[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chciała się sprzeciwić, lecz zamknął jej usta pocałunkiem.
Zakręciło mu się w głowie i stał się bardziej gwałtowny. Gniótł
teraz wargami jej usta, by wreszcie rozchylić je językiem. Wnik
nął w głąb, w gorącą i wilgotną czeluść. Kara nie mogła pozo
stać obojętna. Przywarta do niego całym ciałem, wbijając pa
znokcie w jego obnażone ramiona.
- Duncanie - szepnęła, walcząc otwartymi ustami o haust
powietrza. - Ja umrę od tego czekania. Bądz litościwy.
- Jestem, moja miłości. - Wyciągnął się przy niej i obsypał
jej twarz gorącymi pocałunkami. - Jeszcze panuję nad zmysła
mi, wkrótce jednak ogień, który w nas płonie, przemieni w po
piół moje najlepsze intencje. - Ześlizgnął się językiem po jej
policzku, docierajÄ…c do szyi.
Wstrząsnął nią dreszcz i odgięła do tyłu głowę.
- Kochanku mój.
- Miłości moja.
Odpowiedziała na długi, tęskny pocałunek. O czymś takim
właśnie marzyła przez te wszystkie lata. Była wszak nienasyco
na i chciała czegoś więcej. Niecierpliwie sięgnęła do paska su
kienki. Zaczął jej pomagać. Doświadczała sprzecznych, tym
bardziej więc podniecających wrażeń - chłodu powietrza opły
wającego rozpalone ciało i szorstkości jego stwardniałych dło
ni. Jej obnażone piersi w zetknięciu z jego porośniętym włosem
torsem nabrzmiały.
- Jesteś tak rozkosznie miękka. - Nakrył dłońmi pagórki jej
piersi. Zalała ją rozkosz. Gdy jednak dotknął palcami i ustami
brodawek, naprężyła się i wstrząsnęła. Doświadczyła dziwnie
rozkosznego bólu. To było naprawdę cudowne.
Ujęła dłońmi jego głowę i przycisnęła ją mocniej do piersi.
Zaczął wędrować ustami po całym jej ciele, ssąc je, liżąc
i całując. Poczuła, że wstępuje lekkim krokiem na stromą i wy-
RS
soką górę. Rozchyliła nogi, poddając się nieodpartemu prag
nieniu.
- Proszę - wyszeptała, lecz zabrzmiało to niczym szloch,
Zrozumiał prośbę, ale nadał zwlekał. Odszukał zródło rozkoszy,
a wtedy ona wykrzyknęła jego imię. Usłyszała swój głos, jakby
dobiegł do niej zza ściany. Nie miała dotąd pojęcia, że może
istnieć tak słodka tortura. Pożądała męki, która ogarnęłaby całe
jej ciało.
Nagle Duncan cofnął rękę i zaraz potem poczuła jego biodra
pomiędzy swoimi udami. Otworzyła oczy i przeraziła się. Jego
zniekształcona namiętnością twarz wydawała się okrutna.
- Nie chciałbym cię zranić - rzekł chrapliwym głosem.
- Możesz robić ze mną wszystko - szepnęła i zamknęła
oczy. Głęboko westchnęła, gdy przyjęła go w siebie. Ból trwał
krótko i zaraz rozpłynął się w cudownym olśnieniu. Zapragnęła
przekazać mu choć cząstkę tego doznania, lecz gdy otworzyła
oczy, zrozumiała, że słowa są tu zbędne. Jego twarz też wyrażała
uniesienie.
- Teraz jesteśmy jednym ciałem i duszą - wyszeptał, wzru
szony do łez. Wziąwszy ją dłońmi pod pośladki, począł kochać
się z nią, jakby była jedyną kobietą na świecie. Dla niego była
jedyną. Z każdym ruchem bioder wznosili się coraz wyżej na
fali rozkoszy.
- Och, Duncanie! - krzyknęła.
On już nie zdążył wymówić jej imienia. Eksplodował, co
wstrząsnęło całą jej istotą.
Chwilę pózniej czuli się jak rozbitkowie wyrzuceni przez
rozszalały ocean na spokojną piaszczystą plażę.
- Nie wiedziałam, że to coś takiego - wyszeptała Kara.
Duncan gładził dłońmi jedwabistą skórę jej pleców.
- Ani ja. Czy dobrze siÄ™ czujesz?
Przeciągnęła się niczym opita mlekiem kotka.
RS
- Lepiej niż dobrze. A ty? - Rzucik mu uwodzicielskie
spojrzenie spod rzęs.
- Nigdy jeszcze nie byłem tak szczęśliwy.
Teraz dopiero zaczęła przyglądać się jego ciału. Ześlizgnęła
się wzrokiem z szerokich ramion na tors. Zafascynował ją trój
kąt ciemnego owłosienia. Zanurzyła palce w krótkich szorstkich
włosach. Podnieciła ją ta wędrówka, ale chwycił jej rękę.
- Powinnaś teraz zasnąć. - Zaczął całować opuszki jej
palców.
- Nie czuję się wcale śpiąca.
W końcu jednak, wyczerpana miłością, zapadła w sen. On
jednak czuwał.
Nie myślał o Janet i nie ubolewał nad tym, że jego dotych
czasowe plany obróciły się wniwecz. Przeciwnie, z radością by
przyjął wiadomość, że Janet jest szczęśliwa z innym mężczyzną.
Zastanawiał się nad tym, co trzeba uczynić, by Edin Valley za
bezpieczyć przed MacGory. Chciał dla Kary takiego domu, w
którym mogłaby czuć się bezpieczna i szczęśliwa.
Gdy rankiem Kara i Duncan opuszczali Stratheas, śnieg już
nie sypał. Na ziemi jednak leżało dość białego puchu, by jazda
w dół stromą ścieżką była niebezpieczna. Ze względu na panu
jące zimno Brighde pożyczyła przyjaciółce grube wełniane poń
czochy.
- Jedz uważnie - przypomniał jej Duncan.
Kara z uśmiechem kiwnęła głową. Szalała na koniu po tych
wzgórzach od dzieciństwa i to w dużo trudniejszych warunkach,
lecz Duncan od wczoraj zachowywał się bardzo opiekuńczo
i należało być posłuszną. Kara zdawała sobie sprawę, że ta tro
ska wzięła się z miłości. Niepokoiło ja natomiast posępne mil
czenie Duncana, który zdawał się żałować tego, co się stało mię-
dzy nimi wczorajszej nocy.
RS
Gdy znalezli się u podnóża wzniesienia, zrównała się z Dun-
canem.
- %7łałujesz? - spytała,
- Czego? - odparł pytaniem na pytanie. Wzrokiem penetro
wał okolicę, bacznie przyglądając się skałom i wszystkim nie
równościom terenu.
- %7łe staliśmy się parą.
Spojrzał na nią, nie kryjąc zaskoczenia.
- Kochaliśmy się, Karo, i nigdy tego nie będę żałował.
Szkoda tylko, że nie stało się to po naszym ślubie.
Zaślubiny. Małżeństwo. Jej serce skoczyło z radości. Zaraz
jednak przyszła chwila opamiętania.
- Nie musimy się pobierać. Niczego mi nie jesteś winien.
- A jednak się pobierzemy, bo nie sądzę, bym potrafił żyć
bez ciebie.
- Och westchnęła Kara - dlaczego mówisz mi o tym
w miejscu, gdzie nie mogę ci pokazać, ile dla mnie znaczysz?
- Zachichotała, szczęśliwa i rozbawiona.
Duncan jednak nie zdradzał ochoty do śmiechu.
-" Do naszych zaślubin to już więcej nie może się powtórzyć
- rzekł szorstko.
- Jesteś świętoszkiem, rycerzu.
- To sprawa honoru. Nie godzi się mężczyznie spać z wy
branką serca przed złożeniem przysięgi małżeńskiej.
- Chciałabym zauważyć, że dzisiejszej nocy niewiele było
tego spania.
- Kara!
- Wybacz, lecz zwykłam mówić otwarcie i szczerze. Ko
cham cię i pożądam, nie zamierzam się z tym kryć.
Nareszcie zdobył się na uśmiech.
- Pokochałem cię między innymi za tę twoją bezpośredniość
i szczerość. Próbuję tylko postępować uczciwie.
RS
- Czy kochanie mnie to rzecz uczciwa?
- Tak, lecz ze spaniem ze sobą musimy poczekać do ślubu.
- Twarz Duncana odzwierciedlała zarówno czułość, jak i suro
wość. - Kiedy można się spodziewać wizyty ojca Luthaisa?
- Chyba dopiero po Nollaig, Bożym Narodzeniu.
- Zatem jeśli Fergus da nam swoje błogosławieństwo, po
prosimy ojca Luthaisa, by udzielił nam ślubu.
Kara westchnęła, myśląc o sześciu tygodniach czyśćca przed
małżeńskim rajem. Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Wresz
cie Kara zdobyła się na zadanie pytania, które dręczyło ją od
samego ranka.
- W takim razie zostajesz w dolinie?
- Tak. - Spojrzał jej w oczy. - Niczego jednak nie mogę ci
dać prócz gorącego serca i silnego ramienia do obrony.
I cudownego ciała, pomyślała. Nie powiedziała mu tego jed
nak, zaabsorbowana natychmiast czym innym.
- A co to za wiążące cię przysięgi i obietnice, o których mi
wcześniej wspomniałeś?
- Jest plamą na moim honorze, że nie mogę dotrzymać tych
obietnic. A nie mogę, bo nie mam klejnotów.
Następnie opowiedział jej o Janet i o tym, jak przyrzekł zdo
być majątek, by mogli się pobrać.
- To znaczy, że ona mogłaby wyjść za ciebie tylko pod tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]