[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie zginął żaden policjant, już nie potrafiła się od-
prężyć. Podczas pełnienia służbowych obowiązków
Cole znajdował się nieustannie na linii ognia i istniało
niebezpieczeństwo, że kiedyś nie wróci do domu.
Przerwała swe ponure rozważania i zmusiła się do
analizy sytuacji. Po raz pierwszy poczuła przedsmak
tego, co trzymało Cole a na odległość. Powtarzał
wielokrotnie, że podstawowym obowiązkiem poli-
cjanta na służbie jest myślenie o partnerze. I że dzięki
temu dzień w dzień wracają do domu cali i zdrowi.
A jeśli mężczyzna lub kobieta nie jest w stanie
pogodzić się z tym faktem, żadne z nich nie powinno
nawet próbować wiązać się z policjantką lub policjan-
tem i zakładać rodziny. Nie wyniknęłoby z tego nic
dobrego.
Debbie była jednak przekonana, że potrafiłaby
sprostać roli żony Cole a i pogodzić się z jego
sposobem życia. Gdyby tylko troska i poczucie od-
powiedzialności za partnera miało zapewnić mu bez-
pieczeństwo, byłaby w stanie dzielić się nim z całą tą
piekielną policyjną brygadą.
Ja też umiem być uparta, przypomniała sobie.
Postanowiła cierpliwie czekać, aż Cole zda sobie
z tego sprawę.
Płynem do mebli opryskała blat stołu i z zaciekłoś-
cią zaczęła go czyścić, narzekając pod nosem na
głupotę ludzi uchodzących za inteligentnych.
>owisz o mnie? zapytał Buddy, wchodząc do
kuchni z talerzem i szklanką.
Po lekcji udzielonej mu przez Debbie szybko
nauczył się odnosić naczynia na miejsce. Sama myśl
o wiadrze z mydlinami i mopie, a także odkurzaczu
buszującym w jego sanktuarium, napawała Buddy ego
przerażeniem.
Co takiego?
Zaskoczona pojawieniem się Buddy ego, Debbie
podniosła wzrok. Dopiero po chwili zdała sobie
sprawę, że wchodząc do kuchni, usłyszał jej ostatnie
słowa.
>owiłaś o inteligentnych ludziach stwierdził
rzeczowo. Miałaś na myśli mnie?
Czyżbyś był aż tak głupi, za jakiego chcesz
uchodzić, Robercie Allenie?
Właśnie przyjechał Cole oznajmił Buddy,
wstawiając do zlewu brudne naczynia.
Debbie obróciła się, objęła Buddy ego za szyję
i wycisnęła na jego policzku całusa.
Dziękuję, kochany wyszeptała.
Cole wszedł do kuchni prosto na brata i Debbie.
Zwartych w uścisku. Całujących się. Prawdę powie-
dziawszy, całowała tylko Debbie, podczas gdy za-
chwycony Buddy uśmiechał się tak błogo, jakby przed
chwilą ktoś podarował mu klucze do rządowego
komputera w Waszyngtonie.
Cole przestał myśleć. Zbyt długo nie było go
w domu i zbyt długo nie czuł się jak normalny
człowiek. Jeszcze nigdy nie był tak wkurzony jak
teraz, toteż zareagował impulsywnie. Odwrócił się na
pięcie i wypadł z domu, trzaskając głośno drzwiami.
Zatrzymał się na werandzie. Oparł o framugę.
Chwilę pózniej nacisnął dzwonek i wszedł do środka.
Debbie uśmiechnęła się szeroko. Przez chwilę
obawiała się, że odruch, aby uściskać Buddy ego,
okazał się niefortunny. Naprawdę nie miała zamiaru
skłócić braci. Usłyszawszy zaraz potem demonst-
racyjne dzwonienie do drzwi, upewniła się, że Cole
spostrzegł, co działo się w kuchni. I teraz się
wściekał, że to nie jego Debbie obdarzyła czułością.
Idę do siebie oznajmił Buddy. Dziękuję za
całusa. Aha, skończyły się ciastka.
Nie ma za co. Jutro upiekę obiecała Debbie.
Buddy skinął głową. Był pewny, że zażegnał burzę.
Debbie umknęła do saloniku na widok Morgana,
który przykuśtykał do kuchni, zamierzając przy-
wołać do porządku tego, kto ośmielił się trzaskać
drzwiami. Przez cienkie zasłony w oknie obok
drzwi dostrzegł rozgniewaną twarz starszego syna,
a zaraz potem zauważył rozpromienioną buzię Deb-
bie i jej roziskrzone oczy. Obrócił się tak szybko,
jak tylko pozwalał na to gips na nodze, i wycofał
się dyskretnie.
Idę do siebie oznajmił głośno.
Debbie uśmiechnęła się cierpko.
Jak widzę, ten zwyczaj przechodzi z ojca na
syna.
Morgan nie wiedział, o czym Debbie mówi, mimo
to nie zmienił postanowienia i opuścił kuchnię. O ni-
czym innym nie marzył tak bardzo, jak o tym, by Cole
i Debbie byli razem... szczęśliwi. Choćby nawet miało
to być jego ostatnie życzenie.
Aby dodać sobie odwagi, Debbie odetchnęła głębo-
ko i otworzyła przed Cole em drzwi.
Miał ponure spojrzenie, trzydniowy zarost i wy-
glądał jak bandyta.
Cześć powiedziała i dodała: Powinieneś się
ogolić.
Odwróciła się i odeszła, zostawiwszy Cole a w pro-
gu. Od siedemdziesięciu dwóch godzin ani go nie
widziała, ani o nim nie słyszała. To, co teraz zrobiła,
było najtrudniejszą rzeczą, na jaką do tej pory potrafiła
się zdobyć.
Cole a zamurowało z wrażenia. Jak, do diabła,
człowiek może wściekać się na kogoś, kto wcale nie
zamierza walczyć?
Wszedł do środka, zamknął drzwi i pod pretekstem,
że chce wziąć coś do zjedzenia, podążył za Debbie do
kuchni. Trzaskając drzwiczkami szafek i naczyniami,
przeszukiwał hałaśliwie wszystkie schowki. Przetrzą-
snął także zawartość lodówki. Wpatrywał się w każdą
rzecz i rozglądał na boki, unikając przy tym starannie
patrzenia na Debbie.
Widzę, że nie próżnowałaś podczas mojej nie-
obecności. Cierpka uwaga Cole a odnosiła się,
oczywiście, do sceny w kuchni. To znaczy do pocałun-
ku Debbie z Buddym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]