[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trecie.
Czekała ich kolejna trudna wędrówka po zamku i omijanie wszystkich stoją-
175
cych na straży profesorów. W końcu dotarli do sali wejściowej, odsunęli zasuwę
na drzwiach frontowych i prześliznęli się przez nie, starając się nie robić najmniej-
szego hałasu. Odetchnęli dopiero na zalanych światłem księżyca błoniach.
 Oczywiście trzeba przyjąć i taką możliwość  powiedział nagle Ron, kie-
dy szli przez czarną trawę  że w lesie nie znajdziemy żadnych śladów. Te pająki
mogły tam wcale nie dojść. Wiem, że wyglądały, jakby szły w tamtym kierunku,
ale. . .
Zawiesił głos, jakby miał wielką nadzieję, że w rzeczywistości wcale tam nie
polazły.
Doszli do chatki Hagrida, sprawiającej bardzo smutne wrażenie z nieoświe-
tlonymi oknami. Kiedy Harry otworzył drzwi, Kieł zwariował z radości na ich
widok. Obawiając się, że obudzi cały zamek swoim głuchym, donośnym ujada-
niem, nakarmili go pospiesznie krajanką z melasy, która skleiła mu szczęki.
Harry zostawił pelerynę-niewidkę na stole Hagrida. I tak nie będzie im po-
trzebna w ciemnym lesie.
 No, Kieł, idziemy na spacer  powiedział, klepiąc się po udzie, a rozra-
dowany brytan wyskoczył za nimi z chatki, pomknął na skraj lasu i uniósł tylną
nogę przy pniu wielkiej sykomory.
Harry wyjął różdżkę, mruknął: Lumos! i na jej końcu zapłonęło światełko,
w sam raz, by widzieli ścieżkę, wypatrując na niej śladów pająków.
 Dobry pomysł  powiedział Ron.  Zapaliłbym i swoją, ale sam wiesz. . .
mogłaby wybuchnąć albo coś w tym rodzaju. . .
Harry trącił Rona w ramię, wskazując na trawę. Dwa samotne pająki uciekały
przed światłem w cień drzew.
 W porządku  westchnął Ron, godząc się z losem.  Jestem gotowy.
Idziemy.
Tak więc weszli do lasu, a Kieł biegał wokół nich, obwąchując korzenie drzew
i zeschłe liście. W świetle różdżki Harry ego widzieli sznurek pająków posuwa-
jących się po ścieżce. Szli za nimi przez blisko dwadzieścia minut, nasłuchując
w milczeniu jakichkolwiek innych odgłosów poza trzaskiem łamanych gałązek
i szelestem liści. A potem, kiedy drzewa zgęstniały tak, że nad głowami nie było
już widać gwiazd, a różdżka Harry ego rzucała krąg bladego światła w oceanie
ciemności, zobaczyli, że pająki schodzą ze ścieżki.
Harry zatrzymał się, żeby zobaczyć, dokąd pająki zmierzają, ale poza krę-
giem światła roztaczała się nieprzenikniona ciemność. Poprzednim razem nie za-
wędrował tak daleko. Pamiętał, że Hagrid go ostrzegał, żeby nigdy nie zbaczał ze
ścieżki. Ale teraz Hagrid był setki, a może tysiące mil stąd, najprawdopodobniej
w jednej z cel Azkabanu, a przed odejściem wyraznie im powiedział, żeby poszli
za pająkami.
Coś mokrego dotknęło jego dłoni, i odskoczył, miażdżąc Ronowi stopę, ale
był to tylko nos Kła.
176
 Co robimy?  zapytał szeptem Rona, widząc tylko jego oczy, w których
odbijało się światełko różdżki.
 Zaszliśmy tak daleko. . .  odpowiedział Ron.
Weszli więc między drzewa za szybko poruszającymi się cieniami pająków.
Teraz musieli zwolnić kroku, bo drogę zagradzały im korzenie drzew i spróchniałe
pniaki, ledwo widoczne w ciemności. Harry czuł oddech Kła na swojej dłoni. Co
jakiś czas przystawali, a Harry pochylał się, by odnalezć pająki w bladym świetle
różdżki.
Przedzierali się tak przez las z pół godziny, strzępiąc szaty na nisko zwieszają-
cych się gałęziach i sękach. Po chwili poczuli, że teren opada, choć drzewa nadal
rosły tak samo gęsto jak uprzednio.
Nagle Kieł zaszczekał głośno, tak że podskoczyli ze strachu, a szczekanie
odbiło się dalekim echem.
 Co jest?  wydyszał Ron, rozglądając się nerwowo i ściskając Harry ego
za łokieć.
 Tam się coś rusza  odpowiedział Harry zduszonym szeptem.  Posłu-
chaj. . . Chyba coś dużego.
Nasłuchiwali. Gdzieś na prawo coś wielkiego łamało gałęzie, przedzierając
się przez las.
 O nieee  jęknął Ron.  O nie, nie, nie. . .
 Zamknij się  warknął Harry.  Usłyszy cię.
 Usłyszy mnie?  zapytał Ron nienaturalnie wysokim głosem.  Już usły-
szało. Cicho, Kieł!
Ciemność zdawała się wciskać im gałki oczu do wnętrza czaszek, kiedy tak
stali, zmartwiali z przerażenia. Coś dziwnie zadudniło i zrobiło się cicho.
 Jak myślisz, co ono teraz robi?  zapytał Harry.
 Myślę, że przygotowuje się do skoku  odpowiedział Ron.
Nasłuchiwali, nie śmiejąc się poruszyć.
 M-myślisz, że sobie poszło?  szepnął Harry.
 Nie wiem. . .
A potem z prawej strony buchnęło białe światło, tak przerazliwie jaskrawe
w tej ciemności, że obaj zasłonili oczy rękami. Kieł zaskomlał i rzucił się do
ucieczki, ale uwiązł w jakimś kolczastym krzaku i skomlał jeszcze głośniej.
 Harry!  krzyknął Ron, a głos załamał mu się nagłą ulgą.  Harry, to
nasz samochód!
 Co?
 Chodz!
Harry poszedł za nim ku światłu, potykając się i przewracając, i w chwilę
pózniej wyszli z lasu na polanę.
Auto pana Weasleya stało pośrodku polanki, tak małej, że gęste gałęzie drzew
tworzyły nad nim dach. Reflektory tryskały światłem, a w środku nie było nikogo,
177
lecz nagle auto ruszyło samo ku Ronowi, jak wielki, turkusowy pies witający
swojego pana.
 Było tutaj przez cały czas!  zawołał uradowany Ron, obchodząc samo-
chód.  Popatrz. Zupełnie zdziczało w tym lesie. . .
Skrzydła bagażnika były podrapane i umazane błotem: najwidoczniej samo-
chód sam próbował wydostać się z puszczy. Kieł nie był zachwycony nowym
towarzystwem, trzymał się tuż przy Harrym, który czuł, jak pies drży ze strachu.
Harry powoli odzyskał oddech i schował różdżkę do kieszeni szaty.
 A myśmy się bali, że się na nas rzuci!  zawołał Ron, pochylając się nad
maską i klepiąc ją pieszczotliwie.  Nieraz sobie myślałem, co z nim się stało!
Harry rozglądał się po jasno oświetlonej ziemi w poszukiwaniu pająków, ale
wszystkie pouciekały przed blaskiem reflektorów.
 Straciliśmy ślad  powiedział.  Chodz, musimy je odnalezć.
Ron milczał. Nie poruszał się. Oczy miał utkwione w jakiś punkt znajdują-
cy się z dziesięć stóp nad ziemią, tuż za Harrym. Na jego twarzy zastygł wyraz
przerażenia.
Harry nie zdążył nawet się obrócić. Rozległ się dziwny klekot i nagle poczuł,
że coś długiego i włochatego chwyta go za pas i unosi, tak że zawisł głową w dół.
Zaczął się wyrywać i wierzgać, ogarnięty śmiertelnym strachem, znowu usłyszał
złowieszcze klikanie i zobaczył, jak nogi Rona również odrywają się od ziemi.
W następnej chwili coś pociągnęło go w ciemność między drzewami. Kieł za-
skomlał i zaszczekał rozpaczliwie.
Wisząc głową w dół, Harry spostrzegł, że to, co go wlokło w mroczny gąszcz,
posuwało się na sześciu niezwykle długich, włochatych nogach, z których dwie
przednie trzymały go mocno pod parą lśniących czarnych szczypców. Za sobą
słyszał przedzierające się przez krzaki podobne stworzenie, niewątpliwie taszczą-
ce Rona. Potwory kierowały się ku samemu sercu lasu. Harry słyszał Kła, który
usiłował się uwolnić z uścisku trzeciego potwora, warcząc i skamląc, ale sam nie
był w stanie nawet pisnąć, bo wszystko wskazywało, że głos zostawił przy samo-
chodzie na polance.
Nie miał pojęcia, jak długo znajdował się w uścisku włochatych odnóży. Wie-
dział tylko, że nagle ciemność nieco zbladła i że zasłane zeschłymi liśćmi podłoże [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •