[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sytuacji, w której Loftus mógł nazwać go kłamcą. Lecz Colin nie przejmował się tym. W
życiu zdarzało mu się wchodzić w utarczki z możniejszymi od Loftusa.
Ten zaś nie wyglądał, jakby zamierzał odstąpić od zarzutów, choć z pewnością
zastanawiał się, jakie są jego szanse w ewentualnym pojedynku, gdyby do niego doszło.
Korzystając z chwili ciszy do rozmowy wtrącił się Shellsworfh.
- Lordzie, czy pozwoli pan, że coś zasugeruję? To wielce szlachetne ze strony
pułkownika Mandlanda, że uratował dzikie leśne zwierzę i za to należą mu się słowa
pochwały. Jednak teraz, skoro pułkownik dowiedział się, że lis należał do pana, powinien
go panu zwrócić.
- Tak! Racja! - szybko potwierdził Loftus. - Oddaj pan lisa, to przestanę się pana czepiać
i znów będziemy w przyjazni.
- Nie. - Colin nie poświęcił nawet sekundy na przemyślenie konsekwencji swej odmowy.
Nie chciał oddać lisa Loftusowi i już.
To co stało się po tych słowach z tęgim arystokratą warte było oglądania - Loftus zrobił
się czerwony na twarzy jak burak, oczy wyszły mu z orbit, a całe jego ciało ogarnęły
dreszcze.
- Zmiałeś mi pan odmówić? - wycedził przez zęby. Colin spojrzał na notariusza, który,
wzruszywszy ramionami, uśmiechnął się żałośnie.
- Zgadza się - rzekł Colin.
Przez chwilę Loftus, któremu nikt do tej pory nigdy się nie przeciwstawiał, stał tylko z
szeroko rozwartymi ustami, niczym ryba łapiąca powietrze.
- Lordzie Loftus - odezwała się Rosalyn, wysuwając się do przodu. - Wygląda pan tak,
jakby przydał się panu kieliszeczek... Covey, co my tam mamy do picia?
- Zostało trochę sherry - odparła starsza kobieta. - Na jakieś dwa kieliszki...
- Tak, Covey, sherry będzie w sam raz - stwierdziła ochoczo Rosalyn. - Dzięki niej lord
Loftus odzyska humor. Zaraz ją przyniosę.
I z tymi słowami ruszyła w stronę salonu, prawdopodobnie, aby przynieść przyrzeczoną
sherry, której zresztą żaden prawdziwy mężczyzna nawet by nie powąchał, lecz nim
zdążyła odejść, Loftus, odzyskawszy głos, znów się odezwał.
- Jeśli myśli pan, że przekażę miejsce w Izbie Gmin człowiekowi, który mi się
przeciwstawia, to jest pan w błędzie -oświadczył. - A teraz oddawaj pan lisa.
No i stało się. Działa zostały wytoczone. %7łycie lisa za intratną posadę w parlamencie.
Colin starał się przypomnieć sobie niedawne słowa brata o tym, że cel nie zawsze
uświęca środki i że Colin poświęca dobro najbliższych dla własnych zysków.
Lecz w tym przypadku stanie się inaczej. Tym razem lis będzie ważniejszy.
- Nie oddam go panu - oświadczył.
Loftus, znów zaskoczony odpowiedzią, odsunął się od rozmówcy o krok.
- W takim razie popełnia pan błąd. Wielki, poważny błąd - rzekł. - Shellsworth interesuje
cię jeszcze to miejsce w Izbie Gmin?
- Jak najbardziej, sir. Byłbym zaszczycony, mogąc je objąć - potwierdził pospiesznie
notariusz.
- Jest twoje - warknął Loftus. - A teraz chodzmy stąd, omówimy szczegóły. - Minąwszy
Colina, arystokrata opuścił dom.
Shellsworth pobiegł za nim.
Colin patrzył za mężczyznami jak wsiadają na konie i odjeżdżają. I dopiero gdy opadł
kurz wzniecany przez końskie kopyta, zdał sobie w pełni sprawę, co takiego właśnie
uczynił.
Znał przecież zwyczaje panujące w Valley. Tak jak reszta mieszkańców wiedział, że
lepiej nie obrażać niczym lorda Loftusa, bo to człowiek wielkich wpływów. Feudalny
możnowładca, ktoś, kto ustanawia prawo. W Valley Loftus był ważniejszy od samego
króla. A teraz ten sam Loftus jest na niego wściekły.
Zamknąwszy drzwi, Colin odwrócił się do Rosalyn i pani Covey. Obie damy patrzyły na
niego z zaszokowane.
- Mówiłyście coś o sherry, tak? - rzucił, nie spodziewając się odpowiedzi, i poszedł
prosto do salonu, gdzie bez kłopotu odnalazł barek.
Rosalyn nie umiała ocenić nastroju Colina. Wymieniły się spojrzeniami z Covey,
wyglądającą na jeszcze bardziej zagubioną niż ona. Wybuch gniewu lorda Loftusa,
ledwie kontrolowany, był równie zbijający z tropu co obecne milczenie męża.
Skinieniem głowy Rosalyn dała znać przyjaciółce, że pragnie zostać z nim sama. Starsza
dama natychmiast się zorientowała, o co chodzi.
- Pójdę dopilnować kolacji - oświadczyła i wyszła z salonu, w którym panował już
prawie całkowity mrok. Czas było zapalić świece.
Rosalyn spojrzała w stronę męża. Stał nadal przy barku z prawie pełną butelką whisky w
jednej ręce i zdawał się nie pamiętać, że w pokoju wraz z nim jest też jego żona. Nagle
jednak jakby sobie o tym przypomniał i rzekł:
- Znalazłem sherry, o której mówiła pani Covington, ale jest też whisky, o której nie
wspominała. Pewnie chciała ją przed nami ukryć.
- Myślę, że po prostu o niej zapomniała - wyjaśniła Rosalyn. - Rzadko zagląda do barku,
co znaczy, że ta whisky może mieć nawet kilka lat.
- W takim razie mam szczęście. Stara whisky jest najlepsza - ucieszył się Colin i nalał
sobie alkoholu do szklanki. Uniósł ją potem w geście toastu i opróżnił jednym haustem.
- Nie zrobiłeś niczego złego - odezwała się Rosalyn, zmieniając temat. - Ja także nie
oddałabym Loftusowi tego biednego lisa.
Colin nic na to nie odparł, choć uśmiechnął się kpiąco pod nosem. I dolał sobie whisky.
- Colinie, picie na umór w takich sytuacjach niczego nie rozwiązuje - zauważyła Rosalyn.
Mąż potrząsnął gniewnie głową.
- Sądzisz, że chcę się upić, bo przejąłem się tym, co sobie myśli o mnie ten mały tyran?
- Tak.
Colin spojrzał wreszcie na żonę. W jego oczach malowało się takie cierpienie, że
Rosalyn z żalu ścisnęło się serce.
- A więc znasz mnie lepiej niż ja sam znam siebie - stwierdził i westchnął głęboko -
Rosalyn, zostaw mnie samego. Obawiam się, że teraz nie będę najlepszym
towarzystwem.
Podniósłszy butelkę, przeszedł z nią do stojącego na wprost kominka obitego miękkim
aksamitem fotela i po postawieniu butelki i szklaneczki na podręcznym stoliku zasiadł
wygodnie w fotelu. Wyglądał tak, jakby zamierzał przesiedzieć w tym miejscu całą noc.
Rosalyn nie wiedziała, co robić. Czuła, że została odtrącona, a wcześniejsze
porozumienie między nią a mężem rozwiało się, jakby nigdy nie istniało. Colin znów
sprawiał wrażenie zdystansowanego. Nie chciał, żeby Rosalyn była przy nim teraz. Wolał
zostać z butelką whisky.
- W takim razie do zobaczenia przy kolacji - powiedziała niepewnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •