[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wielkie, niełatwo w kogokolwiek trafić.
Zaległ przy tej samej ścianie, pod którą przez ca-\j ły czas kuliła się Klawa. Usiłował zobaczyć
przez j wąziutką szczelinę między bierwionami gdzie się po-
nie było chyba I nikogo z tej strony stodoły, albo też policjant dobrze ,| się schował w olszynach.
Szczęknęły jeszcze dwa strzały spoza szopy, a potem wszystko ucichło.
Hej ty tam, żyjesz jeszcze? dobiegł przygłu- ;| szony głos ciągle tego samego
Kudriaweewa. ,
Starczy już tego ciskania kulkami! Dawaj radiotele-grafistkę i spieprzaj do wszystkich diabłów!
SÅ‚yszysz?
W męczącej ciszy, która nastąpiła w gumnie po zakończeniu strzelaniny, te słowa spoza ściany
zabrzmiały nadzwyczaj wyraziście i groznie. Lewczuk milczał i tamci zamilkli również czekali
na odpowiedz. Niezrozumiałe było, czego Kudriawcew chciał od radiotelegraf istki i skąd
właściwie wiedział, że ukryła się w stodole. Nie było jednak wątpliwości, że wiedział o tym na
pewno. Lewczuk pojął nagle, że faszyści przyszli tutaj właśnie po Kławę. A on, głąb kapuściany,
ciągle miał nadzieję, że jakoś to będzie, liczył na sławetne a nuż". Trzeba było od razu rąbać do
nich seriami, może zostałoby ich mniej. A teraz co się poradzi? Kława, słysząc żądanie powtórzone
po raz drugi, ułożyła dziecko na słomie i zapłakała.
¦ Matko Boska!... Co mamy teraz zrobić?
Rzeczywiście nie wiadomo było co robić, ale nie wolno przecież poddać się tym szubrawcom.
Lewczuk, leżąc za podmurówką, głośno krzyknął w szczelinę:
¦ Ej, ty! Chodz i wez sobie radiotelegrafistkÄ™! No? Chodz i wez!...
I podrzuciwszy automat, puścił kulkę przez ścianę tylko jedną, na więcej nie mógł sobie
pozwolić, ale wystarczył chyba ten pojedynczy strzał.
Ty ścierwo! krzyknął z daleka Kudrkiw-cew. Trzymaj się! Zaraz będziesz skwierczał, jak
wieprzek na ogniu!...
110
i
12
Był to rzeczywisty ich zamiar, a nie pusta pogróżka zrozumiał to od razu. Wiadomo, faszystów
nęciła możliwość spalenia budynku wraz ze wszystkimi w środku, ale trzeba było najpierw podejść
do stodoły. Lewczuk postanowił za nic w świecie nie podpuszczać policai bliżej, bronić się do
ostatka. Na skrajną ostateczność zostawało mu parabellum z garścią naboi. Grybojed miał kilka
łódek i pięć sztuk amunicji miała też Kława. Może jakoś udałoby się dociągnąć do wieczora.
Bardzo potrzebny był im wieczór, potrzebna była ciemność, w ciemności mieliby szansę na
ratunek. Ale słońce cholera by je wzięła wisiało jeszcze wysoko, do nocy trzeba było dożyć.
Do nocy było równie daleko jak do końca wojny.
Grybojed, uważaj! Jakby podpełzał który wal!
Lewczuk przypomniał sobie, że dwóch trafili na pewno, a może nawet trzech. Trudno było
zorientować się po strzałach ilu ich tam jeszcze zostało, ale chyba nie więcej niż pięciu. Dwóch za
szopką, dwóch w olszynach i jeden chyba w życie. Drugi już się nie podniesie ze zboża. Gdyby
dobrze się postarać, można byłoby postrzelić jeszcze dwóch i jeżeli nikt nie przyjdzie na pomoc
policajom, to siły zrobią się równe. A wtedy jeszcze się zobaczy kto kogo.
Zaczął spoglądać w kierunku lasu, zdawało mu się, że ta właśnie strona stodoły narażona jest na
największe niebezpieczeństwo. Myślał, że któryś z policjantów podczołga się do budynku z
ogniem, starając się go podpalić. A może najpierw podpalą szopkę? Lewczuk nie wiedział skąd wiał
wiatr i w jakim kierunku rozprzestrzeniałby się ogień. Obserwował jednak wszystko uważniej
jeszcze niż
112
przedtem, zdecydowany nie dopuścić podpalacza do stodoły.
Kiedy spoza szopy huknął nowy strzał i kula, mignąwszy pod strzechą, przecięła ją na wylot,
pomyślał, że to smugowa. Huknęło znowu, żadnej smugi nie było widać, należało więc sądzić, że to
zwyczajna. I dopiero wtedy, kiedy huknęło po raz trzeci, Lewczuk zrozumiał co wymyślili policaje
i oczy zmętniały mu z gniewu.
Policjanci zaczęli ostrzeliwać stodołę pociskami
zapalajÄ…cymi.
Kława leżała na boku pod ścianą, zasłaniając sobą niemowlę. W kącie, przy swojej umożliwiającej
obserwację szczelinie skurczył się Grybojed. Ani on, ani dziewczyna niczego jeszcze nie rozumieli.
I Lewczuk nic im nie powiedział. Przypuszczał, że za chwilę zapali się strzecha i nic nie mógł na to
poradzić. Nie mógłby nawet dostać się do^ tego ognia, aby go ugasić. Zresztą czym miałby gasić?
Nie trzeba było długo czekać po czterech czy pięciu wystrzałach rozniósł się w stodole smród
dymu. Kława zaczęła się wiercić pierwsza, spojrzała w górę spod swojej ściany" i wydała
zgłuszony okrzyk, jak jęk bólu:
Lewczuk! Lewczuk!
Cicho! Cicho! Poczekaj!
Ale na co czekać nie wiedział sam. W pierwszej chwili poczuł się zagubiony, bezradny, patrzył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]