[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie trafiło na kogoś, kogo nie lubię.
Trochę pózniej puszczam Bunny'emu cienką aluzję do spalonego samochodu, próbując odpowiedzieć
sobie na dręczące mnie pytanie:
- Bunny, widziałem twój samochód w gazecie. Czy on nie miał przypadkiem na zderzaku nalepki Za-
pytaj mnie, co będzie z moimi wnukami?
- Ach, to. To taki żarcik moich kolegów z Vegas. Czarujący chłopcy. O nich się nie rozmawia.
Koniec dyskusji
Posiadłość Hollandera powstała w erze pierwszych lotów na Księżyc i przypomina fantastyczną meli-
nę niezwykle próżnego i bardzo niepoprawnego dżentelmena włamywacza z tych czasów. Przeważają pode-
sty i lustra. Są tu rzezby Noguchiego i mobile Caldera; metaloplastyka tylko w jednym motywie - model
atomu. Kryty drewnem tekowym bar miał zapewne swego sobowtóra w siedzibie dobrze prosperującej,
londyńskiej agencji reklamowej za czasów Twiggy. Oświetlenie i architekturę wnętrz zaprojektowano tak,
by wszyscy wyglądali tu po prostu cu-downie.
Mimo braku sławnych ludzi przyjęcie również jest cu-downe; zresztą tutaj wszyscy się o tym nawza-
jem zapewniają. Bunny to zwierzę społeczne, więc wie, jak rozruszać lokal. Przyjęcie nie jest przyjęciem
bez motocyklistów, transwestytów i modelek", wyśpiewuje przy talerzach, naładowanych po brzegi oskó-
rowaną kaczką w sosie z chilijskich jagód.
Mówi to oczywiście w pełni świadomy, że na przyjęciu znalazły się wszystkie z wymienionych katego-
rii (i więcej). Bawić się do upadłego potrafią tylko ludzie spoza głównego nurtu: młodzież, naprawdę bogate
osoby starsze, ludzie fascynująco piękni, pokręceni, wyjęci spod prawa... Z tego też powodu na naszym wie-
czorku szczęśliwie brak yuppies, którym to spostrzeżeniem dzielę się z Bunnym, serwując mu dziewiętnastą
kolejkę wódki z tonikiem.
- Równie dobrze jak yuppliska można by zapraszać drzewa, Kochany - mówi. - Patrz, wreszcie pusz-
czają ten balon! -1 znika.
Dag jest w swym żywiole; barmanowanie to dziś tylko pretekst, by samemu spijać koktajle (Dag ma
słabą etykę pracy) i wdawać się w intensywne rozmowy i gwałtowne dyskusje z gośćmi. Przez większość
czasu w ogóle nie ma go przy barze, bo włóczy się po domu i rzęsiście oświetlonym ogrodzie kaktuso-
wym, i tylko co jakiś czas wraca dzielić się wrażeniami.
- Andy... Ale się ubawiłem. Pomagałem jednemu Filipińczykowi rzucać odkościowane kurze trupki rot-
tweilerom. Dzisiaj pozamykali je do klatek. A taka Szwedka filmowała to wszystko na filmie 16 mm. Mia-
ła zupełnie bioniczną protezę nogi. Powiedziała mi, że wpadła kiedyś do dołu na jakichś archeologicznych
wykopaliskach w Lesotho, co o mało nie zrobiło z jej nóg osso buco.
- Super, Dag. A teraz, czy mógłbyś podać mi dwie butelki czerwonego?
OBSKURYZM: Praktyka okraszania życia codziennego niezrozumiałymi nawiązaniami do zapo-
mnianych filmów, nieżyjących gwiazd telewizji, nieistniejących krajów itp. Jest to podświadoma
próba pochwalenia się poziomem wykształcenia oraz odcięcia się od świata kultury masowej.
- Pewnie. - Podaje mi wino i zapala papierosa. Nawet nie udaje, że pracuje. - Rozmawiałem też z tą
Van Klijk, tą okropnie starą w muumuu i lisiej pelisie, do której należy połowa gazet na Zachodnim Wy-
brzeżu. Powiedziała mi, że jej brat Cliff uwiódł-ją w Monterey na początku drugiej wojny światowej, a po-
tem jakoś udało mu się zatonąć w łodzi podwodnej na wysokości Helgoland. Ona od tego czasu może
mieszkać tylko w gorącym, suchym klimacie, bo to przeciwieństwo starych, zatopionych łodzi podwod-
nych. Z tego, jak o tym opowiadała, wydaje mi się, że opowiada to każdemu.
Jak ten Dag wyciąga to wszystko od kompletnie nieznanych mu osób?
Daleko, przy głównym wejściu, gdzie jakieś siedemnastolatki z Doliny tańczą z pewnym producen-
tem płytowym, zauważam pojawienie się kilku policjantów. Przyjęcie jest tego rodzaju, że nie jestem pe-
wien, czy to nie kolejne typy", sproszone przez Bunny'ego dla podgrzania atmosfery. Bunny rozmawia i
śmieje się z policjantami, czego Dag nie widzi. W końcu Bunny drepcze w naszym kierunku.
- Hen Bellinghausen, gdybym wiedział, że jest pan gotowym na wszystko kryminalistą, dostałby
pan ode mnie nie pracę, tylko zaproszenie. Stróże moralności proszą pana do drzwi. Nie wiem, czego
chcą, Kochany, ale jeżeli będzie pan robił scenę, to niech będzie malownicza.
Bunny odchodzi, Dag blednie. Robi do mnie minę i wychodzi przez otwarte szklane drzwi w kierunku
odwrotnym do tego, gdzie czekają policjanci, na tyły ogrodu.
-Piętro - mówię - zastąp mnie na chwilę, muszę gdzieś pójść na dziesięć minut.
-Przynieś mi próbkę - mówi Piętro, przyjmując, że idę na parking sprawdzić towar. Ale ja oczywiście
idę za Dagiem.
*****
- Już się zastanawiałem, jak będzie, kiedy to się stanie - mówi Dag. Kiedy mnie wreszcie złapią. W su-
mie to mi ulżyło. Zupełnie, jakbym rzucił pracę. Opowiadałem ci kiedyś tę historię o facecie z dobrej dziel-
nicy, który bał się, że zarazi się chorobą weneryczną? - Dag jest pijany na tyle, żeby być szczery, ale nie na
tyle, żeby ogłupieć. Kiedy go znajduję, siedzi kiwając nogami na betonowym korycie, wybudowanym
wzdłuż domu Bunny'ego na wypadek nagłych powodzi.
- Dziesięć lat męczył lekarza o ciągłe skierowania na badanie krwi i Wassermanna, aż w końcu
(nie wiem dokładnie, jak mu się to udało) się zaraził. Mówi do lekarza: No, to chyba musi mi pan zapi-
sać penicylinę". Pozażywał ją, przeszło mu i przestał o tym myśleć. Bo on po prostu chciał, żeby go to spo-
tkało, i tyle.
Trudno chyba o głupsze miejsce do siedzenia w tej chwili, bo przecież nagła powódz to naprawdę
nagła powódz. W jednej chwili wszystko ślicznie, a w drugiej wali odpływem spieniona zupa z bylicy, po-
rzuconych kanap i utopionych kojotów.
Stojąc pod boczną ścianą koryta, widzę tylko jego nogi. Akustyka jest tu taka, że jego głos zmienił się
w donośny baryton. Podciągam się i siadam obok niego. Jest jasno od księżyca, ale samego księżyca nie wi-
dać; jedynym punktem światła jest koniec Dagowego papierosa. Rzuca kamieniem w ciemność.
-Lepiej wracaj na przyjęcie, Dag, no wiesz, zanim psy zaczną tłuc gości Benny'ego, żeby wydali im
twoją kryjówkę, czy coś takiego.
-Już, już. Daj mi jeszcze chwilę... Coś mi się zdaje, że kończą się czasy Daga Wandala, Andy. Papiero-
sa?
-Dag, to naprawdę nienajlepsza chwila...
-Jeszcze tylko jedna historyjka, Andy. I właśnie, że to doskonała chwila.
Jestem w kropce. Na szczęście, mimo wszystko, przychodzi mi na myśl coś krótkiego; no dobra, proszę
bardzo.
- Kiedy dawno temu byłem w Japonii na tej wymianie studenckiej, mieszkałem przez jakiś czas u
takiej jednej rodziny, która miała milutką, małą córeczkę, może czteroletnią.
No więc kiedy się do nich wprowadziłem (chyba na jakieś pół roku), ta mała w ogóle nie chciała przyjąć
do wiadomości mojego pojawienia się w jej domu. Kompletnie nie zwracała uwagi na to, co mówiłem do
niej przy obiedzie, mijała mnie w korytarzu, jakbym w ogóle nie istniał w jej świecie. Czułem się oczywi-
ście bardzo urażony, bo każdy lubi widzieć siebie jako czarującą istotę, którą instynktownie uwielbiają
zwierzęta i małe dzieci.
Więc gdy któregoś dnia wróciłem do domu i znalazłem papiery w moim pokoju, listy i rysunki, nad
którymi pracowałem od jakiegoś cza su, pocięte na drobne kawałeczki albo zarysowane z tą szczególną,
dziecinną złośliwością, byłem wściekły. Kiedy wkrótce pózniej wmaszerowała do mojego pokoju, nie wy-
trzymałem i zacząłem krzyczeć na nią i po angielsku, i po japońsku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]