[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie chcę, żeby z powodu mojego kalectwa ktoś dawał mi fory. %7łeby pod tym ką-
tem oceniano moje umiejętności kulinarne. %7łeby chwalono mnie, bo jestem taka biedna i
nieszczęśliwa.
- Rozumiem. A więc...?
- A więc wolałabym, żebyś przedstawił mnie gościom dopiero po deserze. A jeśli
moja zupa bouillabaisse nie będzie im smakować, wtedy w ogóle się nie pokażę, tylko
zostanę w kuchni.
- Darcy...
- Proszę cię.
- Pozwól mi zadecydować, dobrze? W końcu znam tych ludzi lepiej niż ty, umiem
odczytywać ich reakcje...
Zawahała się, a on czekał.
- W porządku - zgodziła się.
Bądz co bądz urządził przyjęcie z myślą o niej, o jej przyszłości.
- A twoja bouillabaisse jest fantastyczna.
- Wiem. - Uśmiechnęła się. - Szkoda, że jej dziś nie przygotowałam.
Posłał jej zabójczy uśmiech. Pomachała mu palcami i wskazała głową drzwi. Zo-
stała sama.
Narzuciwszy na siebie fartuch, krzątała się po kuchni, usiłując wszystkiego dopil-
nować. Z salonu dobiegały ją fragmenty rozmów. Wśród gości rzeczywiście były osoby
powszechnie znane i cenione, wszyscy jednak zwracali się do Patricka z szacunkiem.
Był wspaniałym gospodarzem, serdecznym i troskliwym. W dodatku dotrzymywał
słowa. Kelnerzy wynosili półmiski, nakładali gościom jedzenie, Darcy zaś pracowała
samotnie w kuchni. Nie wiedziała, co się dzieje w salonie. Nie wypadało ciągnąć kelne-
rów za język, wypytywać, czy gościom smakuje. Chociaż przy stołach zasiadała śmie-
tanka Chicago, Darcy bardziej denerwowała się tym, czy sam Patrick nie ma zastrzeżeń
do posiłku. Dziwne, bo przecież pracowała u niego od kilku tygodni. Dlaczego jego opi-
nia była dla niej tak ważna?
R
L
T
- Przestań - mruknęła.
Przechodzący obok kelner przystanął zaskoczony.
- Nie, nie ty. Mówiłam do siebie.
- Darcy...
Na dzwięk głosu Patricka poderwała głowę. Nadchodzi moment prawdy, pomyśla-
ła. Albo goście uznali, że posiłek jest smaczny, ale nie rewelacyjny, a wówczas Patrick
będzie zawiedziony. Albo są zachwyceni, a to oznacza, że trzeba będzie opuścić kuchnię
i przywitać się ze wszystkimi.
- Już czas - oznajmił, wyciągając rękę.
Podjechała bliżej i podała mu swoją.
- To była prawdziwa uczta dla podniebienia.
- Patrick, ja nie dam rady. Będą się na mnie gapić...
Przypomniała sobie potworne upokorzenie, jakie poczuła, kiedy weszła do eksklu-
zywnej szkoły uczęszczanej przez dzieci bogaczy. Miała na nogach rozpadające się teni-
sówki, bo mamy nie było stać na to, by jej kupić nowe, a na sobie swoje najlepsze ubra-
nie, które jednak było mocno sfatygowane. W klasie siedziały czyściutkie pachnące dzie-
ciaki w ubraniach od modnych projektantów. Na nową koleżankę patrzyły z za-
ciekawieniem, ale z ich spojrzeń mogła wywnioskować, że na prywatki nie będzie zapra-
szana. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, ale...
Wzdychając cicho, Patrick kucnął przed nią.
- Darcy, przecież wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził. - Zacisnął zęby. - Posłu-
chaj. Nie mam prawa niczego od ciebie wymagać ani ci rozkazywać, ale wiem jedno.
Masz niesamowity dar, talent, jakiego nikt w tamtym pokoju nie posiada. Uważnie ich
obserwowałem; patrzyłem, jak jedzą. Byli w gastronomicznym niebie.
Popatrzyła na niego sceptycznie.
- W gastronomicznym niebie? Chyba przesadziłeś.
Potrząsnął przecząco głową.
- Ani trochę. Byłem tak skupiony na obserwowaniu ich reakcji i słuchaniu komen-
tarzy, że prawie nic nie tknąłem.
- Bałeś się, że nie sprostam zadaniu?
R
L
T
Uśmiechając się szeroko, ścisnął jej dłoń.
- Nawet mi to do głowy nie przyszło. Sam aromat potraw...
Zamruczał tak, że poczuła mrowienie w palcach. Ze strachu, że zrobi coś głupiego,
wyszarpnęła rękę.
Wez się w garść, rozkazała samej sobie, usiłując się skupić na sprawach bardziej
przyziemnych.
- Twoje potrawy były głównym tematem rozmowy - ciągnął Patrick. - Może nie
rozpoznasz nazwisk zgromadzonych gości, ale wszyscy mają bardzo wybredny gust. I [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •