprawomocnić obecny areszt, co dałoby im prawo - jako stronie uprzednio
poszkodowanej - do powtórzenia ich żądań kary dla L'pay-ra. L'payr ze swej strony tak
samo uparł się, że udowodni bezprawny charakter ujęcia go przez Patrol, ponieważ wtedy
nie tylko postawiłby nasz oddział w niewygodnej sytuacji, ale w dodatku, nie podlegając
odtąd ekstradycji, miałby prawo do ochrony ze strony współobywateli.
Znużony, zachrypnięty Pah-Chi-Luh w końcu dowlókł się na drżących mackach do pokoju
delegacji i niemal ze łzami w oczach poinformował ich, że po starannym rozważeniu wszystkich
argumentów, doszedł do przekonania o niewinności L'payra. Jeśli wziąć pod uwagę możliwość
przestępstwa w czasie jego pobytu na Ziemi.
- Nonsens - usłyszał w odpowiedzi od rzecznika delegacji. - Przestępstwo zostało popełnione.
Autentyczna, niekwestionowana pornografia była sprzedawana i rozpowszechniana na tej planecie.
Przestępstwo musiało zostać popełnione.
Pah-Chi-Luh, mocno nieszczęśliwy, wrócił do L'payra i spytał, co on na to. Czy nie wydaje mu się,
błagał go, że wszystkie konieczne składniki przestępstwa w tym przypadku wystąpiły? Jakiegokolwiek
przestępstwa?
- To prawda - rzekł L'payr w zamyśleniu. - Tu mają rację. Jakieś przestępstwo może i zostało
popełnione, ale nie przeze mnie. Natomiast ten Osborne Blatch...
Kapral gwiezdny Pah-Chi-Luh kompletnie stracił głowę.
Wysłał rozkaz na Ziemię, aby sprowadzić Osborne'a Blatcha.
Na szczęście dla nas wszystkich ze Starym włącznie, Pah-Chi-Luh nie zagalopował się i nie kazał
Blatcha aresztować. Ziemianin został zwyczajnie zatrzymany jako materiał dowodowy. Kiedy pomyślę, do
czego mogło doprowadzić aresztowanie pod fałszywym zarzutem, stworzenia z planety pod Dyskretnym
Nadzorem, zwłaszcza w tego typu przypadku, to jeszcze teraz, Hoy, krew w żyłach zmienia mi się w ciecz.
Ale Pah-Chi-Luh popełnił jednak błąd, gdyż zamknął Osborne'a Blatcha w celi sąsiadującej z
zamknięciem L'payra. Jak więc widzisz, wszystko działało na korzyść tego ameboida, nawet mój
młodociany zastępca.
Kiedy Pah-Chi-Luh przyszedł do Blatcha, żeby zadać mu parę pytań, ten już został poinstruowany
48
przez sąsiada. Choć wcale tego - na razie - nie okazywał.
- Pornografia? - zdziwił się w odpowiedzi na pierwsze pytanie. - Jaka pornografia? Pan Smith i ja od
jakiegoś czasu pracowaliśmy nad nowym podręcznikiem do biologii i mieliśmy nadzieję, że uda nam się
znalezć oryginalne ilustracje. Potrzebne nam były duże, ostre zdjęcia, zrozumiałe dla młodzieży, a
zwłaszcza chcieliśmy zerwać z tymi zamazanymi rysunkami, które wszyscy autorzy podręczników
przedru-kowują bezkrytycznie od czasów Leeuwenhoeka. Zestaw zdjęć pana L'payra, dotyczący cyklu
rozrodczego ameboi-dów, spadł nam jak z nieba. W pewnym sensie dzięki nim powstał pierwszy
rozdział książki.
- Ale nie zaprzeczasz - kapral Pah-Chi-Luh był niewzruszony - że w momencie zakupu wiedziałeś o
pornograficznym charakterze tych zdjęć? I że mimo to wykorzystałeś je gwoli uciechy nieletnich
przedstawicieli twojej rasy?
- Nauczenia - poprawił go leciwy ziemski nauczyciel. -Gwoli nauczenia, nie uciechy. Zapewniam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]