[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żanka była pusta. Teraz należało czekać. Nic się jednak nie stało.
- O ludzie, jaka ona jest odporna - dziwił się Heiner.
W pośpiechu do filiżanki wpadła mu zakrętka od kropli i dlatego Flinkowa dostała w
kawie pięciokrotnie większą dawkę. Następnego ranka wracaliśmy pociągiem do domu. Pa-
ni Flink musiała często wychodzić do toalety.
- Zmiana klimatu jakoś nie służy mojemu żołądkowi - narzekała. Zawsze coś.
Trwało trochę, zanim środek zaczął działać, ale przynajmniej okazał się skuteczny.
Przez parę następnych dni Flinkowej nie było w szkole. Właściwie powód do zadowolenia,
ale drugiego dnia jej nieobecności zaczęłam się bać. Jak się dowiedzieliśmy, pani Flink
miała poważne problemy żołądkowo-jelitowe, może nawet czerwonkę.  Co się stanie, jeśli
ona umrze?" - zastanawiałam się i czułam, że bym się nie obroniła. Zostałabym oskarżona o
współudział w czynie przestępczym, czy jakoś tak. Beze mnie przecież Heiner nie miałby
okazji wpuścić śmiercionośnych kropli do jej kawy. Co najmniej trzy razy dopytywałam się
u pani Mull w sekretariacie o zdrowie Flinkowej. Niby mimochodem.
- Nic nowego, ciągle zle się czuje - słyszałam za każdym razem.
Potem nastał weekend.  Może mój ostatni weekend na wolności", zamartwiałam się.
Ale w poniedziałek pani Flink zjawiła się na naszej lekcji i kamień spadł mi z serca. Nigdy
wcześniej nie przeszłoby mi przez myśl, że kiedykolwiek będę się tak cieszyć na widok sta-
rej Flinkowej. Dziwiła się, że nikt z nas nie miał podobnych problemów.
- Silna infekcja żołądkowo-jelitowa. Czerwonkopodobna, jak powiedzieli w szpitalu.
Ogniska takich infekcji znane są raczej w krajach egzotycznych, nigdy nie występują w
Bawarii - wyjaśniła nam, a potem mi podziękowała. Przed całą klasą.
- Andrea, nigdy bym nie pomyślała, że tak będziesz się troszczyć o moje zdrowie.
Dziękuję, że się o mnie dopytywałaś. Pani Mull z sekretariatu poinformowała mnie o tym.
To bardzo miłe, Schnidt.
O nie! Jednym zdaniem zniszczyła mój nowy image twardej babki. Heiner wywrócił
oczami. Z każdej strony klasy rozległy się ciche stęknięcia. Na następnej przerwie Heiner
nazwał mnie tchórzem. Przy wszystkich.
Pani Flink mierzy mnie wzrokiem.
R
L
T
- Panno Andreo, czy pani mnie w ogóle słyszy? - pyta lekko poirytowana.
- Och tak, myślałam właśnie o naszej pięknej wycieczce do Bawarii.
Pani Flink sama wpada w zadumę.
- Tak, tak, pamiętam bardzo dobrze, jaką miałam po niej sraczkę. Nieprawdopodobną
sraczkę.
Flinkowa wymawia na głos słowo  sraczka" - życie cały czas zaskakuje nas czymś
nowym.
- A może wtedy zaaplikowała mi pani coś do kawy? - śmieje się.
O nie! Czy ona coś wie? Ciągle jeszcze mam pietra, pomimo że teoretycznie nic nie
może mi już zrobić. Ale chyba niepotrzebnie się zdenerwowałam. Pani Flink tylko żar-
towała. Zmieje się. Gdyby wiedziała, że ta niepozorna Schnidt brała udział w spisku! Ale
zrobiłaby wielkie oczy! Jednak tę niespodziankę zachowam sobie na kolejne spotkanie
rocznika. Mischi-Kiełbasę też zostawię sobie na następny raz. Pozwolę mu teraz posiedzieć
koło Flinkowej, co jest samo w sobie wystarczającą karą.
Pierwsi zbierają się już do domów, a ja tymczasem, nie licząc momentu powitania, nie
spędziłam ani chwilki z Luke'em. Powoli, muszę trzymać emocje na wodzy. Niby przy-
padkiem zbliżam się do stolika mojego bohatera.
- Posuń się trochę - próbuję wcisnąć się koło Karoliny.
- Gdzie jest Luke? - pytam ją, rzuciwszy okiem na towarzystwo przy stole.
- Chciał pokazać coś ważnego Britcie. Wyszli. Na zewnątrz. Widocznie nie mógł po-
kazać jej tego przy wszystkich.
Pokazać coś ważnego? Co to ma znaczyć?
- A co on chce pokazać Britcie? Co ważnego? - wiercę dziurę w brzuchu.
- A co on może jej pokazać? - Karolina patrzy na mnie, jakbym była największą
idiotką, jaką widział świat.
Jej spojrzenie jest tak wymowne, że powoli zaczynam pojmować, o co chodzi. Luke
ma zamiar kontynuować z Brittą to, co skończył lata temu. Chyba nie zafundują sobie szyb-
kiego numerka przed Domem Mieszczańskim na spotkaniu rocznika?
- Proszę cię - mówię z wyrzutem. - Britta ma pięcioro dzieci!
- A cóż to za argument? - odpowiada Karolina. - Przy piątce dzieci jest z pewnością
bardziej oblatana w temacie. W ostatnich latach najwyrazniej niewiele więcej robiła.
R
L
T
Posiadanie pięciorga dzieci nie oznacza wcale, że nie ma się żadnego hobby. Ale Ka-
rolina sprawia wrażenie wyraznie obrażonej. Ona - ta stylowa kaszmirowa przyjaciółka
Giorgia, została wystawiona do wiatru z powodu dwóch krągłych  podwójnych D".
- Możemy wyjść na zewnątrz i przekonać się, co jest grane - proponuję na otarcie łez.
- Jakie to żenujące! - kręci zdegustowana głową. - Nie pobiegnę za nim, te czasy mi-
nęły definitywnie.
Karolina wkurza się coraz bardziej, tymczasem do stolika wraca Britta. Lustrujemy ją
dyskretnie. Na pierwszy rzut oka bez zmian. Szminka nierozmazana, ubranie w najlepszym
porządku.
- No i co takiego ważnego jest tam na zewnątrz? - pytam spokojnie.
Britta szczerzy zęby.
- Chciał pokazać mi coś, co należy do niego - odpowiada, patrząc na Karolinę.
- Aha, a co takiego chciał ci pokazać? - nie odpuszczam.
Britta oblizuje sobie wargi. Szybka jak mały legwan.
- To prywatna sprawa! - chichocząc, zamyka temat.
Karolina patrzy demonstracyjnie w innym kierunku.
Już w czasach szkolnych rywalizacja z Brittą była dla niej dużym problemem. Szcze-
gólnie kiedy Luke, po krótkim flirciku z Karoliną w dziesiątej klasie, wrócił do Britty.
Zresztą wystarczyło, żeby Britta kiwnęła palcem, a on już był przy niej. To, że dzisiaj jest
podobnie, musi najwidoczniej bardzo złościć Karolinę. Po chwili na salę wraca też Luke.
Siada między Brittą a mną. Karolina udaje niezainteresowaną i ze sztucznym entuzjazmem
zwraca się do mężczyzny siedzącego przed nią. Jest nim Ingmar. Jego rodzice byli fanami
nart i Szwecji, więc dali synowi imię szwedzkiego narciarza Ingmara Stenmarka. Ingmar
zmienił się naprawdę na korzyść. W czasach szkolnych był podobny do mnie - niepozorny.
Już choćby z tego powodu w ogóle mnie wtedy nie interesował. Jeśli jest się typem  szarej
myszki", raczej nie chce się mieć w swoim otoczeniu podobnie przeciętnych egzemplarzy.
Poszukuje się raczej takich, którzy błyszczą pośród innych, aby ich blask padał także na na-
szą osobę. Ingmar, na ile udaje mi się dosłyszeć z jego rozmowy z Karoliną, jest bankierem.
Studiował ekonomię polityczną, zrobił doktorat i żyje w ciągłych rozjazdach między No-
wym Jorkiem a Frankfurtem. Jakie to podniecające! Niestety, nie mogę dalej przysłuchiwać
się rozmowie, ponieważ Luke dotyka mojego ramienia.
R
L
T
- Schnidt, co z ciebie wyrosło! Proszę, proszę!
Pochlebiło mi to, nie powiem. Komplement od pięknego Luke'a. Prawdopodobnie
byłabym już mocno przejęta, gdyby nawet tylko chrząknął.
- Nie wyszlibyśmy razem na zewnątrz? - szepcze mi do ucha.
O ludzie, jak on napiera! Gdyby zapytał mnie o to osiemnaście lat temu, na pewno od
razu bym pobiegła. Ale i dzisiejszego wieczoru nie musi mnie długo prosić. No przecież
mogę wyjść z nim na przechadzkę, w tym nie ma nic złego. Ale kiedy już będzie mnie cza-
rował, ja, Andrea Schnidt, powiem mu:  Powinieneś był wcześniej o tym pomyśleć, Luke!".
I zostawię go z buzującymi hormonami przed Domem Mieszczańskim.
Tymczasem Karolina i Ingmar wymieniają swoje wizytówki. Najchętniej zawołała-
bym przez stół:  Ingmar, masz jedną dla mnie?". Bo Ingmar wygląda naprawdę słodko.
Gdybym wcześniej to dostrzegła! Nie ma w sobie ani nic nonszalanckiego, ani ekscytujące-
go - po prostu dobrze wygląda. Jest przyjemny i miły w obyciu. Atrybuty, które mało sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •