[ Pobierz całość w formacie PDF ]

treści meldunku Syska o  żonie pewnego gestapowca ...
Wyszła z przepustką, podpisaną przez kapitana, dopiero około ósmej. Granatniki otwierały już
powszedni dzień. Na ulicach rozwijał się normalny ruch łączników i oddziałów. Każdy dowódca
plutonu, kompanii, batalionu starał się instynktownie tworzyć pozory działalności. Biegły meldunki o
zniszczonych barykadach, stratach żywności, przenoszone i ginące razem z piętnastoletnimi
dziewczynami czy chuchrowatymi czternastoletnimi harcerzami, na linie nie istniejących natarć
ruszały odwody pozbawione broni. W ten sposób artyleryjskiej gehennie przeciwstawiano pozór
czynności.
Alina przeskoczyła szybko Puławską, schylona przebiegła obok narożnych barykad. Szła, już
wyprostowana, boczną uliczką, gdy usłyszała:  Nakręcają! Sześć zgrzytliwych dzwięków, jak
zwyrodniały huk. Wbiegła do najbliższej bramy. Sześć wybuchów idących coraz bliżej: dwa... trzy...
cztery... pięć... Teraz już nie można schwytać oddechu: sześć! Wiatr wybuchów. Uciekające w panice
powietrze szarpie budynek, jakby go schwytało za kamienną pierś łapą potężnej energii. Lecą szyby.
Siła wyłamuje drewniane drzwi z futryn.
Alina kurczowo przylega do muru. Mur trwa. Z naprzeciwka biegnie, wyjąc, człowiek jak
płonąca pochodnia... Kłęby dymu walą z narożnego budynku, w którym ( Ależ tak, stamtąd wyszłam
przed chwilą... ) mieścił się II Oddział. Alina wie, że trzeba tam wracać i ratować. Uderzenie
 krowy szerzy takie spustoszenie... Ale odwraca się i biegnie w kierunku domu, jakby pociski
strasznego miotacza min padły obok miejsca, gdzie żyje ich dziecko.
Pluton żandarmerii pierwszy przybył na miejsce pożaru. Paliły się oficyny gmachu II Oddziału.
Spędzeni przez Syska cywile, ustawieni rzędem, podawali sobie dwa czy trzy mizerne kubełki
napełnione błotnistą mazią z dna studni.
- Nie puścimy pożaru na front - zdecydował Sysek i rzucił ludzi do gmachu, by uprzątnęli z
mieszkań cały łatwopalny  balast , jak ocenił meble, biblioteki i  resztę . Podzielił ludzi na trzy
grupy. Trzecią chciał dać pod komendę chłopaka zapamiętanego wczorajszego wieczora.
- Ten od cichostępów gdzie jest? - złościł się.
%7łandarm ze stenem przewieszonym przez pierś wyciągał zwęglone trupy z piwnicy
mieszczącego się w oficynie aresztu II Oddziału.
- Nie. Nie. Nie - sprawdzał.
 Nie wiedzieć czemu czepnąłem się jej jak głupi - myślał poganiając tchórzliwych
ratowników. Ale tej dziewczyny nie było.
Przebiegał właśnie podwórze, zasłane już rzeczami na pół chłopa, gdy spostrzegł go Sysek.
- Bier tych sześciu i wal na trzecie piętro, no!!! - zapędził go do roboty.
 Czegom się jej czepnął? - medytował za chwilę żandarm kierując  czyszczeniem trzeciego
piętra. Stoły, krzesła, szafy  szły przez szerokie okna i balkonowe drzwi. Ciągnęli we trzech
bibliotekę, a on wciąż miał przed oczami ciemne oczy i owal mizernych policzków dziewczyny
( pani - poprawił się w myślach) karmiącej dziecko. Podsadzili szafę ramionami. Obrywając
balustradę runęła z hukiem w dół.
 Czegom się czepnął... - stał już znowu w drzwiach balkonu, gdy spostrzegł na dole Syska.
Ubrany w hełm, rozkazywał biegającym po podwórzu cywilom. Nagle wściekłość ogarnęła
żandarma. Nie T myśląc, co robi, sprężył mięśnie. Fotel wypadł z utartych już kolein, którymi
spadały meble, i szerokim łukiem zmierzał w kierunku obracającego się tylko na osi poziomej grzyba
Syskowego hełmu.
%7łandarm, przerażony swoim czynem, wczepił palce we framugę drzwi, zacisnął powieki, jakby
chciał osłabić skutki tragicznego zdarzenia przyjmując je do wiadomości jedynie słuchem.
Sierżant, zdzielony miękkim siedzeniem fotela, złożył się w kolanach jak scyzoryk i łagodnie
skłonił ku ziemi. Nim ktokolwiek dostrzegł przyczynę wypadku, leżał na wznak z szeroko
rozrzuconymi rękami.
%7łandarm na trzecim piętrze nie doczekał się odgłosu uderzenia, niesłyszalnego w rumorze
rzeczy zrzucanych z innych okien. Ku jego radosnemu zadowoleniu nie otwarł mu też oczu krzyk:
,,Sanitariusz! %7łandarm usłyszał wyraznie:  Czołgi! Czołgi! Wtedy dopiero spojrzał.
Wzrok jego napotkał najpierw wpadającego na podwórze gońca, potem dopiero
rozkrzyżowanego Syska. Pragnąc być bliżej szlachetnego niebezpieczeństwa chłopak rzucił się do
wyjścia. Goniec niechybnie przybywał z najbliższej narożnej barykady - poznawał tego chłopaka.
 Natarcie czołgów okazało się po prostu rozpoznawczym rajdem jakiejś zabłąkanej  pantery ,
która wycofała się po kilku seriach bezbronnego właściwie wobec niej erkaemu. Kiedy żandarm ze
stenem powrócił na podwórze,  zwłok Syska już nie było.
- ...Odnieśli go do sztabu... - usłyszał.
Sierżant Sysek, widoczny przez uchylone drzwi gabinetu komendanta II Oddziału, siedział z
obandażowaną już głową na kanapie, naprzeciwko jakiegoś kapitana.
- Bojowy chłop - mruknął na widok żandarma podchorąży, znany mu z widzenia. - W pięć
minut zlikwidował natarcie czołgów, co?
Zdumiony chłopak zamrugał oczami.
- Te, cichołaz! - usłyszał wezwanie dowódcy. Nieśmiało wszedł do gabinetu. - Nie ma co
gadać: wyszła i z miejsca w nas rąbnęła. Skądże się oni nagle dowiedzieli, gdzie jest II Oddział, co?
- sierżant przedstawiał swój punkt widzenia kapitanowi, który w milczeniu kiwał głową. - On wie,
gdzie ona mieszka. - Sysek usprawiedliwił wezwanie żandarma, do którego zwrócił się tonem
służbowym: - Pójdziecie natychmiast raz jeszcze do tej willi, co to wiecie, i doprowadzicie tu tę
kobietę. Została zwolniona omyłkowo - dodał widząc jakąś gwałtowną zmianę w twarzy swego
żołnierza.
- K.W. ma murowane, co? - podchorąży służbowy, wskazując ruchem głowy rozpartego na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •