[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Bardzo się cieszę. Proponuję pewną umowę: posta-
ram się trochę mniej mówić o jedzeniu, a w zamian ty nie
weźmiesz mnie na rapowy koncert. Zgoda?
Reszta kolacji upłynęła im w przyjaznej atmosferze.
Mart oczywiście starał się namówić Mo, by skosztowała
jakiejś kolejnej potrawy, ale nie nalegał, kiedy stanowczo
odmawiała. Na koniec więc, żeby zrobić mu przyjemność,
spróbowała dania o tajemniczej nazwie kheer. Po degusta-
cji oświadczyła, że ów kheer przypomina jej w smaku
ryżowy pudding. Matt wyjaśnił, że to właśnie jest pudding.
- Czemu więc tak dziwacznie się nazywa? - spytała
Mo, zabawnie marszcząc nos, i roześmiała się głośno.
Po kolacji zdecydowali się pójść na przechadzkę, gdyż
chcieli jeszcze trochę porozmawiać. Wieczór był dość
chłodny, w powietrzu unosił się miły zapach świeżości.
Kiedy siedzieli w restauracji, trochę padało, więc teraz
kolorowe światła ulicznych neonów Soho odbijały się
w wilgotnych trotuarach.
Mo opowiadała Mattowi o blaskach i cieniach posiadania
licznej rodziny. Mart nie miał takich doświadczeń jak ona.
- Przeważnie byłem jedynakiem - wyznał.
Mo nie zrozumiała, więc wyjaśnił jej, że jego matka mia-
ła hobby, polegające na wielokrotnym wychodzeniu za mąż.
- Czasem zatem trafiał mi się przybrany brat lub sio-
stra, ale nigdy na długo - powiedział z ironią w głosie.
- Miałeś smutne dzieciństwo. - Mo patrzyła na niego
ze współczuciem.
- Z pewnością się nie nudziłem. Dużo podróżowali-
śmy. Mieszkałem w trzech różnych krajach. Zanim skoń-
czyłem podstawówkę, siedem razy zmieniałem szkołę.
- Może to i było ciekawe, ale na pewno trudne do
zniesienia dla dziecka.
Nie tylko trudne, lecz często także bolesne. Matt nigdy
nie rozmawiał z nikim o swoim dzieciństwie, nie zamie-
rzał więc robić tego i teraz, mimo iż miał w Mo wdzięczną
słuchaczkę. Przez chwilę poczuł pokusę, żeby się jej zwie-
rzyć, więc czym prędzej zmienił temat.
- Jesteś zmęczona? - spytał.
- No pewnie!
- Musimy porządnie się wyspać i jutro rano będziemy
jak nowo narodzeni. Proponuję, żebyśmy poszli teraz do
hotelu. Powinienem zadzwonić do kilku osób w Stanach
i porobić trochę notatek do książki.
- No to idź. Zobaczymy się później. Zamierzam jesz-
cze poznać Londyn nocą.
- Jutro pójdę z tobą, dokądkolwiek zechcesz. Samotne
wędrówki po obcym mieście o tej porze mogą być niebez-
pieczne.
- Trudno. Muszę zobaczyć Tamizę w świetle księżyca
i nic mnie przed tym nie powstrzyma.
Mo zdecydowanym krokiem pomaszerowała przed sie-
bie, zostawiając Matta stojącego na środku chodnika. Zo-
baczył jeszcze, że zatrzymała taksówkę, po czym wsiadła
do niej i pojechała w nieznane. Naprawdę nie zamierzam
jej gonić, powtórzył sobie kilka razy.
Nieśmiałe pukanie do drzwi sprawiło, że Matt wstał z ka-
napy, włożył szlafrok i poszedł sprawdzić, kto go niepokoi
o tej porze. W progu stała Mo z bardzo skruszoną miną.
- Przepraszam, zapomniałam wziąć klucz - wyszepta-
ła. - Nie chciałam prosić recepcjonisty o zapasowy, bo co
by sobie pomyślał? Przecież wie, że jesteśmy parą nowo-
żeńców.
- Nic się nie stało - mruknął Matt i wpuścił ją do
środka.
- Wiesz, byłam w pewnym pubie, który mógłbyś opisać
w swojej książce - zaczęła opowiadać. - Jest tam kącik dla
nowożeńców, ozdobiony białymi wstążeczkami, gdzie sa-
dzają młode pary. Każdy, kto przechodzi koło świeżo poślu-
bionych małżonków, wznosi za nich toast i stawia im drinka.
Całkiem miły zwyczaj. Dobranoc, Matt.
Mo przeszła do sypialni i dokładnie zamknęła za sobą
drzwi. Po niedługim czasie Matt znowu usłyszał delikatne
pukanie. Mo stanęła w progu saloniku. Miała na sobie to
jedwabne kimono, które tak miękko przylegało do jej po-
nętnych kształtów. Matt jęknął cicho. Ogarnęło go nie
chciane pożądanie.
- Dziękuję ci - usłyszał szept Mo.
- Za co?
- Za najpiękniejszy dzień w moim życiu. Należą ci się
przeprosiny. Nie powinnam była sama wypuszczać się
nocą na miasto.
- Co się stało? - Matt natychmiast usiadł wyprostowa-
ny na kanapie i z niepokojem popatrzył na Mo.
- Na szczęście nic złego. Spotkała mnie jednak niezbyt
miła przygoda. Trochę tańczyłam, wypiwszy przedtem jakieś
wstrętne grzane piwo, no i pośliznęłam się na mokrej podło-
dze. Jakiś facet w stroju motocyklisty podtrzymał mnie, bym
nie upadła, a potem nachalnie przyczepił się do mnie. Nie
zważał na to, że odrzucałam jego awanse. Nawet obrączka
na moim palcu go nie zniechęciła. Zaczynało być naprawdę
nieprzyjemnie, ale na szczęście przyszedł mi z pomocą
inny gość, Mick. Mówił piękną londyńską gwarą. Wiesz, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •