[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tymczasem Moriel okazała się... przerażająca. Myślisz, że sobie poradzi? Na dole
były cztery demony, a ona nie miała broni,
- Czytałem trochę o Arelach i sądzę, że dałaby sobie radę, nawet gdyby były
tam sto cztery uzbrojone po zęby demony.
Trey skinął głową. Wyczuwał, że Charles ma rację. Wstał i się otrząsnął,
rozchlapując na wszystkie strony drobniutkie piwne krople.
- No, dzięki - rzekł przyjaciel, wycierając oko.  Na pewno nie chcesz jeszcze
zadrzeć nogi i mnie obsikać?
Wilkołak wzruszył masywnymi ramionami. Kark i plecy wciąż miał obolałe i
wrażliwe, ale przecież jego chroniła przed kwasem sierść, domyślał się więc, jak
musi się czuć młody czarnoksiężnik. Wyciągnął rękę do Charlesa i pomógł mu
wstać; zauważył grymas bólu na twarzy towarzysza. Wrócił do beczki i podniósł
ją jeszcze raz, po czym podszedł do przyjaciela i wylał na niego resztki piwa.
Obrócił go kilkakrotnie pod strumieniem cieczy i poklepał najbardziej poparzone
miejsca.
Gdy skończył, Charles spojrzał na Treya i podziękował mu skinieniem głowy.
Trey zaczął szukać drogi na kolejny poziom wieży. Zauważył schody w kącie
pomieszczenia, ruszył więc w tamtą stronę, dając czarnoksiężnikowi znak, aby
poszedł za nim.
Ten puścił się biegiem i omal nie wpadł na wilkołaka, który zatrzymał się
niespodziewanie, wpatrzony w coś, co leżało blisko schodów.
- Co to jest? - zapytał Charles, stając u boku Treya.
W drewnianej skrzynce spoczywały myśliwskie trofea: osadzone na cokołach z
czarnego drewna głowy istot, których twarze zastygły na zawsze w krwiożerczym
grymasie. Wszystkie należały do tego samego zwierzęcia - ogromne głowy
wilków z obnażonymi kłami koloru kości słoniowej, spoglądających złowrogo na
świat.
Charles wyczuł złość bijącą od wilkołaka, który stał u jego boku, dlatego
wyciągnął rękę i ostrożnie położył dłoń na jego ramieniu.
- Przypomnij sobie, po co tu przyszliśmy, Treyu. Czas
na nas. - Odczekał chwilę, a potem ruszył w kierunku
krętych schodów. - Chodz - powiedział.
Wilkołak jeszcze raz zerknął na trofea, po czym dołączył do towarzysza.
Wspinali się powoli, pomni ostrzeżeń anioła, gotowi na odparcie ataku za
kolejnym zakrętem. Wydawało się, że w miarę jak wchodzą wyżej, robi się coraz
chłodniej, co zdziwiło Treya. Zdążali do serca wieży poprzedzani obłoczkami
własnych oddechów.
Wnętrze rozjaśniało jedynie światło wpadające przez wąskie strzelnicze
otwory umieszczone w ścianach w regularnych odstępach. Dochodziły z nich ciche
jęki wiatru, co niepokoiło obu intruzów za każdym razem, gdy mijali kolejną taką
szczelinę. Im wyżej się znajdowali, tym bardziej stawali się nerwowi. W pewnym
momencie Charles się zatrzymał i uniósł dłoń, przechylając na bok głowę.
Wydawało się, że stoi tak całą wieczność, usiłując jeszcze raz usłyszeć jakiś
dziwny dzwięk. Wreszcie młody czarnoksiężnik pokręcił głową.
- To pewnie tylko wiatr - powiedział i ruszyli dalej, wytężając zmysły do
granic możliwości.
Kiedy dotarli na samą górę, drogę zagrodziły im ogromne drewniane drzwi.
Trey chciał spróbować przekręcić wielką metalową obręcz, która pełniła funkcję
klamki, lecz Charles położył dłoń na jego ramieniu.
- Wszystko idzie zbyt łatwo. A jeśli to pułapka? Co zrobimy, jeżeli Kaliban
czeka za tymi drzwiami?
Trey spojrzał na zmasakrowaną twarz swojego towarzysza i na ślady poparzeń
na jego ubraniu i skórze.
- Jeśli uważasz, że poszło nam zbyt łatwo, to aż boję się pomyśleć, czym dla
ciebie są trudności. Nie mamy wyboru. Przyszliśmy tutaj po Kulę, musimy więc
iść dalej.
Charles westchnął, a obłoczek jego oddechu zawisł przed nim na chwilę,
zanim się rozpłynął.
- Masz rację - przyznał. - Przed siebie i coraz wyżej, tak?
Pchnęli drzwi i weszli do środka.
40
Alexa prowadziła koszmarnie. Zaliczyła w życiu tylko sześć godzin nauki jazdy
i teraz, zdeterminowana, by odciągnąć nietoperze od wejścia do wieży, zmieniała
biegi tak nieudolnie i nerwowo, że - z całej ich trójki - właśnie autu Tom
współczuł najbardziej.
Nietoperze podążyły za nimi i ani na chwilę nie przestały atakować okien i
karoserii. Irlandczyk dziwił się, że nie rezygnowały i wciąż próbowały - chociaż
bezskutecznie - dostać się do środka pojazdu.
Po przejechaniu kilometra zatrzymali się. Wcześniej skręcili z drogi na
nieduże pole, co było możliwe dzięki napędowi na cztery koła.
Stwory nadal gromadziły się wokół samochodu, ale ich ataki nie były już takie
gwałtowne. Krążyły nieustannie i przypominały ogromną czarną pętlę
utworzoną z istot spragnionych krwi.
- I co dalej? - zapytał Tom.
Alexa spojrzała na demony, a potem zerknęła na zegarek, by oszacować, jak
długo Trey i Charles znajdują się w wieży Leroth. Odwróciła się do Toma, który
siedział z tyłu.
- No? - zachęcił ją. - Mów. Widzę, że coś ci chodzi po głowie. Słucham.
- Owszem, ale to chyba kiepski pomysł.
- No cóż, nawet kiepski pomysł jest lepszy niż żaden. Dziewczyna jeszcze raz
zerknęła przez okno, zanim wyjaśniła, o co jej chodziło.
Chyba znam zaklęcie, które załatwiłoby te stworzenia. Jego działanie można
rozciągnąć na duży obszar, no i niszczy wszystko, co się tam znajdzie.
- Zwietnie! Na co czekamy?
- Jest pewien problem, Tom, a właściwie dwa.
- Jakie?
- Po pierwsze, nigdy wcześniej nie posługiwałam się tym zaklęciem. Myślę, że
sobie poradzę, ale będę musiała wykorzystać całą swoją moc.
- Czy narazisz nas na jakieś niebezpieczeństwo? - zapytał Irlandczyk.
- Nie. Jeśli pozostaniemy całkowicie nieruchomi, nic nam się nie stanie.
Rzecz w tym, że to potężne zaklęcie. Dla Charlesa byłaby to pewnie bułka z
masłem, ale ja to nie on. - Uniosła dłoń, by powstrzymać kolejne pytanie
przyjaciela. - Wierzę jednak, że sobie poradzę.
Mężczyzna skinął głową.
- W porządku. To pierwszy problem. A drugi?
- %7łeby rzucić czar, musimy wysiąść z samochodu.
Tom zaklął pod nosem.
- To jeszcze nie wszystko. Mogę zacząć inkantację w aucie i dojść do punktu,
w którym tylko będę musiała stąd wyskoczyć i dokończyć formułę. Tyle że nie
dam
rady, jeśli zostanę zaatakowana. Tak więc musiałbyś wysiąść pierwszy i odciągnąć
nietoperze jak najdalej, a potem całkowicie znieruchomieć - choć będą się na
ciebie rzucały. Wtedy je zabiję.
Tom wyjrzał przez okno. W tym samym momencie jeden z malutkich
napastników rzucił się na szybę, zawisł na niej, a po chwili opadł na ziemię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •