[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zauważyłam.
Pogładził materac.
- Wygodne, miękkie łóżko.
Uśmiechnęła się i powoli zbliżyła. Musnęła dłonią prześcieradło.
- Owszem, bardzo miękkie.
- Można powiedzieć: kuszące, prawda? Można na nim zapomnieć o wielu nieprzyjemnych sprawach.
Usiadła obok niego.
- Masz może nóż? - A widząc jego przestrach i zdumienie, wyjaśniła, wyciągając nogi: - Muszę coś zrobić
z tymi cholernymi sznurowadłami. Bez noża nigdy nie zdejmę tych butów!
Drew ze śmiechem położył sobie jej nogę na kolanach i zaczął rozplątywać sznurki. Po kilku minutach
szarpania i przeklinania Ralpha oraz jego artystycznych upodobań udało mu się wreszcie wyłuskać Sydney z
butów. Rozmasował obolałe nogi, pocałował czerwone pręgi. Potem zaczął rozpinać jej bluzkę.
- Bardzo ładnie jesteś dziś ubrana, chociaż te różowe tenisówki również zrobiły na mnie wielkie wrażenie.
Sydney przymknęła oczy. Guziki bluzki ustąpiły i poczuła na piersiach jego dłonie.
- Uwielbiam wyzwolone kobiety, które nie noszą staników.
- Jedyny, jaki posiadam, został dziś rano uprany i jeszcze nie wysechł.
- Niepotrzebnie mi to mówisz. Wolę myśleć, że jesteś wyzwolona.
Może nie była zbyt wyzwolona, ale i tak przylgnęła do niego całym ciałem, objęła jego głowę i zaczęła go
całować.
Drew skończył ją rozbierać. Szybko pomogła mu zdjąć spodnie, tak jakby bolało ją dotknięcie materiału
oddzielającego od siebie ich nagie ciała.
Tym razem wszystko było zupełnie inaczej niż ubiegłej nocy. Kochali się spokojnie i powoli. Czuła jego
usta i dłonie w każdym miejscu swego ciała i to uczucie doprowadzało ją do szaleństwa. Kiedy jego spokój i
powolność zaczęły jej przeszkadzać, poruszyła się gwałtownie. Usłyszała jego cichy szept. Znieruchomiała.
Była zbyt zmęczona, żeby protestować. Potem musiała chyba zasnąć, bo rozbudziło ją dopiero kołysanie.
Czuła, że Drew gdzieś ją niesie. Miała wrażenie, że opływają delikatne ciepło, przypominające płynne
słońce.
Powoli uniosła powieki. Leżała w wannie na jego piersi. Dokoła delikatnie szumiała sącząca się z kranów
woda.
- Chyba umarłam i jestem już w niebie - szepnęła.
- Aadnie powiedziane.
Drew przytrzymywał Sydney ramieniem, czuła pod sobą jego ciało. Szerzej otworzyła oczy. Na
przeciwległej ścianie dostrzegła ekran telewizora, obok na stoliku stał telefon.
- Masz tutaj prawie wszystko. Zupełnie jakbyś tu mieszkał.
- Czasem, kiedy Meriin wyprowadzi mnie z równowagi, bo nie chce ruszać głową tak, jak mu każę, albo
jestem zmęczony pracą nad komputerem czy przy remoncie, przychodzę się tutaj odprężyć. Słucham
muzyki, oglądam filmy i odpoczywam.
Poczuła jego ręce na udach.
- Ale muszę przyznać, że żadnego z tych zajęć nie można porównać z twoją obecnością.
Uniosła głowę znad jego piersi, a potem odwróciła się tak, żeby nie mógł zobaczyć jej twarzy.
Zdecydowała się.
- Czy twojej rodzinie bardzo zależy na odzyskaniu Rosehill?
- Co?
- Pytam, czy chcecie odzyskać Rosehill. Przecież ta posiadłość należała kiedyś do rodziców Mary. Jeśli
uda się dowieść, że Andrew Joshua nie był winien zarzucanej mu zbrodni, można przeprowadzić
postępowanie spadkowe i twój dziadek otrzyma Rosehill z powrotem.
- Chyba zwariowałaś. Pierwsze słyszę. Po co Clayowi Rosehill? Nigdy nie rościł sobie prawa do żadnej
posiadłości Fowlerów! Skąd ci to przyszło do głowy? Kto ci naopowiadał podobnych głupstw?
Posadził ją tak, że widział teraz jej twarz.
- Lepiej wszystko mi opowiedz od samego początku. Może nareszcie się dowiem, dlaczego wpadłaś tutaj
jak chmura gradowa.
76
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, gdy niespodziewanie ją pocałował.
- Dobrze, a teraz opowiadaj - rozkazał po chwili. - Od początku.
- Próbowali mnie przekupić, rozumiesz? Próbowali mnie przekabacić na swoją stronę, obiecując złote
góry.
- Kto taki? Chyba nie James?
- Nie, oczywiście, że nie, ale nie dam głowy, czy czegoś nie wiedział o tych próbach.
- W takim razie zostaje tylko tamtych dwoje: Johnenstein i królowa śniegu.
Sydney wybuchnęła śmiechem. Fakt, że Drew użył tego właśnie określenia, bardzo ją ucieszył. Znaczyło
to, że ona nie tylko prawidłowo postrzega tak zwaną obiektywną rzeczywistość, ale ponadto odbiera ją tak
samo jak Drew.
- Nie śmiej się tak, jeszcze mi się utopisz. - Drew przytrzymał ją mocno.
- Johnenstein-Frankenstein, to do niego naprawdę bardzo pasuje. Wygląda zupełnie jak cyborg. Jak ty to
robisz, że zawsze mnie rozśmieszysz, kiedy jestem na ciebie wściekła?
- To moja prywatna tajemnica. I co ci Johnenstein zaproponował?
- Pracę w biurze prasowym senatora, przyszłego prezydenta.
Drew zesztywniał.
- Niezle. To może być naprawdę dobry pomysł. Kariera Jamesa zapowiada się bardzo obiecująco. Pewnie
kiedyś zostanie prezydentem.
Sydney nie odpowiedziała. Pytał dalej.
- A królowa? Jaką pułapkę zastawiła, a raczej co rzuciła na przynętę?
- Jak na kobietę przystało, działała znacznie mniej obcesowo. Była bardzo subtelna. Zauważyła, że
strasznie się przemęczam i że powinnam odpocząć. Zaproponowała mi pobyt w jednym ze swoich
ekskluzywnych domów wypoczynkowych: salony piękności i inne atrakcje, wszystko na miejscu. Rzecz
jasna, na jej koszt. Drew milczał.
- Kiedy się zorientowała, że nic z tego, przemówiła ludzkim głosem i poprosiła, żebym nie robiła niczego,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]