[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chmurą czystego tlenu. Kształty widma zaczęły się powoli zlewać z
maszynerią będącą jego siedzibą, a chmura gazu upodobniła je do szarego
mirażu. Oczy Jawahala spojrzały na Bena po raz ostatni. Chłopcu zdało
się, że dostrzega płynącą po jego policzku samotną łzę.
- Uwolnij mnie, Ben - usłyszał w swojej głowie. - Teraz albo nigdy.
Ben wyjął zapałkę i zapalił.
- %7łegnaj, ojcze - wyszeptał.
Lahawaj Chandra Chatterghee opuścił głowę, a Ben rzucił zapaloną
zapałkę pod jego nogi.
- %7łegnaj, Ben.
W tej chwili, przez ułamek sekundy, chłopiec odniósł wrażenie, że widzi
tuż obok twarz zasnutą woalką światła. Kiedy płomienie wspinały się,
niczym rzeka lawy, ku jego ojcu, owe smutne, głębokie oczy spojrzały na
niego po raz ostatni. Ben pomyślał, że wyobraznia płata mu figle,
ponieważ zdało mu się, że widzi zraniony wzrok Sheere. Potem świetlista
dama zanurzyła się w płomienie, unosząc dłoń, zanim Ben zdążył się
zorientować, kogo ma przed sobą.
* * *
Wybuch rzucił chłopca na drugi koniec wagonu i jak niewidzialna rwąca
rzeka wypchnął go z płonącego pociągu. Upadłszy na ziemię, Ben
przetoczył się parę metrów po zarastających tory zielskach. Podniósł się
czym prędzej i pobiegł za pociągiem, który pędził dalej prosto w pustkę.
Kilka sekund pózniej wagon wiozący jego ojca wybuchł raz jeszcze z taką
siłą, że stalowe belki podtrzymujące konstrukcję mostu wyleciały w
powietrze. Kaskada płomieni uniosła się ku burzowym chmurom,
rozsnuwając na niebie kurtynę ognia.
Wąż z ognia i stali runął w pustkę i chwilę pózniej ostatni wagon zniknął
w ciemnym nurcie Hooghly. Ogłuszający huk przetoczył się nad Kalkutą,
a ziemia pod stopami Bena zadrżała.
Ognisty Ptak wydał swoje ostatnie tchnienie. Razem z nim odszedł na
zawsze jego twórca, Lahawaj Chandra Chatterghee.
Ben zatrzymał się i upadł na kolana. Od strony dworca Jheeter's Gate
torami biegli ku niemu przyjaciele. Nad nimi wirowały w powietrzu
tysiące białych łez. Ben uniósł wzrok i poczuł je na swojej twarzy.
Znieżyło.
* * *
W ten majowy świt 1932 roku członkowie Chowbar Society zebrali się po
raz ostatni nieopodal zniszczonego mostu na rzece Hooghly, przed
wejściem do zrujnowanego dworca Jheeter's Gate. Kalkuta budziła się ze
snu otulona w śnieżny całun. Mieszkańcy miasta ze zdumieniem
przyglądali się, jak białe płatki, osiadające powoli na kopułach starych
pałaców, zasypują zaułki i nieprzeniknione zakamarki Maidan.
Podczas gdy ludzie wylęgali tłumnie na ulice, żeby zobaczyć ten cud,
który nie miał się powtórzyć nigdy, członkowie Chowbar Society odeszli
na bok, zostawiając Bena samego z Sheere. Nie mogli dojść do siebie po
wydarzeniach ostatniej nocy. Ujrzeli na własne oczy, jak pociąg w ogniu
stacza się w przepaść, a eksplozja płomieni rozdziera niebo piekielnym
ostrzem. Wiedzieli, że być może już nigdy nie odważą się mówić o tym,
co przeżyli i czego byli świadkami, a jeśli nawet, i tak im nikt nie
uwierzy. Tego poranka zrozumieli jednak, że byli tylko przypadkowymi
widzami tego spektaklu, przygodnymi pasażerami owego pociągu
przybywającego z przeszłości. Bez słowa
przyglądali się Benowi trzymającemu w objęciach siostrę. Powoli światło
dzienne zaczęło rozpraszać mroki tej, zdawało się, niemającej końca
nocy.
* * *
Sheere, czując na twarzy zimny dotyk śniegu, otworzyła oczy. Brat
przytulał ją i głaskał po policzku.
- Co to jest, Ben?
- To śnieg - odparł chłopiec. - W Kalkucie spadł śnieg. Twarz dziewczyny
na chwilę pojaśniała.
- Mówiłam ci kiedyś, o czym marzę? - zapytała.
- Zobaczyć ośnieżony Londyn - odpowiedział Ben. - Tak, mówiłaś mi o
tym. W przyszłym roku pojedziemy tam razem. Odwiedzimy lana; już
wtedy będzie studentem medycyny. I codziennie będzie padał śnieg.
Obiecuję ci to.
- Pamiętasz opowiadanie naszego ojca, Ben? To, które powtórzyłam
wam, kiedy zaprosiliście mnie po raz pierwszy do Pałacu Północy?
Ben pokiwał głową.
- To łzy Siwy, Ben - powiedziała z wysiłkiem Sheere. - Roztopią się,
kiedy wstanie słońce. I już nigdy więcej nie spadną na Kalkutę.
Ben ostrożnie posadził siostrę i uśmiechnął się do niej. Głębokie,
zamglone oczy Sheere patrzyły na niego przenikliwie.
- Ja umrę, prawda, Ben?
- Nie - odpowiedział Ben. - Nie umrzesz. Jeszcze nie teraz, masz
mnóstwo czasu. Twoja linia życia jest bardzo długa, widzisz?
- Ben - wyszeptała Sheere - nie mogłam zrobić nic innego. Zrobiłam to
dla nas.
Chłopak przytulił siostrę jeszcze mocniej. Sheere spróbowała się unieść i
zbliżyła twarz do ucha Bena.
- Nie pozwól mi umrzeć samotnie.
Ben odwrócił wzrok i przygarnął siostrę z całej siły.
- Nigdy.
Zastygli tak, objęci pośród śniegu, nie mówiąc ani słowa, aż puls Sheere [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •