[ Pobierz całość w formacie PDF ]
R
L
- Naiwne?
- Szukasz kogoś, kogo nigdy nie znajdziesz. Skąd wiesz, czy ten facet nie upi-
ja się, nie bije tych chłopców?
- Dlaczego tak mówisz? - spytała zdumiona.
- Bo tak też się zdarza.
- Twój ojciec tak robił, prawda?
- Skąd wiesz? - Spojrzał na nią nieufnie.
Patrzyła na niego zatroskana. Nie rozumiała, po jakie licho zaczął tę rozmo-
wę.
- Kiedy masz koszmary, mówisz przez sen. I widziałam blizny na twoich ple-
cach. - Jak wiele musi mieć ich w sercu... - Opowiesz mi o tym?
- Co tu opowiadać... Matka umarła, zostawiła tatę z szóstką dzieci. Wrócił za-
płakany ze szpitala i zalał się w trupa. Od tego momentu wszystko się zmieniło.
Najpierw klapsy, kuksańce, potem pas, kopniaki, ataki sadystycznej furii. Przestał
się kontrolować, alkohol zmienił go w potwora. Wypatrywaliśmy go z Makiem,
moim bratem, w oknie. Mac robił herbatę, ja kąpałem dziewczynki, karmiłem je i
kładłem, zanim wrócił. W dobre noce ledwie stał na nogach, więc kładliśmy go do
łóżka. W złe... Takie życie.
- Tak mi przykro, Connor.
- Było, minęło. Wszystko się dobrze skończyło. Ułożyłem sobie życie. Jestem
szczęśliwy.
- Co się stało z Makiem i siostrami?
- Gdy władze zorientowały się, co się dzieje, rozdzielono nas. Poszliśmy do
rodzin zastępczych i adopcyjnych.
- Utrzymujecie z sobą kontakt?
- Nie, potem już się z nimi nie widziałem. Mac został aktorem, używa pełnego
imienia.
R
L
- Cormac Brody to twój brat? - Irlandzki aktor, który przebojem zdobył Hol-
lywood, rzeczywiście był podobny do Connora. Te same błękitne oczy, ten sam
urok. - Dlaczego się do niego nie odezwiesz?
- Po co? Nie należy do mojego życia, ja do jego życia. Tęskniłem za nim jak
za wszystkimi, ale dali sobie radę beze mnie, ja bez nich.
- Przecież jesteście rodziną, potrzebujesz ich.
- Daisy, to nie tak. Gdy byłem mały, modliłem się do Matki Boskiej, żeby
mama wróciła, a tata przestał pić. %7łebyśmy znów stali się szczęśliwą rodziną. Aż
wreszcie zrozumiałem, że czasu nie da się cofnąć i można iść tylko do przodu. Nie
można na nikim polegać, nic nie jest pewne. Cieszmy się więc chwilą, póki trwa.
Chciał więc żyć chwilą. Nie przez egoizm nie zamierzał zakładać rodziny, ale
z powodu traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. Oboje byli tchórzami. On bał się
skorzystać z szansy, ona, by nie powtórzyć błędów matki, zaprzeczała uparcie, że
beznadziejnie się w nim zakochała.
I co teraz?
R
L
ROZDZIAA CZTERNASTY
Stała we wspaniałej sali balowej u boku ubranego w smoking Connora i za-
stanawiała się, co jeszcze dziwnego ją spotka. Panie w najnowszych kreacjach pa-
radowały niczym pawie, eleganccy panowie puszyli się w drogich garniturach. Bal
był doroczną imprezą dobroczynną, ale według Connora stanowił przede wszyst-
kim pretekst do pokazania się publicznie.
Naszyjnik od Connora idealnie pasował do sukni, którą wieki temu uszyła na
wysłużonej maszynie.
- Daisy, ta suknia jest rewelacyjna, gdzie ją kupiłaś? Wszystkie panie chciały-
by poznać nazwisko projektanta. - Z kieliszkiem szampana podeszła do nich Jessie
Latimer.
- Hm, ta...
- Sama ją uszyła - pomógł jej Connor. - Jest nie tylko piękna, ale i zdolna.
- To wspaniale. Daisy, opowiadałam o tobie mojej siostrze, Ali. Chciałaby cię
poznać. Znów spodziewa się dziecka. Pomóż mi ją czymś zająć, bo obsesyjnie my-
śli o ciąży.
- Chętnie ją poznam - zgodziła się Daisy nie bez nutki zazdrości.
- Ali znów w ciąży? Które to? Czwarte?
- Najprawdopodobniej czwarte i piąte. Stąd ten szok.
- Dlaczego ja nie mogę do niej iść?
- Bo to tylko dla pań. - Jessie dzgnęła go palcem w tors. - Linc i Monroe są
już przy barze, możesz do nich dołączyć. - Poprowadziła Daisy przez elitę Manhat-
tanu.
Gdy Daisy zerknęła za siebie, Connor wciąż stał w tym samym miejscu. Cóż,
zakochała się, lecz to jeszcze nie znaczy, że zgłupiała. Connor oczekiwał od życia
czegoś zupełnie innego niż ona i to nigdy się nie zmieni... Chyba że też się w niej
zakocha.
R
L
- Jak leci? Nie musimy iść do Ali, pomyślałam tylko, że chciałabyś nieco ode-
tchnąć przed tańcami. Wyglądacie na sfrustrowanych. Coś się stało?
Daisy rzeczywiście była nie w sosie, natomiast Connor... Cóż, kompletnie go
nie wyczuwała.
- Nic się nie dzieje. Po prostu sporo tego jak dla dziewczyny z Portobello Ro-
ad.
- Amerykanie nie znają umiaru, co? O kurczę, ta kobieta jest grozna. Lincoln
ją odstawił, więc dorwała Connora.
Daisy odwróciła się gwałtownie. Do Connora kleiła się piersiasta blondynka
w supermini. Trzymał ręce w kieszeni, widać było, że nie cieszy się z jej towarzy-
stwa, ale też nie protestował.
- Kto to? - spytała spokojnie, chociaż w środku kipiała niczym wulkan.
- Mitzi Melrose, nałogowa flirciara, żona Eldridge'a Melrose'a, miliardera i fi-
nansisty, który chyba nie...
Daisy przestała ją słyszeć. Lafirynda mizdrzyła się do jej fałszywego narze-
czonego, a ten nic z tym nie robił. Może i te zaręczyny były fałszywe, ale Connor
przedstawiał ją jako przyszłą żonę.
Poza tym zakochała się w tym bałwanie.
- Jessie, przepraszam cię na chwilę.
- Idz, idz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]