[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Iris, tym niemniej mężczyzna kompletny. Miał
wszystkie zęby, bujne włosy, obie ręce i obie nogi.
A w tych czasach wcale nie było to powszechne.
A dziewczynie, która sama zarabia na życie, trud­
no wzgardzić taką błyszczącą, złotą zapłatą.
- Gdzie twoja przyjaciółka?- spytaÅ‚ nagle nie­
znajomy.
- Jaka przyjaciółka ?
- Ta rudowłosa.
Dziwne, że mu nagle przyszło do głowy pytać
o Iris.
- Iris jest dziś zajęta - odparła z uśmiechem,
głaszcząc nieznajomego po ramieniu.
- Tym młodym żonkosiem, co?
Reba zachichotała.
- Słyszałeś już o tym, co? Dziewczyna, co pracuje
u Haywoodów, mówiła już o tym Curly'emu. Curly
to balwierz. W każdym razie ta dziewczyna mówiła,
że pani Gabriel zaryglowała się na dzisiejszą noc tak
porzÄ…dnie, że ten jej mąż bÄ™dzie potrzebowaÅ‚ czte­
rech koni, żeby te drzwi wyważyć.
- Myślisz, że będzie próbował?
- Oczywiście! Iris mówiła, że on, jak dojdzie do
siebie, to rozwali te drzwi w mgnieniu oka. To
mężczyzna pełen determinacji.
- Tak powiadasz?
- Aha. Ten Sloan Gabriel właśnie taki jest.
Obcy nagle się skrzywił.
196
- Sloan Gabriel?
- No! On przecież tak się nazywa. Dlaczego
pytasz?
- Nieważne. A tÄ™ jego żoneczkÄ™ już kiedyÅ› wi­
działem. Niezłe ziółko...
Urwał na chwilę, popił whisky.
- A więc sądzisz, że ten Gabriel wyważy drzwi,
żeby się do niej dostać?
- A tak. Będzie chciał dać jej nauczkę.
Dopił swoją whisky i zapił piwem.
- Ale co mnie to obchodzi - powiedział. - Niech
siÄ™ zabawiajÄ…, jak chcÄ…. My mamy co innego do
roboty. Idziemy do ciebie.
Reba skwapliwie skinęła głowa, zerwała się
z krzesła i chwyciwszy obcego za rękę, pociągnęła
go za sobą na piętro. Mijając drzwi pokoju Iris,
uśmiechnęła się pod nosem. Za tymi drzwiami spał
sobie słodko Sloan Gabriel po wlaniu w siebie całej
butelki whisky. Iris prosiła, żeby od czasu do czasu
do niego zajrzeć, co Reba, z wielkÄ… ochotÄ…, uczyni­
ła już kilkakrotnie. Sloan spał jak aniołek, a jego
złotowłosa żona zapewne była przekonana, że mąż
zajmuje się czymś zupełnie innym. Ale o tym
Reba obcemu nie powie, bo Iris zachowywała się
tak, jakby jej zależało, żeby jak najmniej osób
wiedziało o mężczyznie śpiącym teraz na jej łóżku
i o tym, że jej tutaj nie ma, ponieważ musiała
wyjechać w sprawie nader pilnej.
Do swego pokoju weszła pierwsza, obcy za nią
i bardzo starannie zamknÄ…Å‚ drzwi.
- Kochanie? Rozepniesz mi parę guziczków?
197
- spytała Reba z uśmiechem. Rozsiadła się na łóżku,
bardzo swobodnie, jak kobieta naprawdÄ™ znajÄ…ca
swojÄ… profesjÄ™. Zsunęła pantofle z nóg, potem, nie­
spiesznie, podwiązki i przystąpiła do efektownego
zdejmowania czarnych pończoch.
Mężczyzna stał oparty o drzwi i nie spuszczał
z niej oka.
Reba uśmiechnęła się z zadowoleniem. No, zdaje
się, że tego galanta ma już w garści.
- Jak się nazywasz, skarbie? - spytała słodko.
- Justin.
- A dalej ?
- Dalej to nie ma znaczenia.
- Dobrze, niech tak będzie.
Znów się uśmiechnęła i kończąc zdejmowanie
drugiej pończochy, kusząco zwilżyła językiem wargi.
Justin oderwał się od drzwi.
- Odwróć się.
- O nie, skarbie, żadnego cudowania! - zaprotes­
towała nerwowo. - Zresztą każda perwersja, nawet
najmniejsza dewiacja, kosztuje fortunÄ™!
PoczuÅ‚a zimny dreszcz na plecach, ale nadal od­
ważnie się uśmiechała. Uśmiech znikł, kiedy Justin
podszedł do łóżka. W ułamku sekundy leżała na
brzuchu, z twarzÄ… wciÅ›niÄ™tÄ… w poduszkÄ™. Jego niecier­
pliwa ręka zdzierała z niej koszulę i halkę, rwała
cienki materiał na strzępy.
Dusząc się i krztusząc, próbowała zaprotestować.
- Zamknij siÄ™! - warknÄ…Å‚.
- ProszÄ™, nie, nie... ja tak nie lubiÄ™!
Próbowała przekręcić się na plecy. Wtedy uderzył
198
ją, tak mocno ją uderzył, że jej głowa gwałtownie
odleciała w bok, zatrzymując się na słupku łóżka.
Robił z nią, co chciał. Najbardziej sadystycznie,
najbardziej brutalnie. KrzyczaÅ‚a, strasznie i rozpacz­
liwie, ale jej twarz caÅ‚y czas wciÅ›niÄ™ta byÅ‚a w podusz­
kę, a więc jej krzyku nie było słychać.
Kiedy się obudziła, był już ranek. Czuła na sobie
ciepłe promienie słońca, zaglądające przez okno.
Próbowała się poruszyć, ale nie mogła. Policzek i oko
miała opuchnięte, to były te miejsca, w które ją
uderzył. A w środku, w całym ciele, czuła ogień.
Koniecznie, koniecznie musi iść dziś do doktora.
I modlić się, żeby to nie było coś naprawdę niedobrego.
Boże wielki, przecież ona chyba nie umiera...
Bała się otworzyć oczy. On przecież może tu
jeszcze być, choć czuÅ‚a, że nie leżaÅ‚ przy niej. Nie­
znacznie uniosła oporne powieki, a po chwili nawet
ośmieliła się przekręcić na bok.
Wstał z łóżka, był ubrany i wyglądał przez okno.
Patrzył na drugą stronę ulicy, na hotel i sklep Hay-
woodów. Nagle jakby coś dojrzał, bo wyprostował się
i warknÄ…Å‚:
- Idzie, sukinsyn! - Odwrócił się i spojrzał na nią,
jakby wyczuwając, że Reba już nie śpi.
Szybko zamknęła oczy, jednak za pózno.
Podszedł do łóżka, szarpnął nią.
- A ty masz być cicho, ścierwo!
- Przecież ja...
Uderzył ją. Krzyknęła. Rozdzierająco. Matey jest
na dole. Matey powinien usłyszeć. Ktoś powinien ją
usłyszeć...
199
Wyrwał poduszkę spod jej głowy i przycisnął do
jej twarzy. Reba wiła się, szarpała, jej płuca zaczynały
boleć z braku powietrza. Jak przez mgłę dolatywały
do niej pojedyncze słowa. Bo on mówił, mówił
nieprzerwanie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •